o polskim przedwojennym komunizmie dociera do momentu, gdy Stalin morduje najważniejszych działaczy KPP.
To nie oficerowie w Katyniu ani nawet ofiary wywózek na początku wojny stały się pierwszymi polskimi ofiarami Stalina. Najpierw wymordował – co wydaje się zupełnie absurdalne – polskich komunistów. Ale stalinizm to ta odmiana komunizmu, w której nikt nie może czuć się pewny, nawet jeśli bezgranicznie oddaje się idei. To partia decyduje, kto wciąż jest jej wiernym członkiem, a kto – sam o tym nie wiedząc – stał się już wrogiem. Partia to mityczny twór i tylko jej członkowie mogli wierzyć, że stanowi jakąś niezwykłą wspólnotę, która zawsze ma rację. W rzeczywistości to Stalin przesądzał, kto jest podejrzany.
W 1937 roku Stalin uznał Komunistyczną Partię Polski za przeżartą prowokatorami i agentami. KPP rozwiązano, a polskich komunistów wzywano do Moskwy i rozstrzeliwano. Przed stalinowską czystką Gomułkę – i wielu innych, wśród nich Bolesława Bieruta – uchroniło sanacyjne więzienie.
To bardzo ważny psychologiczny moment w historii polskiego komunizmu. „Zgładzenie przez Stalina niemal wszystkich znajdujących się w jego zasięgu przywódców i działaczy KPP – było aktem przypominającym pożeranie się osobników tego samego gatunku, występujące w niektórych grupach zwierząt – uważał Gomułka. – Ten polityczny »kanibalizm« Stalina, wyrażający się w masowym uśmiercaniu komunistów, dowodzi, że był on osobnikiem dotkniętym patologicznym schorzeniem. Jego irracjonalne postępowanie można tłumaczyć jedynie trawiącym go procesem choroby, który zniekształca istniejące w każdym zdrowym organizmie składniki stymulujące normalne rozumowanie. Patologiczne schorzenie Stalina ukształtowało jego charakter, jego sposób myślenia, cechujący się głęboką podejrzliwością i nieufnością do otaczających go ludzi, nawet do najbliższych mu współpracowników. W upadlaniu człowieka, w jego fizycznym i moralnym miażdżeniu, w przelewie krwi bez racjonalnej ku temu przyczyny znajdował on jakąś lubość wewnętrzną, głębokie zadowolenie i satysfakcję, widział w tym jakby swoją wielkość, miernik swojej nieograniczonej władzy”30.
Dla polskich komunistów wymordowanie KPP-owców było czymś takim jak późniejsza śmierć polskich oficerów w Katyniu dla wszystkich Polaków. Stalin zapewne jedno i drugie odbierał jako jeszcze jeden element swojej polityki. Niezbyt istotny w porównaniu z czystkami wśród obywateli Związku Radzieckiego.
Ale była też różnica. Polacy nie pogodzili się z mordem w Katyniu. Tymczasem komuniści nadal hołubili tego, który wymordował ich współtowarzyszy. Tym, którzy przeżyli, Stalin złamał kręgosłupy. Może znieczulił też na cierpienia innych ludzi. Skoro rewolucja pożarła ich bliskich, to dlaczego nie miałaby szukać ofiar wśród swoich wrogów?
Gomułkę jednak też dziwił ten brak współczucia polskich komunistów. Wspominał Helenę Frenkiel, która rozeszła się z Antonim Lipskim. W latach czystek wezwano go do Moskwy i zamordowano. Była żona ucieszyła się, że rozstali się, zanim jeszcze rozprawiono się z nim w Związku Radzieckim. Gomułka uważał, że w ten sposób akceptowała zbrodnię, choć nie miała ku temu żadnych podstaw. Nie rozumiał mentalności tych komunistów, którzy znając się wcześniej przez wiele lat albo nawet żyjąc w związkach małżeńskich – jak Frenkiel i Lipski – nie wyrazili sprzeciwu ani nawet wątpliwości, gdy ich bliskich bezpodstawnie oskarżano o zdradę. A nawet wyraźnie opowiadali się po stronie oskarżycieli. Ci polscy komuniści bardziej wierzyli w radziecką sprawiedliwość niż w swoich bliskich. Zaprzeczali w ten sposób ludzkim uczuciom.
Ale to tylko słowa. Sam wówczas przecież siedział w więzieniu. Nie przekonał się więc, czy zdobyłby się na jakikolwiek protest.
