natomiast to jego późniejsze dzieła są probierzem w ostrożnym, lecz nieustępliwym wyzwalaniu się z ideologii i praktyk stalinizmu.
Lukács ma niewątpliwie ogromną zdolność osobistego i politycznego przetrwania – zdolność odgrywania różnych ról wobec różnych odbiorców. Dzięki temu dokonał nadzwyczajnego wyczynu: znalazł się na marginesie, a zarazem w centrum społeczeństwa, które czyni pozycję marginalnego intelektualisty prawie nieznośną. W tym celu musi jednak spędzać znaczną część życia na takim czy innym wygnaniu. O jego wygnaniu zewnętrznym już pisałam. Ale jest także wygnanie wewnętrzne, przejawiające się w doborze poruszanych tematów. Ulubionymi autorami Lukácsa są Goethe, Balzac, Scott i Tołstoj. Z racji swojego wieku i wrażliwości ukształtowanej przed nastaniem kanonu kultury komunistycznej Lukács może się bronić, emigrując – intelektualnie – z teraźniejszości. Bezwarunkowym uznaniem darzy tylko tych autorów współczesnych, którzy w istocie kontynuują dziewiętnastowieczną tradycję powieści: Manna, Galsworthy’ego, Gorkiego i Rogera Martina du Garda.
To oddanie dla dziewiętnastowiecznej literatury i filozofii nie jest jednak wyłącznie wyborem estetycznym (bo w marksistowskim – lub chrześcijańskim, lub platońskim – poglądzie na sztukę nie ma w gruncie rzeczy miejsca na wybory czysto estetyczne). Lukács osądza teraźniejszość według norm moralnych zaczerpniętych – co istotne – z przeszłości. Mówiąc o „realizmie”, ma na myśli całościową wizję czasów minionych.
Inną drogą emigrowania z teraźniejszości jest dla Lukácsa język, w którym pisze teksty. Tylko pierwsze dwie jego prace powstały w języku węgierskim, reszta natomiast – około trzydziestu książek i pięćdziesięciu esejów – w niemieckim, a pisanie dzisiaj po niemiecku na Węgrzech to niewątpliwie akt polemiczny. Koncentrując się na literaturze dziewiętnastowiecznej i uporczywie publikując po niemiecku, Lukács niezmiennie proponuje – jako komunista – wartości europejskie i humanistyczne, w przeciwieństwie do wartości nacjonalistycznych i doktrynerskich. Mieszkając w komunistycznym i prowincjonalnym kraju, pozostaje intelektualistą prawdziwie europejskim. Nie trzeba dodawać, że od dawna doskwiera nam w Stanach Zjednoczonych nieznajomość jego poglądów.
Niezbyt szczęśliwie się chyba jednak złożyło, że obecność Lukácsa wśród amerykańskich czytelników zapoczątkowują dwie prace krytycznoliterackie pochodzące z późniejszego okresu jego twórczości31. Essays über Realismus, zbiór ośmiu esejów poświęconych głównie Balzacowi, Stendhalowi, Tołstojowi, Zoli i Gorkiemu, powstał w Rosji pod koniec lat trzydziestych, podczas czystek, i nosi ślady tamtych strasznych wydarzeń – zawiera passusy o prymitywnie politycznym charakterze (Lukács opublikował te teksty w 1948 roku). Wider den mißverstandenen Realismus (Współczesne znaczenie realizmu krytycznego), krótszy zbiór z lat pięćdziesiątych, o mniej akademickim stylu, a bardziej wartkiej argumentacji, składa się z trzech esejów, w których Lukács rozpatruje możliwości literatury w dzisiejszym świecie, odrzucając zarówno „modernizm”, jak i „socrealizm” na rzecz „realizmu krytycznego”, reprezentującego w zasadzie tradycję dziewiętnastowiecznej powieści.
Nazywam ten dobór książek niezbyt szczęśliwym, bo chociaż Lukács jest w nich dosyć przystępny, nie tak trudny w lekturze jak w przypadku pism filozoficznych, jesteśmy zmuszeni oceniać go wyłącznie jako krytyka literackiego. A jak sprawdza się w tej roli? Sir Herbert Read nie szczędzi mu pochwał; Tomasz Mann nazywa go „najważniejszym współczesnym krytykiem literackim”; George Steiner uznaje go za „jedynego w naszej epoce wybitnego niemieckiego krytyka literatury” i pisze, że w tej dziedzinie „tylko Sainte-Beuve i Edmund Wilson dorównują mu rozmachem”; Alfred Kazin zaś, jak można wywnioskować, uważa go za rozsądnego i bardzo kompetentnego znawcę wielkiej tradycji powieści dziewiętnastowiecznej. Ale czy te opinie znajdują potwierdzenie w omawianych tu książkach? Sądzę, że nie. Podejrzewam, że dzisiejsza moda na Lukácsa – wspierana komplementami, jakie prawią mu Steiner i Kazin w tekstach poprzedzających te dwa przekłady – wynika bardziej z kulturowej życzliwości niż z kryteriów ściśle literackich.
