karnie, czwórkami, jakby już czuła się wojskiem. Szli od bramy aleją wśród lip. W pierwszym marszu na wolności przewodził im Gomułka. Szyk jednak szybko się załamał. Po bokach drogi stały karetki Czerwonego Krzyża – znak toczącej się wojny. W miarę jak zbliżali się do nich, wolna przestrzeń się zwężała, a maszerujące czwórki rozsypywały w chaotyczną zbieraninę ludzi.
Gomułka czuł, że władze więzienne, uciekając, wydały ich na pastwę Niemców. Ale ta myśl nie zmieniła jego postanowienia, aby dotrzeć do Łodzi i zaciągnąć się do wojska.
Łódzka komenda uzupełnień nie zamierzała jednak wcielać sieradzkich aresztantów. Zaleciła, by wracali do domów i tam oferowali swoje chęci rejonowym komendom uzupełnień. Więzienna komuna rozpadła się, rażona niechęcią władz. Gomułka postanowił przez Warszawę dotrzeć w rodzinne strony, do Krosna.
Już pięć lat później, opowiadając o wrześniu 1939 roku, mijał się z prawdą. W grudniu 1944 roku wygłosił wykład w Centralnej Szkole PPR w Lublinie. Powiedział wtedy: „Rząd sanacyjny nie tylko odrzucił zadeklarowaną przez więźniów politycznych – tych największych przeciwników hitleryzmu – gotowość walki z bronią w ręku przeciwko niemieckim agresorom, lecz postanowił oddać więźniów politycznych w ręce Hitlera. Rękoma hitlerowskich katów chciała sanacja rozprawić się ze swymi przeciwnikami politycznymi, których przez długie lata trzymała w więzieniach. Toteż gdy w czasie wojny władze więzienne i straż ewakuowały się przed Niemcami, wypuszczały one na wolność tylko więźniów pospolitych, a uwięzionych za komunizm pozostawiono w więzieniu, zamykając szczelnie wszystkie bramy. Więźniowie polityczni wydostali się na wolność tylko tam, gdzie wyważyli sami bramy więzienne”32.
Ale kiedy wypowiadał te słowa, już wiedział, że rewolucji najlepiej służy kłamstwo.
Towarowym pociągiem, na podłodze wagonu, wyruszył z Łodzi Kaliskiej do Warszawy. Na widok niemieckich pilotów maszyniści zatrzymywali lokomotywę, wszyscy wyskakiwali i kryli się w polu. Samoloty pikowały, ostrzeliwując wagony.
Po drugim ataku Gomułka nie wrócił do pociągu, ale idąc wzdłuż torów, dotarł do stacji Koluszki. A dalej, też na piechotę, do samej Warszawy.
Wędrował w pantoflach, cierpiąc ból w postrzelonej przed wojną nodze. Żeby trochę go zmniejszyć, na lewą stopę założył trzy pary skarpetek, ale i tak palce poobcierał do krwi. Do Warszawy dotarł 7 września wieczorem. Blisko celu noga nagle zupełnie odmówiła posłuszeństwa. Coś w niej strzyknęło i jakby obumarła.
Usiadł na krawężniku i zaczął masować łydkę. Jedynie Józef Szlinger, Żyd i komunista, współwięzień z celi, który towarzyszył mu w wędrówce, patrzył na niego ze współczuciem. Inni przechodnie mijali Gomułkę bez cienia zainteresowania. Nieśli własne problemy. Wojna wypędziła ludzi na ulice. Podczas nalotów biegli do piwnicznych schronów. Przez radio wzywano mężczyzn do opuszczenia Warszawy. Żądano, by udawali się na wschód i południe, w stronę oddziałów, do których zostaliby wcieleni.
Gomułka planował, że na Muranów, do mieszkania Szlingera, dotrą z Okęcia tramwajem. Ale kiedy znów mógł chodzić, odkrył, że tramwaje nie jeżdżą. Czekała więc ich kolejna kilkugodzinna wędrówka. Już po chwili obu pielgrzymów zatrzymała straż obywatelska, która kierowała przechodniów do kopania rowów przeciwczołgowych. Wyczerpani, przerzucali ziemię, aż w środku nocy znów podjęli marsz w kierunku Muranowa. Do domu Szlingera, prawdopodobnie przy ulicy Nowolipie (po latach nie pamiętał dokładnie), dotarli wreszcie koło północy.
Następnego dnia obudził się dopiero po południu. Kiedy wstawał z łóżka, dostrzegł, że cała dolna część łóżka jest zbroczona krwią. Zaschła też na jego skarpetkach, skleiła je ze stopą tak silnie, że nie mógł ich ściągnąć. Był wycieńczony. Tydzień nie wychodził z domu. Już nawet nie myślał, że zdoła wstąpić do Robotniczej Brygady Obrony Warszawy, a co dopiero dotrzeć do Krosna. Zrezygnowany czekał, kto w tej wojnie zwycięży.
