głosem, bo czuję się śmiertelnie wyczerpana. – Tak chce mi się pić, królestwo za łyk wody.
– Nic nie dostałaś? – Widzę błyski złości w jego oczach.
– Chyba żartujesz – śmieję się przez łzy. – Musiałam walczyć o łóżko do rodzenia, bo byłam już bliska wydania na świat naszej pierworodnej córki w ubikacji.
– Cooo! – podnosi głos i toczy rozwścieczonym wzrokiem dookoła.
– Cicho, cicho – uspokaja go Mieciu. – Czy wyście nic nie zapłacili?
– Przecież to szpital państwowy, a nie prywatna klinika – tłumaczy Ahmed. – Komu dać, jak?
– Dzieci, zupełne dzieci! – Nasz przyjaciel chwyta się za głowę. – Za darmo to można tylko umrzeć! To i tak cud, że twoja biedna żona urodziła. Bogu dzięki, że nie było komplikacji – oddycha z ulgą. – A jak mała?
– Powiedzieli, że silna i zdrowa – informuję z dumą. – Ma dziesięć abgarów na dziesięć, cokolwiek by to miało znaczyć. Wrzeszczała tak głośno, że nie można było wytrzymać, więc chyba wszystko okej.
Mocno trzymam Ahmeda za rękę, bo boję się, że odejdzie i znów zostanę sama. Czuję się bezbronna i zupełnie zagubiona. Wszystko mnie boli, lepię się od brudu, a z obrzydzenia nawet nie postawiłam nogi w ubikacji i obawiam się, że zaraz się posikam. Co za wstyd!
Ahmed z paniką w oczach rozgląda się dookoła.
– Mietek, musimy je stąd zabrać, i to natychmiast – mówi w końcu twardym, władczym głosem.
– Nie panikuj! Przynajmniej przez trzy dni powinny zostać na obserwacji, takie są zasady. Co zrobisz w domu, jak wda się jakieś zakażenie albo infekcja? Możesz nawet o tym nie wiedzieć, a kiedy się zorientujesz, może być za późno – snuje czarny scenariusz, aby odwieść Ahmeda od jego pomysłu.
– Nie zostawię ich tutaj! Ani minuty dłużej!
– Spokojnie, na wszystko znajdzie się rada. – Chwyta się pod brodę i intensywnie duma, ale po jego minie widzę, że rozwiązanie już kołacze mu się po głowie. On wie, jak się żyje w tym kraju.
– Szefie, masz jakieś dolary w domu?
– Pewnie, ale niewiele. – Ahmed z nadzieją patrzy na wszystkowiedzącego kolegę.
– Za trzy dni powinny wystarczyć trzy stówki.
– To grosze! Co mam robić?
– Leć migiem do chałupy, tylko nie oddawaj fartucha cieciowi; powiedz mu, że za chwilę wracasz. Ja w tym czasie przedzwonię do jednego znajomka. Jego matka była tutaj kiedyś ordynatorem, musi mieć jeszcze jakieś układy.
– I tak bezinteresownie nam pomoże? – dziwię się, bo jakoś nie mogę w to uwierzyć.
– Dług wdzięczności – odpowiada Miecio z szelmowskim uśmiechem. – Kiedyś pod wpływem alkoholu synuś powszechnie szanowanej pani doktor spowodował karambol. Na dokładkę był z paroma panienkami, a żona w domu. Jako że nikomu nic się nie stało, tylko laleczki miały trochę zadrapane buźki, dałem mu uciec, a potem upozorowaliśmy kradzież samochodu – wspomina z rozmarzeniem, jakby to był najwspanialszy dzień w jego życiu. – Cóż, nadszedł czas zapłaty.
Ahmed, wysłuchawszy historii, wybiega ze szpitala. Mieciu, rozmawiając przez komórkę, znika w mroku korytarza i słyszę tylko przytłumione dźwięki prowadzonej konwersacji. Po niespełna kwadransie dwóch salowych chwyta moje metalowe łóżko za poręcze i toczy wzdłuż korytarza.
– Dokąd jedziemy?! – krzyczę przerażona, gdyż najbardziej w tej chwili potrzebuję spokoju i snu. Może będą mnie jeszcze badać, może szyć? Tylko niech mnie nie dotykają, bo ból, nie wiadomo czemu, nasila się i opanowuje całe moje ciało. Boję się. – Mieciu! – wrzeszczę na cały oddział.
