Susan Sontag

Przeciw interpretacji i inne eseje


Скачать книгу

widzi zarówno pocieszenie, jak i nieuchronne rozczarowanie. Ale dla niego demonem nie jest ciało czy pragnienia, lecz historia. Przeszłość, a z nią jej cudownie harmonijne struktury, rozpada się i kruszy na naszych oczach. Oto dlaczego tropiki są tristes23. W 1915 roku, gdy biali misjonarze zjawili się po raz pierwszy u nagich, ubogich, wędrownych i przystojnych Nambikwarów, ich populacja liczyła prawie dwadzieścia tysięcy; gdy w 1938 przybył tam Lévi-Strauss – było ich nie więcej niż dwa tysiące; dzisiaj Nambikwarowie są nędzni, szpetni, syfilityczni i na wymarciu. Miejmy nadzieję, że antropologia łagodzi lęk historyczny. Co ciekawe, Lévi-Strauss pisze o sobie, że już mając siedemnaście lat, gorliwie studiował Marksa („[…] rzadko kiedy zabieram się do wyjaśnienia jakiegoś problemu socjologicznego lub etnologicznego, zanim nie ożywię mych myśli przy pomocy kilku stronic z 18 Brumaire’a Ludwika Bonaparte lub Krytyki ekonomii politycznej24). Ciekawe jest też to, że wielu uczniów Lévi-Straussa to ponoć byli marksiści, którym, rzec by można, przyszło złożyć oddanie na ołtarzu przeszłości, skoro nie może być ofiarowane przyszłości. Antropologia to nekrologia. „Badajmy ludy pierwotne – mówią Lévi-Strauss i jego uczniowie – zanim znikną”.

      Dziwnie jest myśleć o tych eksmarksistach – a więc filozoficznych optymistach, jeśli takowi kiedykolwiek istnieli – jako oddających się melancholijnemu widowisku kruszejącej prehistorii. Nie tylko przeszli oni z optymizmu na pesymizm, ale z pewności na systematyczne wątpienie. Bo, jak powiada Lévi-Strauss, badanie terenowe, „początek zawodowej drogi każdego etnologa, są matką i niańką wątpienia, postawy par excellence filozoficznej”. W programie dla praktykującego antropologa zawartym przez Lévi-Straussa w Antropologii strukturalnej ta kartezjańska metoda wątpienia przyjmuje postać wiecznego agnostycyzmu.

      To „antropologiczne wątpienie” polega nie tylko na wiedzy, że się nic nie wie, lecz na zdecydowanym narażaniu tego, co się wie, nawet własnej niewiedzy, na ryzyko obrazy bliskich nam koncepcji i zwyczajów i zadania im kłamu przez koncepcje i obyczaje stojące z nimi w sprzeczności 25.

      Tak więc być antropologiem to przyjąć niezwykle pomysłowe stanowisko względem własnych wątpliwości, własnej intelektualnej niepewności. Lévi-Strauss jasno daje do zrozumienia, że dla niego jest to stanowisko wybitnie filozoficzne. Jednocześnie antropologia godzi wiele rozbieżnych osobistych roszczeń. To jeden z niewielu intelektualnych zawodów, który nie domaga się poświęcenia męskości. Wymagany jest zarówno intelekt, jak i odwaga, zamiłowanie do przygody, fizyczna wytrzymałość. Antropologia oferuje też rozwiązanie bolesnego produktu ubocznego inteligencji: alienacji. Niweczy wyobcowującą rolę intelektu poprzez jego instytucjonalizację. Dla antropologa świat zawodowo dzieli się na „tutaj” i „tam”, na to, co swojskie, i to, co egzotyczne, na miejski świat akademii i tropiki. Antropolog nie jest neutralnym obserwatorem. Jest człowiekiem kontrolującym, a nawet świadomie wykorzystującym własną intelektualną alienację. Technique de dépaysement (technika wyobcowania) – tak Lévi-Strauss w Antropologii strukturalnej określa swój zawód. Jako rzecz oczywistą przyjmuje filisterskie formuły nowoczesnej naukowej „neutralności w kwestii wartości”. Tym, co proponuje, jest wyszukana, arystokratyczna wersja tej neutralności. Antropolog w terenie staje się wzorcem dwudziestowiecznej świadomości: „krytykiem u siebie”, a „konformistą gdzie indziej”. Lévi-Strauss przyznaje, że ten paradoksalny stan duchowy uniemożliwia antropologowi bycie obywatelem. Antropolog, jeśli chodzi o własny kraj, jest politycznie wykastrowany. Nie może dążyć do władzy, może być tylko głosem niezgody. Sam Lévi-Strauss, chociaż w najbardziej ogólny i niezwykle francuski sposób ma poglądy lewicowe (podpisał słynny Manifest 121, zalecający Francuzom wyrażenie obywatelskiego nieposłuszeństwa w proteście przeciwko wojnie w Algierii), to wedle francuskich standardów jest człowiekiem apolitycznym. Antropologia w ujęciu Lévi-Straussa jest techniką politycznego niezaangażowania; a od powołanych do tego zawodu wymaga przyjęcia stanowiska pełnego zdystansowania się. „[Antropolog] nigdy i nigdzie nie może czuć się u »siebie«; zawsze będzie – psychologicznie rzecz biorąc – chorym po amputacji”.