23 września Żydzi świętowali Jom Kipur. Niemcy tego dnia wzmogli naloty na dzielnicę żydowską w Warszawie. Bomby spadły blisko Szlingerów. Dla bezpieczeństwa, po atakach z powietrza, towarzysze partyjni przenieśli Gomułkę na ulicę Pańską. W niewielkiej kawalerce po innym żydowskim komuniście, który opuścił Warszawę, przesiedział do klęski stolicy. Nie wychodził z mieszkania. Jedyny dokument, jaki posiadał, to papier z Łodzi. Zaświadczał, że jako więzień polityczny z Sieradza zmierza do komendy uzupełnień w Krośnie.
Raz tylko zszedł do schronu. Kiedy po nalocie wrócił do mieszkania, zobaczył, że bomba lotnicza wybuchła na parapecie.
„Przez pokój ten przeszła śmierć – zapamiętał – na szczęście nie zastała mnie w mieszkaniu”33.
Przeprowadził się na Pragę. Mówiono, że wkrótce zajmą ją Sowieci, a granica z Niemcami przebiegnie na linii Wisły. Od początku wojny to było dla niego oczywiste – szukał wsparcia w Związku Radzieckim. Wkrótce jednak, gdy zorientował się, że linia między nowymi zaborcami – choć o jednym z nich oczywiście tak nie myślał – przebiegnie dalej na wschodzie, znowu podjął wędrówkę. Wyruszył, nim Niemcy wkroczyli do Warszawy. Trzy dni maszerował od Wisły do Bugu, tym razem – nauczony doświadczeniem – w wygodnych butach. Wynajętą łódką przepłynął na brzeg zachodniej Białorusi.
W Białymstoku w Komitecie Obwodowym Komunistycznej Partii Białorusi skierowano go jako gospodarza do domu byłych więźniów politycznych, nadciągających z Polski. Dostał zajęcie na najbliższy czas. W tym czasie Sowieci napadli na wschodnie tereny Polski. Komuniści widzieli to inaczej – jako wyzwolenie. Bo tak myśleć nakazywał Komintern.
Eugeniusz Stup zapamiętał, że w niedzielę 17 września polscy komuniści jak zwykle skrycie słuchali radia nastawionego na Moskwę. Przemawiał Wiaczesław Mołotow, minister spraw zagranicznych Związku Radzieckiego. Mówił, że wobec upadku Polski i ucieczki rządu polskiego Armia Czerwona przekroczyła granicę, by wziąć w opiekę narody zachodniej Białorusi i zachodniej Ukrainy. Ucieszyli się. Było to przecież zwieńczenie rewolucyjnej walki wyzwoleńczej narodów białoruskiego i ukraińskiego, uciskanych dotąd przez rządy polskiej burżuazji.
Wielu polskich komunistów – między innymi Bolesław Bierut, Jan Turlejski, Małgorzata Fornalska – zbiegło na tereny zajmowane przez Sowietów. Na wejście Armii Czerwonej budowali bramy powitalne. Zakładali czerwone milicje. Ucieczkę przed Niemcami można zrozumieć. Niedługo później jednak wielu komunistów opowiedziało się wyraźnie przeciw Polsce. Podczas akcji wyborczej agitowali za przyłączeniem zachodniej Białorusi i zachodniej Ukrainy do Związku Radzieckiego. Dobijali leżącego, któremu Stalin wbił nóż w plecy.
Dlaczego? Nie na przekór Polakom, nie zrywali biało-czerwonych flag z jakiejś wrodzonej czy nabytej nienawiści do polskości. To naiwne sądzić, że urodzili się zaprzańcami i zbrodniarzami. Niektórzy byli wykształconymi, kulturalnymi ludźmi, którzy po prostu uważali, że Polska to na tych ziemiach okupant. A Związek Radziecki, przygarniając zachodnią Białoruś i zachodnią Ukrainę, przyniósł im wyzwolenie narodowe i społeczne. Jan Turlejski w Łomży zapewniał: „Jak prawe oko nie widzi lewego, a lewe – prawego, tak i wy nie zobaczycie nacjonalistycznej, białej Polski. Te ziemie należą do wielkiej rodziny narodów ZSRR…”34. Zdrada nie wynikała z podłości charakterów polskich komunistów, ale z przekonania, że czynią dobrze. To najbardziej przeraża.
Gomułka tym się od nich różnił, że proponował władzom radzieckim, aby w wyborach do rady zachodniej Białorusi stworzyć listę mniejszości polskiej. Sowieci wybili mu to z głowy. Choć polscy komuniści