lat osiemdziesiątych. Jego jasnoniebieskie oczy były lekko wytrzeszczone, przez co sprawiał wrażenie, jakby wciąż chciał o coś prosić. Nie zawsze miał nadwagę. Kiedy Katie wyszła za niego siedem i pół roku temu, nosił koszule z kołnierzykiem trzydzieści osiem, w pasie miał dziewięćdziesiąt centymetrów i regularnie grał w piłkę nożną w Glanmire Gaelic Athletic Association.
Jednak przed pięciu laty jego firma zaczęła podupadać, co odbiło się na psychice Paula, przede wszystkim na jego pewności siebie. Do tej pory jeszcze się nie pozbierał. Obecnie większość czasu marnował, próbując kręcić szybkie i intratne interesy – od sprzedaży używanych toyot po handel przecenionymi materiałami budowlanymi. Stanowczo zbyt wiele długich wieczorów spędzał w pubach i jadał zbyt wiele lunchów w barach, wysłuchując namolnych mężczyzn o szerokich ramionach, którzy twierdzili, że są w stanie zaoferować mu wszystko, czego zapragnie, niemal za bezcen.
– Jadłeś coś? – zapytała Katie.
– Tosty z szynką i serem u O’Leary’ego. I paczkę orzeszków.
– Na miłość boską, to prawie tyle co nic!
– Och, nie martw się. Nie mam wielkiego apetytu.
– Wiesz dlaczego? Bo whisky zabija apetyt.
– Daj spokój, Katie. Wiesz, pod jaką presją pracuję, chcę wreszcie sfinalizować ten interes z Dave’em MacSweenym.
– Nie wymieniłabym jednym tchem nazwiska Dave’a MacSweeny’ego i kogoś przyzwoitego. Nie rozumiem, dlaczego w ogóle się z nim zadajesz?
– Zdaje się, że facet podpadł tylko raz, i to za co? Za to, że kupił jakiś skradziony z kościoła fortepian. Do Ala Capone chyba mu jeszcze daleko, prawda?
– Mimo wszystko to krętacz.
Katie przeszła do kuchni, Sierżant wciąż pętał się u jej nóg. Paul podążył za nimi. Otworzył pojemnik na chleb i wyjął kromkę.
– Wciąż to samo, prawda? Ożeniłem się z jedyną kobietą komisarzem w całej Irlandii. A to znaczy, że zawsze i wszędzie muszę postępować jak święty.
– Nie jak święty, Paul. Ale jak przestrzegający prawa obywatel, który nie prowadzi interesów z ludźmi kradnącymi materiały z miejsc, gdzie prowadzone są roboty drogowe, albo szmuglującymi papierosy, albo też odkręcającymi koła z ciężarówek.
Paul patrzył sfrustrowany, kiedy kroiła sobie gruby kawałek czerwonego cheddara. Zaczęła ćwiartować pomidory.
– Robię co w mojej mocy, Katie. Wiesz o tym. Nie jestem jednak w stanie sprawdzać referencji każdego, z kim prowadzę interesy, prawda? Pogoniliby mnie, gdybym próbował. Już i tak mam przechlapane z tego powodu, że jesteś gliną.
Posoliła kanapkę i podzieliła ją na cztery części.
– Czy nie przyszło ci do głowy, że niektórzy robią z tobą interesy właśnie z tego powodu, że jestem gliną? Kto cię tknie? Ktoś z Garda Síochána albo przestępca, skoro jesteś mężem pani detektyw komisarz Kathleen Maguire?
Paul chciał coś odpowiedzieć, powstrzymał się jednak. Wrócił za Katie do salonu, potykając się o Sierżanta.
– Złaź mi z drogi, głupolu.
Katie opadła na kanapę, ugryzła kęs kanapki i sięgnąwszy po pilota, włączyła telewizor. Paul usiadł obok niej i powiedział:
– No, ale zapomnij już o Davie MacSweenym. Jak ci minął dzień? Co to za szkielety? W telewizji mówili, że jest ich ponad dziesięć.
Katie miała pełne usta jedzenia, nie musiała mu jednak odpowiadać. Jak na zawołanie jej twarz na tle farmy Meagherów, źle widoczna w półmroku późnego popołudnia, pojawiła się na ekranie telewizora. „Nie możemy jeszcze powiedzieć, jak dawno temu ci ludzie zostali pogrzebani ani też w jaki sposób zginęli. Nie wykluczamy żadnej ewentualności. Możliwe, że mamy do czynienia z masową egzekucją, ale nie odrzucamy seryjnej zbrodni czy wreszcie naturalnych przyczyn zgonów. Przede wszystkim szczątki zostaną zbadane przez patologa. Mogą państwo być pewni, że kiedy tylko otrzymamy wskazówki co do czasu i przyczyn śmierci tych ludzi, podejmiemy intensywne śledztwo”.
