prawnych problemów przynajmniej władze śledcze, z którymi Gomułkowie coraz częściej mieli do czynienia, nie stwarzały formalnych przeszkód, gdy Liwa starała się o zwolnienie Władysława. Choć przecież urzędnicy mogli z nią w ogóle nie rozmawiać, bo w świetle prawa nic ich nie łączyło. Urzędnicy więzienni okazywali się jednak bliżsi życia niż posłowie.
Rodzice już o Liwi zapomnieli. Uciekła z ich ortodoksyjnego świata, wybrała przeklęty komunizm. I jeszcze żyła z gojem.
Liwa odcinała się od korzeni. Zmieniła imię na Zofia. Ale Władysław jeszcze długo mówił na nią „Liwuś”.
Z Warszawy wyjechał na trzy lata do Zagłębia Dąbrowskiego. Choć formalnie skierował go związek zawodowy, aby został sekretarzem okręgowym, to o przeniesieniu zadecydowano w Komunistycznej Partii Polski.
Wynajął mieszkanie w Zawierciu – duży pokój i spora kuchnia – a kierował mniej więcej tysiącem członków. Werbował nowych, rokował z właścicielami fabryk. Okazał charakter, nie przyjmując łapówki od jednego z nich, za którą miał pohamować roszczenia pracowników.
Od 1928 należał do radykalnej PPS-Lewicy, choć była to głównie przykrywka dla jego komunistycznej działalności. Gomułka w publicznych wystąpieniach występował jako członek PPS-Lewicy, a nie partii komunistycznej. Rok później w lipcu został nawet delegatem na I Krajowy Zjazd PPS-Lewicy. Według Bolesława Drobnera ten odłam PPS zawiązali nie tyle socjaliści niezadowoleni z kierownictwa partii, ile po prostu komuniści, którzy chcieli przejąć władzę nad socjalistami.
PPS-Lewica wystawiła w 1930 roku Gomułkę w Będzinie jako kandydata do Sejmu. Listę wyborczą, na której się znalazł, unieważniono. Niezbyt się chyba tym przejął. We wspomnieniach napisał o głosowaniu, ale nie odnotował, że sam się znalazł wśród pretendentów.
Podobno w Zawierciu jego żona, mimo że już dawno zerwała z żydowską rodziną i żydowskimi tradycjami, świętowała szabas. Dawała dzieciom trzydzieści groszy za przyniesienie wody ze studni.
Ale syn Ryszard uważa to za bajki. W rodzinie właściwie nigdy nie mówiono, że Zofia jest Żydówką. Choć Władysław był komunistą, to ubierał choinkę i dzielił się opłatkiem. Obchodzili święta po chrześcijańsku.
Słabość ukrył przed światem
W lipcu 1930 roku Lewica Związkowa, kierowana przez KPP, pierwszy raz wysłała go do Związku Radzieckiego, który forsownym marszem zmierzał do lepszego świata, jak wówczas mówili między sobą komuniści. W tę pierwszą pielgrzymkę zabrał tylko piżamę, przybory do golenia oraz pastę i szczoteczkę do zębów. Wydelegowano go potajemnie na konferencję V Kongresu Profinternu, czyli Czerwonej Międzynarodówki Związków Zawodowych.
Swoją drogę rozpoczął, wyjeżdżając w przeciwną niż ZSRR stronę. Przekroczył granicę polsko-niemiecką na Górnym Śląsku. Właśnie dlatego, żeby nie wzbudzać podejrzeń, zabrał ze sobą tak mało bagażu.
W Berlinie po długim oczekiwaniu otrzymał radziecki paszport. Wystawiła go sowiecka ambasada na fikcyjne nazwisko, całą podróż spowijała bowiem tajemnica. Do Moskwy wyruszył koleją. Przez korytarz pomorski, Prusy Wschodnie, Litwę i Łotwę.
Polscy komuniści, widząc na radzieckiej granicy napis: „Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się”, przeżywali niemal religijną ekstazę, a na żołnierza Armii Czerwonej w czapce z gwiazdą patrzyli jak na boga.
Po przekroczeniu rubieży poczuł podniecenie, że znajduje się w Związku Radzieckim. Zachwycili go pierwsi radzieccy przedstawiciele władzy, pogranicznicy. Zobaczył „przeważnie młodych jeszcze, schludnie umundurowanych strażników i celników”19. Potem jeden z nich spuścił psa, który obwąchał podwozie wagonu. Gomułka domyślił się, że tak sprawdza się, czy pod wagonem nie ukrywa się ktoś, kto by wdzierał się do Związku Radzieckiego. Bardzo spodobała mu się ta czujność. Widział w tym też dowód, że wrogowie próbują przerzucać szpiegów nawet w tak podstępny sposób.