– Spokojnie, wszystko jest pod kontrolą, a za chwilę będzie już całkiem dobrze. Niczego się nie obawiaj. – Podbiega i mocno ściska moje ramię, dodając mi w ten sposób otuchy.
Wjeżdżamy do małego, ale przytulnego pokoju. Pachnie w nim zupełnie inaczej niż na korytarzu. Znajdują się tutaj dwa łóżka, z czego jedno jest zajęte przez młodą kobietę czytającą jakiś magazyn. Na jej metalowej nocnej szafce stoją sok, woda, owoce w koszyku, a naczelne miejsce zajmuje wazonik z piękną szkarłatną różą. Inny świat. Sanitariusze niezbyt delikatnie przerzucają moje cuchnące ciało na wolne łóżko i znikają. Czuję się niezbyt komfortowo i jest mi straszliwie zimno, bo leżę na pościeli, a nie pod nią. Nie mam siły wstać czy nawet obrócić się i coś z tym zrobić. Zamykam oczy i zapadam w letarg.
– Witamy, witamy. – Nagle ktoś delikatnie dotyka mojej dłoni.
– Dzień dobry – odpowiadam grzecznie i lekko uchylam oczy. Miła uśmiechnięta twarz pielęgniarki pochyla się nade mną.
– Coś tak czuję, że jeszcze nie byłaś pod prysznicem – mówi, marszcząc brwi. – Dalej, młoda damo. – Podstawia wózek i pomaga mi wstać.
– Ale mnie tak wszystko boooli – jęczę i kapryszę jak dziecko.
– Dlatego też musisz się rozruszać. Już dawno powinnaś wstać i przejść przynajmniej parę kroków. Nie możesz się tak rozczulać nad sobą. A kto zajmie się dzidziusiem, kiedy wrócisz do domu, hę? Służba?
Stękając, usiłuję spuścić nogi z łóżka, lecz kręci mi się w głowie i omal z niego nie spadam.
– Ostrożnie, księżniczko! – Pielęgniarka chwyta mnie w ostatniej chwili. – Tylko nie siadaj na całej pupie! Przez jakiś miesiąc musisz zgrywać pensjonarkę i przysiadać tylko na jednym pośladku – śmieje się.
– Dlaczego?
– Bo ci szwy popękają, głuptasie – tłumaczy.
Jedziemy do łazienki, która na pewno nie jest do ogólnego użytku. Czysta wanna aż zaprasza, aby się w niej położyć, a białe ręczniki równiutko złożone czekają na kozetce.
– Super – szepczę, mocno zaciskając nogi i siedząc krzywo na jednym półdupku.
– Tak będzie, kiedy spłuczemy z ciebie cały brud. – Życzliwie uśmiecha się moja wybawicielka, delikatnie podtrzymując za jedno ramię.
Po pół godzinie z powrotem ląduję w mojej sali, czując się już zdecydowanie lepiej. Po zmyciu pokładów potu i zaschniętej krwi zniknęły złe wspomnienia, zelżał ból i nawet zrobiłam się głodna. Po chwili do pokoju wchodzi uśmiechnięty Ahmed ze starszym eleganckim panem w śnieżnobiałym fartuchu.
– Jak się ma nasza piękna młoda mama? – zwraca się do mnie doktor, wyciągając delikatną dłoń na przywitanie.
– Dziękuję, już dużo lepiej – szepczę, zawstydzona takim podejściem.
– Ale głosik jeszcze słaby – śmieje się. – Panie Ahmed, trzeba żonę wzmocnić, zamówić jakiś smaczny obiadek.
– Oczywiście, panie ordynatorze, zaraz się tym zajmę.
– Córeczkę przyniosą tylko do karmienia, bo resztę czasu lepiej poświęcić na odpoczynek. Będzie pani potrzebowała dużo sił, aby w domu samodzielnie zająć się maluszkiem. Zwłaszcza początki są ciężkie, ale do przeżycia – mówi do mnie życzliwie i ciepło jak ojciec.
Obraca się w stronę wyjścia i przyjacielsko bierze Ahmeda pod ramię. Szepczą coś między sobą, a do mnie dobiegają tylko pojedyncze słowa, typu „komputery”, „nowoczesność”, „programy” i „Ameryka”. Czyżbyśmy przy okazji narodzin dziecka zdobyli pierwszego poważnego klienta?
– Mamo, chciałam ci powiedzieć, że urodziłam Marysię –