– No proszę – powiedziała Katie. – Teraz już wiesz tyle co ja.
– To wszystko? Nie masz żadnych dodatkowych informacji?
– Nic. Może chodzić o niewinną rodzinę, którą zabił tyfus i którą zakopano na farmie, ponieważ kogoś nie było stać na pogrzeb. Może też chodzić o jedenastu osobników, którzy nadepnęli na odcisk komuś z przestępczych kręgów Cork.
– Mam nadzieję, że żartujesz.
– Nie, Paul, nie mam nastroju do żartów. Jestem bardzo zmęczona. Może wyprowadzisz Sierżanta? A potem pójdziemy do łóżka i wreszcie trochę pośpimy.
* * *
Kiedy Paul włożył płaszcz przeciwdeszczowy i wyszedł z Sierżantem na spacer, Katie udała się do małego pokoiku na tyłach domu, gdzie stało jej biurko i komputer. Wciąż nazywali to pomieszczenie pokojem dziecięcym, chociaż zerwali już błękitną tapetę, a jedynym wspomnieniem po Seamusie było małe kolorowe zdjęcie zrobione w dniu jego pierwszych i ostatnich urodzin.
Wyjęła z kabury niklowany rewolwer smith & wesson kalibru .38 i zamknęła go na klucz w najwyższej szufladzie biurka. Następnie przez dłuższy czas siedziała bez ruchu, wpatrując się w swoje szare odbicie widoczne w monitorze komputera. W młodości siadywała w nocy przy oknie i patrząc w szybę, wyobrażała sobie, że stoi za nią dziewczyna z baśni i przypatruje się jej w mroku. Czasami nawet przemawiała do swojego odbicia: „Kim jesteś, co robisz za moim oknem w środku nocy i czemu jesteś taka smutna?”.
Nie wiedziała jeszcze dlaczego, ale dzisiejsze odkrycie na farmie Meagherów bardzo nią wstrząsnęło… Odniosła wrażenie, że wkrótce nastąpi coś okropnego. Ostatni raz czuła się tak, kiedy straż przybrzeżna znalazła na plaży Carrigadda Bay zwłoki rumuńskiej kobiety w kolorowej sukni. W ciągu następnych kilku tygodni natrafiono wzdłuż brzegu, nawet aż w Kinsale, na kolejnych trzydzieści siedem kobiecych zwłok. Każda z kobiet zapłaciła dwa tysiące euro za nielegalne przetransportowanie do Irlandii, wszystkie wyrzucono z całym dobytkiem do wody kilkaset metrów od brzegu. Żadna nie potrafiła pływać.
* * *
W nocy Paul przewrócił się na plecy i zaczął chrapać. Katie trąciła go łokciem i syknęła: „Zamknij się, dobrze?”. Poskutkowało, ale po chwili znów zachrapał, jeszcze głośniej. Schowała głowę pod poduszkę i próbowała zasnąć, jednak przez cały czas słyszała wysoki, rytmiczny charkot.
Chodziła po ponurej, ciemnej rzeźni, słysząc, jak ciężkie krople krwi kapią na posadzkę. Nie zdawała sobie sprawy, że śpi. Bardzo blisko niej piskliwym chórem zawodziły piły elektryczne. Słyszała, jak posługujący się nimi mężczyźni pogwizdują przy pracy.
Skręciła za rogiem i znalazła się w samym centrum koszmaru. Dookoła stołów o stalowych blatach stało pięciu lub sześciu rzeźników w długich skórzanych fartuchach i dziwnie powyginanych płóciennych kapeluszach. Nonszalancko rozcinali świeże tusze i rozrzucali je na odrębne sterty. Przednie kończyny na jedną, tylne na inną, łby jeszcze gdzie indziej.
Katie ruszyła w ich kierunku, mimo że posadzka była śliska z powodu porozrzucanych na niej ochłapów. Czuła, jak krew klei się do jej bosych stóp. Gdy znalazła się bardzo blisko, nagle zrozumiała, że rzeźnicy dzielą korpusy ludzkie – męskie, kobiece i dziecięce.
Przystanęła za jednym z rzeźników i uniosła dłoń, by dotknąć jego ramienia. „Przestań”, poprosiła, jednak z jej ust nie wydobył się żaden dźwięk. Rzeźnik układał