Robert Małecki

Zadra


Скачать книгу

Trudna sprawa – stwierdziła Raszeja.

      – Jak sądzisz, dlaczego to zrobił?

      – Pytasz o samobójstwo? – Sięgnęła po papierosa i zaciągnęła się dymem.

      – Nie.

      – A, o to. – Uniosła brwi i się zamyśliła. – Rzeczywiście dziwne.

      Wypuściwszy dym, odchyliła się na oparcie fotela i przymknęła oczy. Żółtymi od tytoniu palcami strzepnęła do popielniczki długi ogonek siwego popiołu.

      – Widziałam już wisielców, którzy zanim się powiesili, krępowali sobie ręce – dodała. – Ale rzeczywiście pierwszy raz spotykam się z tym, żeby ktoś zrobił to przy pomocy opasek samozaciskowych.

      Gross przypomniał sobie to, co niedawno zobaczył, zanim Raszeja przecięła ubrania i odsłoniła gnijące w nich kończyny górne pozbawione dłoni. Przyjrzeli się wtedy zakończeniom kości łokciowej i promieniowej.

      – Nie widać żadnych śladów cięć – powiedziała, pochylając się nad szczątkami ze szkłem powiększającym. – Wszystko wskazuje na to, że dłonie odpadły same w wyniku przegnicia stawów i tkanki chrzęstnej. Podobnie głowa.

      Spojrzała jeszcze do papierowej koperty i wysypała do stalowej nerki trzy odnalezione w leśnym poszyciu, pod zwłokami, niewielkie kości. Nieprzyjemnie głośno zagrzechotały w naczyniu.

      – Kość trójgraniasta lewego nadgarstka – stwierdziła, biorąc w szczypce jedną z nich i odkładając na bok. Potem to samo zrobiła z drugą i trzecią. – Tu mamy kość łódeczkowatą i główkowatą, ale prawej dłoni.

      Gross ocknął się ze wspomnienia i znowu spojrzał na lekarkę.

      – Ciągle myślę o tych opaskach – stwierdził.

      Raszeja przekrzywiła głowę i zaciągnęła się ponownie. Delikatne smugi dymu przysłoniły jej twarz.

      – Zrobicie badania i wszystko będzie jasne. Jeśli odnajdziecie na nich ślady naskórka, a nie wątpię, że tak właśnie będzie, to przestaniesz się zadręczać.

      – Ale wciąż dziwi mnie jedno.

      – Co takiego?

      – Sznur pozostał w bruździe wisielczej, a opaski odpadły od ciała – odparł.

      Raszeja pokiwała głową i w ciszy wypaliła papierosa.

      – To może zacznijmy od początku – zaproponowała, zgniatając peta w popielniczce. – Po stanie rozkładu kończyn górnych i jednej dolnej uznałabym, że śmierć mężczyzny nastąpiła około dwóch tygodni temu. Odnaleziona kość udowa i czaszka należą do tych samych zwłok, ale w tym wypadku poczekajmy na badania porównawcze DNA z materiałem genetycznym ściągniętym przez waszych ludzi ze szczoteczki do zębów i bielizny pościelowej. Bo rozumiem, że to zrobiliście, prawda?

      – To standardowa procedura – wyjaśnił Gross. – Prześlę ci jeszcze skan karty dentystycznej.

      – Świetnie, to przyspieszy proces identyfikacji. Ale wróćmy do meritum. – poprosiła. – Kiedy odnaleźliście denata, lina była zwiotczała, a bezgłowe, klęczące zwłoki opierały się o pień sosny, prawda? Ale żeby mężczyzna mógł się udusić, sznur oczywiście musiał się naprężyć, bo tylko wtedy pętla wisielcza może się zacisnąć. – Spojrzała na Grossa. – Wiem, że to truizm. Ale chodzi o to, że wówczas jego ciało na pewno odchyliło się od pnia sosny w kierunku krzewu. Wniosek z tego taki, że kąt zgięcia nogi w stawie kolanowym mógł być kątem rozwartym, a nie ostrym.

      Gross zastanawiał się, do czego zmierza Raszeja.

      – Mężczyzna nie udusił się w pozycji siadu klęcznego, czyli takiego, w którym pośladki spoczywają na piętach – odezwała się po przerwie, jakby czytała komisarzowi w myślach. – Gdyby tak było, wówczas prawdopodobnie obie kończyny dolne pozostałyby na swoich miejscach, czyż nie?