      Rzecz jasna, najwcześniejsi goście odwiedzający ludy pierwotne byli jak najdalsi od zachowania dystansu. Pierwszymi badaczami terenowymi w – jak się wtedy mawiało – etnologii byli misjonarze, zdeterminowani, by wybawić dzikusa od jego szaleństw i przerobić na cywilizowanego chrześcijanina. Kobietom zakryć biusty, mężczyzn odziać w majtki, a potem wysłać ich wszystkich do szkółki niedzielnej, gdzie będą mamrotać wersety z Ewangelii – oto był cel przybyłej z Yorkshire armii starych panien o kamiennym spojrzeniu i grubokościstych farmerskich synów z amerykańskiego Środkowego Zachodu. Później byli świeccy humaniści – bezstronni, pełni szacunku, zdystansowani obserwatorzy, którzy nie przybywali, by sprzedać dzikim Chrystusa, lecz by potem, już u siebie, nauczać „rozumu”, „tolerancji” i „pluralizmu kulturowego” czytającą mieszczańską publikę. A mieli tam wielkich odbiorców danych antropologicznych, budowniczych racjonalistycznego światopoglądu, takich jak Frazer, Spencer, Robertson Smith i Freud. A jednak antropologia zawsze zmagała się z silnym, pełnym fascynacji obrzydzeniem w stosunku do swego przedmiotu. Przerażenie człowiekiem pierwotnym (naiwnie wyrażone przez Frazera i Lévy-Bruhla) nigdy nie opuszcza świadomości antropologa. Lévi-Strauss poszedł najdalej w przezwyciężaniu tej awersji. Badacz w rodzaju Lévi-Straussa to całkiem nowy gatunek antropologa. Nie jest on, jak ostatnie pokolenia antropologów amerykańskich, tylko skromnym, zbierającym dane „obserwatorem”. Nie chce też przy okazji upiec żadnej – chrześcijańskiej, racjonalistycznej, freudowskiej czy innej – pieczeni. Zasadniczo chodzi mu o osiągnięcie zbawienia własnej duszy poprzez zadziwiający i ambitny akt intelektualnej katharsis.

      Antropolog jest naocznym świadkiem i tym właśnie, zdaniem Lévi-Straussa, zasadniczo różni się od socjologa. „Czystą iluzją jest przekonanie, jakoby antropologii dało się nauczać czysto teoretycznie”. (Można się zastanawiać, dlaczego dopuszczalne są teksty Maksa Webera o starożytnym judaizmie czy konfucjańskich Chinach, a Frazera opis rytuałów kozła ofiarnego w plemieniu Tagbanua na Filipinach już nie). Dlaczego? Bo dla Lévi-Straussa antropologia jest dyscypliną silnie osobistą, podobnie jak psychoanaliza. Pobyt w terenie jest odpowiednikiem ćwiczebnej analizy, jakiej poddają się kandydaci na psychoanalityków. Celem badań terenowych jest – pisze Lévi-Strauss – „wywołanie rewolucji psychologicznej, stanowiącej decydujący punkt zwrotny w kształceniu antropologa”. Tylko „doświadczeni przedstawiciele zawodu”, którzy sami przeszli tę trudną psychologicznie próbę, a nie żadne testy pisemne, mogą decydować o tym, „czy i kiedy” kandydat na antropologa „zrealizował w terenie tę wewnętrzną rewolucję, która uczyni zeń prawdziwie nowego człowieka”26.

      Jednakowoż trzeba podkreślić, że tej literacko brzmiącej koncepcji powołania antropologa – jako duchowej przygody ponownych narodzin, zobowiązania do ustawicznego déracinement27 – w większości pism Lévi-Straussa towarzyszy nacisk na zupełnie nieliterackie techniki analizy i prowadzenia badań. W swoim ważnym eseju o micie, zawartym w Antropologii strukturalnej, Lévi-Strauss zarysowuje technikę analizy i zapisu elementów mitu w sposób, który może być przetworzony komputerowo. Europejskie artykuły z dziedziny tego, co w Ameryce określa się mianem „nauk społecznych”, są tu wyjątkowo nisko cenione jako niewystarczająco udokumentowane empirycznie, zdradzające „humanistyczną” słabość do zamaskowanej krytyki kultury oraz niegodzące się na stosowanie metod ilościowych jako podstawowego narzędzia badawczego. Esejów Lévi-Straussa w Antropologii strukturalnej krytyka ta niewątpliwie nie dotyczy. W rzeczy samej, będąc jak najdalszym od tego, by pogardzać amerykańskim umiłowaniem dla precyzyjnego, ilościowego pomiaru tradycyjnych problemów, Lévi-Strauss uważa go za niewystarczająco wyrafinowany i nie dość dokładny. Częściowo kosztem badaczy należących do szkoły