Główną siedzibą tego „raju” był Komintern, siedziba Międzynarodówki Komunistycznej. Kiedy Gomułka dotarł do Moskwy, wypytywał na ulicach, jak do niej dotrzeć. Wyobrażał sobie, że każdy człowiek w Związku Radzieckim bezbłędnie wskaże mu to święte miejsce.
Niestety, moskwianie o Kominternie nie słyszeli. Zapytany na skrzyżowaniu milicjant przegonił Gomułkę, strofując, że przeszkadza mu w pracy.
Gomułka poczuł się zmieszany. Nawet w burżuazyjnej Polsce policjant spróbowałby pomóc szukającemu drogi. Tego dnia – jak zapamiętał – wyzbył się złudzeń, że w Moskwie znają Komintern, pałac międzynarodowego komunizmu, równie dobrze jak Wawel w Krakowie.
Potem było jeszcze gorzej. Kelnerka w stołówce Kominternu, sądząc, że nikt z międzynarodowych komunistów nie zna rosyjskiego, złorzeczyła, że przyjezdni sycą się rosyjskim masłem, choć samym Rosjanom brakuje chleba. Gomułka posmutniał. Czuł się wielkim przyjacielem Związku Radzieckiego, a ten, ucieleśniony w postaci kelnerki, odpłacał mu nienawiścią. Jakby był kimś obcym w sowieckim żywiole.
Z powodu przedłużającego się oczekiwania w Berlinie do Moskwy dotarł już po zjeździe Profinternu. Nie uczestniczył w żadnym zebraniu, ustalenia poznał tylko z dokumentów. W Związku Radzieckim spędził jedynie kilkanaście dni.
W Moskwie odebrał jednak dwie ważne lekcje. Pierwsza dotyczyła rozczarowania. Po latach zanotował, że był naiwny. Idealizował Związek Radziecki i wszystko, co z tamtejszej rzeczywistości burzyło jego wyobrażenia, odbierał bardzo osobiście, jako wyrządzaną mu przykrość.
Druga była co najmniej równie istotna – dotyczyła radzieckiego głodu. Brakowało wszystkiego. Ale on nie dawał wcześniej temu wiary. Opisy radzieckiej gospodarki w polskiej prasie traktował jako burżuazyjne paszkwile. Wierzył tylko w cudowne relacje drukowane w prasie komunistycznej. Na miejscu jednak przekonał się, że kolektywizacja rolnictwa głodziła poddanych Stalina.
Zrozumiał to, czego nie dostrzegli jego towarzysze – radziecki komunizm oznacza głód. Ale to ledwie częściowo zmieniło jego sposób myślenia. Wystarczyło proste działanie – od komunizmu należało odjąć kołchozy. Arytmetyka, która miała sprawić, że polski, jego, Gomułki, komunizm stanie się lepszy.
Po powrocie do Polski wciąż prowadził podwójne życie.
Zamieszkał w Warszawie. Sekretarzował Związkowi Zawodowemu Robotników Przemysłu Chemicznego i Pokrewnych RP. To legalnie. Specjalnie od czasu do czasu chodził do lokalu związkowego przy Chłodnej 10, aby nie wzbudzać nadmiernych podejrzeń policji. Równocześnie w konspiracji był funkcjonariuszem Centralnego Wydziału Zawodowego KPP. W czerwcu 1931 roku pomagał w planowaniu strajku warszawskich tramwajarzy. Ale nie udało się go rozszerzyć na wszystkich pracowników komunalnych. Komuniści byli zbyt słabi, aby zorganizować protest wbrew innym związkom zawodowym, których przywódcy nie poparli apelu o strajk powszechny w całej Warszawie. W rezultacie niczego nie zyskali, a niektórych strajkujących aresztowano.
Latem 1931 roku policja zrewidowała jego mieszkanie i zatrzymała go za sprawą małej kartki z kilkoma cyframi i skrótami. Uznała, że to szpiegowski szyfr. Poza tym nie znaleziono niczego obciążającego. Gomułka pilnował, żeby w domu nie znalazły się żadne konspiracyjne materiały. Ukrywał za to dwieście złotych, których żandarmi nie tknęli. Całą sumę ukradła jednak żona dozorcy, która znała jego schowek. Przedstawiała się jako sympatyczka KPP.
W czerwcu 1932 roku wysłano Gomułkę, aby zorganizował strajk w Łodzi, w fabrykach włókienniczych. Kryzys lat trzydziestych doświadczał Łódź. Szczególnie dotkliwie