Graham Masterton

Białe kości


Скачать книгу

Ślad, robiła to tylko ze względów formalnych. Wątpiła, by zwłoki miały cokolwiek wspólnego ze śledztwem nadinspektora O’Connella. Dziewczyny, których szukał, znikały jedna po drugiej niemal w ciągu dekady – ostatnia w lipcu 1998 roku. Tymczasem Katie od samego początku była przekonana, że ludzie, których szczątki właśnie odkryto, zostali pochowani jednocześnie.

      Podszedł do niej Liam i zaproponował supermocny miętowy cukierek.

      – Co o tym sądzisz? – zapytał. – Czy mógł to zrobić ojciec Meaghera?

      – Nie dowiemy się tego, dopóki nie dojdziemy, kim byli ludzie, którzy zginęli, no i dlaczego.

      – Chyba nie szukasz motywu, co? Rozejrzyj się tylko: jesteśmy w miejscu przeklętym przez Boga. Tutaj, żeby związać koniec z końcem, haruje się od świtu do zmierzchu. Nie ma nikogo, poza inwentarzem, na kim można by wyładować frustracje ekonomiczne i seksualne. Ale czasami trafia się jakiś zabłąkany rowerzysta szukający noclegu. Pamiętasz ten pensjonat w Crosshaven, pokoje ze śniadaniem? I trzy trupy upchnięte w kredensie?

      Katie uniosła dłoń do czoła, żeby osłonić oczy przed deszczem.

      – Sama nie wiem. Ale nie sądzę, żeby tutaj stało się coś podobnego. Nie wykluczam tego całkowicie, wietrzę jednak jakąś zupełnie inną, bardzo mroczną historię. Weź pod uwagę sposób, w jaki te szkielety są wymieszane. Można odnieść wrażenie, że ciała, zanim je zakopano, zostały porozrywane.

      Osłony z niebieskiego plastiku otaczające wykop zostały rozświetlone jaskrawymi błyskami. Do pracy przystąpił fotograf, a po chwili szczątkami zajął się zespół techników i lekarzy sądowych. Najpierw przystąpiono do oznaczenia pozycji poszczególnych czaszek i klatek piersiowych.

      Jeden z członków zespołu podniósł kość udową. Okazało się, że coś z niej zwisa. Po chwili nachylił się i podniósł kolejną, potem jeszcze jedną i następną… Przez jakiś czas przypatrywał się im, po czym podszedł do Katie.

      – Pani komisarz? Proszę tylko na to zerknąć.

      Włożyła gumową rękawiczkę i wzięła do ręki jedną z kości. Na górnym końcu, w części stawowej, znajdowała się mała dziurka, a przez otwór przeciągnięto krótki zatłuszczony szpagat. Na końcu szpagatu przywiązana była figurka, jakby lalka, zrobiona ze szmat, z powtykanymi sześcioma lub siedmioma zardzewiałymi gwoździami i haczykami. Wszystkie kości udowe ktoś przewiercił w taki sam sposób. Do każdej doczepiona była identyczna mała szmaciana laleczka.

      – No i co o tym sądzisz, Liam? – zapytała Katie. – Widziałeś kiedyś coś takiego?

      Liam uważnie przyjrzał się małej figurce i pokręcił głową.

      – Nigdy. Wygląda jak laleczka voodoo, prawda? Taka, co to wbija się w nią szpilki, żeby się na kimś zemścić.

      – Voodoo? W Knocknadeenly?

      Technik wziął kość i wrócił do pracy.

      – Nie wiem, co tu się stało, Liam – powiedziała Katie. – Ale z pewnością było to coś bardzo dziwnego.

      W tym momencie podszedł do niej John i zapytał:

      – Może napije się pani czegoś, pani komisarz?

      – Dziękuję, chętnie wypiję herbatę – odparła, chociaż, wiele dałaby w tej chwili za podwójną wódkę. – Bez mleka i bez cukru.

      – A pan, inspektorze?

      – Poproszę herbatę z potrójnym cukrem. I będę wdzięczny, jeśli pan nie zamiesza. Bardzo lubię tę słodką resztkę na dnie szklanki.