      Komisarz odchrząknął. Dym papierosowy przenikał powietrze w gabinecie i drapał w gardło.

      – No to idźmy dalej. Odkryta skóra i fragmenty tkanek uległy mumifikacji. Warunki pogodowe temu sprzyjały. A jednocześnie reszta ciała, w tym kończyny, które pozostały w ubraniu, poddała się procesom gnilnym. W początkowej fazie ciało mogło zostać skolonizowane przez larwy muchówek, o czym mówił zresztą Krystian Kowalik, ale chodziło zaledwie o kilka zapłodnionych samic, które złożyły jaja. Osy, jak widać, też znalazły w tym wszystkim coś dla siebie i zdołały utworzyć kokon.

      Gross gestem dał znać, że zgadza się z takim tokiem myślenia.

      – I teraz wracamy do interesującej cię kwestii, czyli sznura, który utkwił w bruździe wisielczej. – Lekarka uniosła wzrok i paznokciami wystukała rytm na blacie biurka. Po chwili spojrzała na swojego gościa. – Głowa odpadła, bo była ciężka. Prawo grawitacji. Naprężenie liny już wtedy zwiotczało. A ponieważ znowu zmienił się środek ciężkości zwłok, które na tym etapie rozkładu, pozbawione wnętrzności i częściowo zmumifikowane, były lekkie, to pierwotnie wychylone ciało oparło się o pień sosny. Nie jest też wykluczone, że z powodu mniejszego nacisku zwłok na konary krzewu roślina odzyskała swoją dawną formę. W każdym razie to oraz wyżłobiona w twardej, zmumifikowanej skórze bruzda sprawiły, że pętla wisielcza pozostała na swoim miejscu.

      – A dłonie i noga?

      – Z nogą musiało być podobnie. Procesy gnilne postępowały, a zmiana środka ciężkości ciała mogła spowodować przesunięcie kończyny i jej wyprostowanie się. Za resztę mogą odpowiadać wilki albo lisy. – Raszeja podniosła paczkę davidoffów i wygrzebała kolejnego cienkiego papierosa. – A co do dłoni… – Potarła zapałkę o draskę i przystawiła płomień, który odbijał się w szkłach jej lenonnek. – Zaciśnięcie opasek na przegubach mogło spowolnić zachodzenie procesu gnilnego przynajmniej w pierwszym etapie, bo przyżyciowo zablokowano dostęp krwi do dłoni. Ale post mortem nie miało to już znaczenia, bo, jak wiesz, wówczas krew przesiąka poprzez tkanki do niżej położonych partii ciała.

      – Po co to zrobił? – Gross przerwał jej wywód. – Po co zacisnął sobie opaski na dłoniach?

      Raszeja oparła łokcie na blacie biurka, na którym stał duży mikroskop. Wokół leżały zagraniczne czasopisma medyczne i kilka otwartych pudełek z preparatami. Zestaw komputerowy z monitorem znajdował się obok, na mniejszym biurku.

      – Może bał się, że stchórzy? – spytała, wydmuchując dym ku sufitowi.

      Gross zaprzeczył ruchem głowy.

      – Wówczas powiesiłby się klasycznie, z pełnym zwieszeniem ciała – dodał.

      Drzwi do gabinetu się otworzyły i Gross ujrzał w nich technika kryminalistyki.

      – Bernardzie – powiedział Bloch. – Możesz podejść?

      Komisarz popatrzył na Raszeję, która wysunęła papierosa z ust.

      – Stało się coś? – zapytała.

      Technik zamrugał. Oczy miał przekrwione. Sprawiał wrażenie zupełnie nieobecnego.

      Poszli za nim do piwnicy i z powrotem znaleźli się w wychłodzonej sali sekcyjnej wypełnionej resztkami mdławego smrodu gnijącego ciała. Raszeja zaciągnęła się ostatni raz i zgasiła papierosa, po czym wyrzuciła go do kratki odpływowej w podłodze.

      Jarek Bloch stanął przy stole sekcyjnym, na którym zostały pocięte ciuchy denata. Zmierzwił sobie włosy, a potem przetarł oczy i całą twarz.

      – Przeoczyłem coś – rzucił, wskazując palcem na pozostałości ubrań.

      Gross podszedł do stołu. Na blacie leżała