Jeffery Deaver

Pogrzebani


Скачать книгу

bazę danych obuwia na potrzeby nowojorskiej policji.

      Próba zabezpieczenia śladów opon natomiast okazała się bezowocna. Tą samą trasą co sedan porywacza przejechało wiele innych pojazdów, zacierając charakterystyczne ślady bieżnika.

      – Trzeba będzie zapytać – rzekł Rhyme. – Co jeszcze dziecko miało do powiedzenia?

      Sachs opisała przebieg porwania.

      – Kaptur na głowę ofiary. I facet zwiotczał? – spytał Sellitto. – Zaczął się dusić?

      – Za szybko – zauważył Rhyme. – Może został odurzony. Na przykład chloroformem – to klasyczny sposób. Albo miksturą domowej roboty.

      – Jakiego koloru był ten kaptur? – zapytał Cooper.

      – Ciemny.

      – Jest włókno – oznajmił technik, patrząc na notatkę przy torebce na dowody. – Bawełna. Amelio, zebrałaś to tuż obok miejsca, w którym zostawił stryczek.

      Rhyme spojrzał na monitor z obrazem kłaczka bawełny. Musiał podjąć decyzję. Nietknięte włókno mogło mieć istotną wartość dowodową. Powiedzmy, że znaleźliby u podejrzanego kaptur; gdyby udało się przypisać do niego to włókno (nie byłoby mowy o stuprocentowej identyfikacji, która dotyczy tylko śladów daktyloskopijnych i DNA), podejrzany mógłby zostać powiązany z przestępstwem.

      Byłoby to korzystne dla prokuratora przedstawiającego przed sądem materiały dowodowe. Ale włókno w swojej obecnej postaci nie przybliżało ich w żaden sposób do odpowiedzi na pytania, kim jest sprawca, gdzie mieszka i gdzie pracuje. Bawełna była cudownie chłonnym materiałem i ten jej maleńki skrawek mógł kryć cenne wskazówki. Kłopot w tym, że jedynym sposobem ich poznania było zbadanie próbki w chromatografie gazowym, urządzeniu, które izolowało i identyfikowało substancje chemiczne. Analiza wymagała natomiast zniszczenia włókna.

      – Spal to, Mel. Chcę wiedzieć, czy coś w tym jest.

      Technik przygotował próbkę do aparatu Hewlett-Packard. Cały proces zajmował nie więcej niż dwadzieścia minut.

      Tymczasem Sellitto i Dellray skontaktowali się ze swoimi przełożonymi. Wciąż nie nadeszło żądanie okupu, okoliczne kamery monitoringu nie zarejestrowały zdarzenia ani uciekającego samochodu. Uzyskane informacje Dellray wysłał do NCIC, Narodowego Centrum Informacji Kryminalnych, by sprawdzić, czy zgłoszono gdzieś podobne zdarzenia. Nie zgłoszono.

      – Zanotujmy na tablicy – zarządził Rhyme.

      Sachs przysunęła bliżej białą tablicę i wzięła marker.

      – Jak go nazwiemy?

      Nieznanemu sprawcy często dawano kryptonim od miesiąca i dnia zdarzenia. Według tej zasady podejrzany powinien zostać mianowany NS 920, dwudziesty września.

      Zanim jednak podjęli decyzję o przydomku, Cooper drgnął i spojrzał na ekran komputera chromatografu ze spektrometrem.

      – Aha. Miałeś rację, Lincoln. Włókno, przypuszczalnie z kaptura, ma ślady chloroformu. I olanzapiny.

      – Prochy nasenne? – spytał Dellray. – Usypiacz dla porywaczy?

      Cooper stukał w klawiaturę.

      – Generyczny lek przeciwpsychotyczny. Mocna rzecz.

      – Z apteczki sprawcy? Czy ofiary? – zastanawiał się Sellitto.

      – Człowiek, który zajmuje się kupowaniem czasu w mediach, i psychoza to niezbyt szczęśliwe połączenie – powiedział Rhyme. – Stawiałbym na porywacza.

      Cooper wziął próbki ziemi z torebki opatrzonej opisem „Z pobliża butów NS”.

      – Też wrzucę do pieca. – Podszedł do chromatografu.

      Zadzwonił telefon Dellraya i długi palec agenta stuknął w przycisk ODBIERZ.