Polscy komuniści tymczasem stali się podwójnie znienawidzeni w Związku Radzieckim. Po pierwsze dlatego, że wywodzili się z potępionej Komunistycznej Partii Polski. A po drugie za sprawą tego, że w ogóle byli Polakami. Polska stała się dla Moskwy głównym propagandowym wrogiem.
W sowieckich gazetach przedstawiano Polskę jako najgorszego wroga ZSRR, zauważył historyk Nikołaj Iwanow. Opisywano jako państwo genetycznie skażone agresją wobec Związku Radzieckiego. W karykaturach pokazywano jako wąsatego pana, który szablą unurzaną we krwi podbitych narodów tworzy państwo od morza do morza. „Trudno w to uwierzyć, ale propaganda sowiecka tego okresu piętnowała jako »państwo faszystowskie« nie III Rzeszę czy Włochy Mussoliniego – napisał Nikołaj Iwanow – lecz przede wszystkim II RP”31.
Siedząc w swoim domowym gabinecie nad wspomnieniami, Gomułka właściwie cieszył się z tego traumatycznego przeżycia polskich komunistów. Przecież zamordowanie KPP uratowało ich honor i uchroniło przed niewybaczalną kompromitacją w oczach Polaków. Blamażem, którego nie zdołałaby obronić najbardziej pokrętna propaganda.
Historia ułożyła mu się w logiczną całość. Likwidacja KPP rozwiązała polskim komunistom ręce. Uwolniła od dyrektyw Kominternu, uznających na początku II wojny światowej Francję i Wielką Brytanię za agresorów. Uchroniła przed współudziałem w wymazywaniu Polski z mapy Europy. Gdyby KPP nadal istniała, musiałaby poprzeć pakt Ribbentrop–Mołotow. Nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Takie polecenie przyszłoby z Moskwy.
Kierownictwo partii podporządkowałoby się temu nakazowi. Co innego doły partyjne. Nie wierzył, aby zwykli członkowie partii, robotnicy, zdołali tak bardzo zaprzeczyć swojej polskości. W końcu przecież nawet swój życiorys polityczny zaczął w 1920 roku od myśli o obronie Polski przed Związkiem Radzieckim.
Przed rozterkami polskich komunistów uchroniła śmierć. Gomułkę przed nią uratowało więzienie, a oswobodziła wojna.
Śmierć nie zastała mnie w mieszkaniu
Ze swojego domowego gabinetu miał blisko do Sejmu. Kilka minut piechotą. Ale kiedy pisał wspomnienia, był już niemile widziany we wszystkich miejscach, w których zapadały ważne decyzje. Nie chciano go spotykać na posiedzeniach Biura Politycznego, choć pragnął wyjaśnić towarzyszom, jak bardzo się mylą, oceniając lata jego rządów. Woleli go jednak nie widzieć w gmachu Komitetu Centralnego. Może wciąż ze strachu.
Zaznał politycznej pustki z dnia na dzień. Wczoraj przywódca partii, dziś – niemalże anonimowy emeryt. Zasłuchane w jego słowa gremia zastąpiło biurko.
Pierwsze salwy artylerii usłyszał zza więziennych krat. Zaczynał się wrzesień 1939 roku. W pobliżu Sieradza biła bateria przeciwlotnicza.
Pomyślał: czy to jakieś ćwiczenia? Mówiono przecież, że trwa skryta mobilizacja. Czy to może już wojna? Niepewność stawała się torturą. Nikt Gomułce nie powiedział, co się dzieje. Niczego nie wiedzieli też inni więźniowie.
Minął cały dzień, minęła noc, zanim od funkcyjnych roznoszących chleb na śniadanie usłyszał, że Niemcy uderzyły na Polskę. Wtedy ściany w całym więzieniu odezwały się alfabetem Morse’a. Niosły wiadomość o wojnie. Krótkie i długie stuknięcia jak wybuchy bomb rozbrzmiewały w celach.
Od trzech tygodni był starostą komuny. Na niego więc spadł grad pytań, sprowadzających się do jednego: co robić?
Wspólnie uradzono, że ponowią postulat do dyrektora więzienia, aby umożliwić osadzonym zgłaszanie się do służby wojskowej. Ale wciąż obowiązywała aresztancka procedura, zgodnie z którą trzeba było czekać kilka dni, aż kierownik znajdzie czas dla delegacji.
Naczelnik nigdy ich nie wysłuchał. Kilka dni później wieczorem rozległo się walenie we wszystkich celach. Zwykle na taki harmider szybko reagowali strażnicy. Tym razem hałas stawał się coraz większy. W drzwi uderzano blatami stołów. W celi Gomułki trzech więźniów złapało mebel z obu stron, a dwóch jeszcze