      * * *

      Stopniowo od zachodu zaczęło się przejaśniać i wkrótce farmę oświetliły jakby rozwodnione, szarawe promienie słońca. Katie weszła do domu, żeby porozmawiać z matką Johna. Pani Meagher siedziała w salonie, w zielonym rozpinanym swetrze narzuconym na ramiona. Oglądała Fair City w telewizji i głaskała psa. Na stole obok niej znajdowała się duża, oprawiona w ramkę fotografia siwowłosego mężczyzny, wyglądającego tak, jak zapewne będzie wyglądał John za dwadzieścia lat. Obok stała pusta filiżanka po herbacie i popielniczka pełna niedopałków.

      – Muszę pani zadać kilka pytań, pani Meagher.

      – Och, naprawdę? – zdziwiła się matka Johna. Nie oderwała wzroku od ekranu telewizora.

      – Czy ma pani coś przeciwko temu, że usiądę?

      – Proszę usiąść, ale najpierw niech pani zdejmie ten mokry płaszcz.

      – Oczywiście. – Katie zdjęła płaszcz przeciwdeszczowy i przewiesiła go przez oparcie drewnianego krzesła stojącego za drzwiami. Pod płaszczem miała ładny szary kostium i bluzkę w kolorze miedzi, niemal identycznym jak jej włosy. Usiadła naprzeciwko gospodyni, która nie przerwała oglądania opery mydlanej. Salon pachniał wilgocią, jedzeniem i lawendowym płynem do polerowania mebli.

      – Do tej pory odkryliśmy szczątki ośmiu ludzi, a wygląda na to, że może być ich więcej.

      – Panie, świeć nad ich duszami.

      – Czy podejrzewa pani, kto ich tutaj pochował?

      – Hm… ktoś musiał to zrobić. Sami się nie pozakopywali.

      – Nie, pani Meagher. Byłabym zdziwiona, gdyby tak było. Bardzo chciałabym wiedzieć, czy pani zmarły mąż wykonywał jakieś prace przy starej spiżarni.

      – Ciągle coś robił, to tu, to tam. Tutaj się pracuje bez chwili wytchnienia.

      – Oczywiście. Chodzi mi jednak o to, czy kiedykolwiek odniosła pani wrażenie, że robił tu coś niezwykłego? Jakieś prace budowlane? Może gdzieś kopał?

      – Najświętsze serce Pana Jezusa, chyba nie wmawia mi pani, że to mój Michael zakopał tych nieszczęśników?

      – Próbuję dociec, w jaki sposób i kiedy zwłoki znalazły się na terenie farmy.

      – Jestem pewna, że ja tego pani nie wyjaśnię. Pochowanie tak wielu ludzi wymagałoby mnóstwa pracy, prawda? Michael nigdy nie miałby czasu na coś takiego. Zawsze powtarzał, że pracuje ciężej niż dwa konie i osioł razem wzięte.

      – Czy interesował się polityką?

      – Wiem, co pani ma na myśli. Czytał „An Phoblacht”, ale nie miał czasu na politykę. Ani na żadne spotkania. Byłam w stanie wyciągać go z farmy jedynie na msze w niedziele.

      – Czy miał jakichś przyjaciół, o których pani wiedziała?

      – Spotykał się z kilkoma facetami w Roundy House w Ballyhooly. Czasami w czwartkowe wieczory grywał z nimi na akordeonie. To były jedyne dni, kiedy zostawiał farmę. Ale to byli słabi starzy ludzie, nie zabiliby muchy. A już na pewno nie mieliby sił, żeby pochować tych nieszczęśników.

      – Czy kiedykolwiek odwiedzał go tutaj ktoś dziwny? Ktoś, kogo pani dobrze nie znała?

      Pani Meagher pokręciła głową.

      – Michael lubił, kiedy otaczała go rodzina, nie był jednak towarzyskim człowiekiem. Czasami bywał u nas ten gruby i nic niewarty ksiądz, ojciec Morrissey, częstowałam go ciastem albo kanapką z szynką. Michael mawiał potem, że najchętniej rozciąłby mu brzuch, żeby odzyskać ten poczęstunek. Niełatwo było mu pogodzić się z myślą, ile ciężkiej pracy kosztował go każdy kęs zjedzony przez księdza.

      – Rozumiem. Wydaje mi się, że pani mąż był raczej surowym, trudnym człowiekiem. Nie chcę oczywiście źle o nim mówić.

      Pani Meagher głośno wciągnęła powietrze przez nos.

      – Miał swoje poglądy