      – Tak?… Nie… Rzucimy okiem.

      – Mój dobry znajomy agent specjalny z Des Moines to bardzo pilny chłopczyk – poinformował obecnych. – Kiedy przeczytał nasze info w NCIC, odebrał telefon od kobiety. Widziała, jak jej synek ogląda YouVid, kojarzycie? Taki serwis wideo? Obrzydlistwa. Filmik na żywo z uduszenia jakiegoś faceta pętlą. Powinniśmy obejrzeć.

      Sachs podeszła do laptopa podłączonego grubym kablem HDMI do dużego monitora pod ścianą. Wpisała adres i otworzyła stronę.

      Klip przedstawiał mężczyznę w ciemnym pomieszczeniu. Miał zawiązane oczy, ale to mogła być twarz Roberta Ellisa, choć trudno było mieć pewność. Przechylał głowę na bok, ponieważ zadzierzgnięta na jego szyi pętla pociągała ją w górę. Stał na drewnianej skrzyni o wymiarach około pół na pół metra, z nogami skrępowanymi w kostkach taśmą izolacyjną i rękami związanymi albo sklejonymi za plecami.

      Makabrycznej scenie towarzyszyła równie koszmarna ścieżka dźwiękowa. Nagrany urywek świszczącego ludzkiego dyszenia był akcentem metrycznym melodii granej na organach czy elektronicznym keyboardzie. Popularnego utworu Nad pięknym modrym Dunajem.

      Metrum walca można było liczyć jako wdech, dwa, trzy, wdech, dwa, trzy.

      – Chryste – mruknął Sellitto.

      Jak długo człowiek może tak stać, zastanawiał się Rhyme, zanim nogi odmówią mu posłuszeństwa albo zemdleje i osunie się na ziemię, a pętla zaciśnie się mu na szyi? Jeśli upadnie z małej wysokości, wtedy stryczek nie złamie mu karku jak w tradycyjnej egzekucji, a mężczyzna będzie dusił się w powolnych męczarniach.

      Muzyka stopniowo zwalniała tempo, tak jak rzężenie konającego, nadal zestrojone w idealnym rytmie z coraz wolniejszą melodią.

      Obraz mężczyzny także zaczął zanikać, pogrążając się w ciemności.

      Pod koniec trzyminutowego filmiku muzyka i rozpaczliwe dyszenie umilkły, a kadr zalała czerń.

      Na ekranie pojawiły się ciemnoczerwone litery, układające się w słowo, które przez swoją zwyczajność nabrało niewyobrażalnie okrutnej wymowy.

      © Kompozytor

      ROZDZIAŁ 5

      Rodney?

      Lincoln Rhyme rozmawiał z ich człowiekiem z wydziału do walki z cyberprzestępczością nowojorskiej policji. Z komendy głównej w centrum, One Police Plaza.

      Rodney Szarnek był wybitnie zdolnym ekscentrykiem (komputerowiec, to chyba wszystko tłumaczy), ale prócz tego uwielbiał najokropniejszy heavymetalowy łomot z najgorszych koszmarów, jakie można sobie wyobrazić.

      – Rodney, błagam, wyłącz to! – krzyknął do telefonu Rhyme.

      – Oj, przepraszam.

      Muzyka przycichła, ale nie umilkła.

      – Rodney, jest ze mną sporo osób. Mówisz przez głośnik. Nie ma czasu na prezentacje.

      – Cześć wszyst…

      – Mamy porwanie, sprawca zmontował pułapkę i ofierze zostało niewiele życia.

      Muzyka nagle się urwała.

      – Mów.

      – Amelia wysłała ci link do filmu na YouVid. Z ofiarą.

      – Jeszcze jest na stronie? – zapytał detektyw.

      – O ile nam wiadomo. Dlaczego pytasz?

      – Jeżeli ktoś zamieszcza drastyczny klip – z prawdziwą przemocą, nie udawaną – YouVid pewnie go wykasuje. Jeżeli dostaną skargi albo wyłapie go algorytm, a ich wideopolicja uzna, że narusza regulamin serwisu, wyrzucą. Niech ktoś to ściągnie i zapisze.

      – Nasi spece już działają – odezwał się Dellray. – Załatwione.

      – Cześć, Fred.