Łatwo jest się solidaryzować z entuzjastami Lukácsa. Ja także jestem skłonna rozstrzygać wszelkie wątpliwości na jego korzyść, choćby w proteście przeciwko wyjaławiającemu wypływowi zimnej wojny, która od co najmniej dziesięciu lat uniemożliwia podjęcie poważnej dyskusji nad marksizmem. Możemy jednak odnosić się do „późnego” Lukácsa wyrozumiale tylko pod warunkiem, że traktujemy go protekcjonalnie, rozpatrując jego moralne zaangażowanie w kategoriach estetycznych – jako styl, a nie ideę. Co do mnie, wolałabym brać jego słowa serio. Co więc mamy myśleć o tym, że Lukács odrzuca Dostojewskiego, Prousta, Kafkę, Becketta, niemal całą literaturę współczesną? Nie wystarczy zaznaczyć, jak Steiner w swoim wprowadzeniu, że „Lukács to radykalny moralista […], podobnie jak krytycy wiktoriańscy. […] W tym wielkim marksiście kryje się purytanin w dawnym stylu”.
Powierzchowne, a rzekomo wnikliwe komentarze tego rodzaju, za pomocą których oswaja się nieprzyjemne radykalizmy, oznaczają po prostu zaniechanie oceny. Odkrycie, że Lukács – jak Marks, jak Freud – jest pod względem moralnym konwencjonalny, a nawet pruderyjny, wyda się zabawne lub atrakcyjne, tylko jeśli zaczniemy od komunałów o budzącym grozę intelektualiście. Rzecz w tym, że Lukács naprawdę traktuje literaturę jako obszar uzasadnień moralnych. Czy jest w tym przekonujący? Czy pozwala mu to trafnie, ze znawstwem i wyczuciem osądzać literaturę? Ja dostrzegam w jego tekstach z lat trzydziestych, czterdziestych i pięćdziesiątych poważną słabość, spowodowaną nie jego marksizmem, ale prostactwem argumentów.
Oczywiście każdy krytyk ma prawo do błędnego osądu. Pewne potknięcia świadczą jednak o gruntownie omylnej wrażliwości. Pisarz, który – jak Lukács – widzi w Nietzschem tylko prekursora nazizmu, a Conrada krytykuje za to, że nie „ukazuje całości życia” (Conrad „zasadniczo jest autorem opowiadań, nie powieściopisarzem”), nie tyle popełnia sporadyczne błędy w ocenie, ile proponuje kryteria absolutnie nie do przyjęcia.
Nie mogę się też zgodzić z opinią, jaką odczytuję z wprowadzenia Kazina: że jeśli pominąć pomyłki Lukácsa, jego argumenty mają głębokie uzasadnienie. Niezależnie od tego, jak bardzo podziwiamy dziewiętnastowieczną tradycję powieściowego realizmu, stosowane przez Lukácsa kryteria wartości są niepotrzebnie prostackie. Wszystko bowiem opiera się na przekonaniu, zgodnie z którym „krytyków powinna interesować relacja pomiędzy ideologią (w sensie Weltanschauung) a dziełem artysty”. Lukács opowiada się za mimetyczną teorią sztuki w wersji nazbyt prymitywnej. Książka jest dla niego „obrazem”, „ukazuje” lub „odmalowuje”, artysta zaś to „rzecznik”. Wspaniała realistyczna tradycja powieści nie potrzebuje takiej obrony.
W obu zbiorach, „późnych” pracach Lukácsa, brakuje intelektualnej subtelności. Wider den mißverstandenen Realismus jest wyraźnie lepszy, przede wszystkim ze względu na otwierający go mocny, błyskotliwy atak Die weltanschaulichen Grundlagen des Avantgardismus (Światopoglądowe podstawy modernizmu). Lukács, twierdząc, że dzieła modernistyczne (terminem tym obejmuje teksty Kafki, Joyce’a, Moravii, Benna, Becketta i kilkunastu innych autorów) mają w istocie charakter alegoryczny, analizuje związek pomiędzy alegorią a odrzuceniem świadomości historycznej. Drugi esej, Franz Kafka oder Thomas Mann? (Franz Kafka czy Tomasz Mann?), to mniej zręczne – i mniej interesujące – omówienie tej samej tezy. Ostatni tekst, Der kritische Realismus in der socialistischen Gesselschaft (Realizm krytyczny w społeczeństwie socjalistycznym), z pozycji marksizmu wykazuje błędność prostackich doktryn artystycznych przyjętych w czasach stalinowskich.
Jednak i ten zbiór w dużej mierze rozczarowuje. Przedstawiona w pierwszym eseju koncepcja alegorii opiera się na ideach Waltera Benjamina z późnego okresu jego twórczości. Cytaty z tekstu Benjamina o alegorii wyróżniają się w Die weltanschaulichen Grundlagen des Avantgardismus jako rodzaj pisarstwa i rozumowania znacznie bardziej wnikliwy od wywodów Węgra. Jak na ironię, Benjamin (zmarły w 1940 roku) to jeden z krytyków będących pod wpływem