Katherine Arden

Zima czarownicy


Скачать книгу

– pisnęła Masza cienkim głosikiem, jednak wciąż mocno ściskała dłoń cioci.

      Wyszły w granat nocy. Słowik ruszył za nimi, sapiąc niespokojnie, z nosem na ramieniu Wasi. Po krwistym zachodzie słońca pozostała jedynie nikła smużka, powietrze było nieruchome i dziwne. Poza grubymi ścianami stajni Wasia usłyszała to, co wcześniej Słowik: tupot wielu stóp i stłumiony szmer ludzkich głosów.

      – Masz rację, coś jest nie tak – Wasia zwróciła się cicho do konia. – Na nieszczęście nie ma tu Saszy. – Głośno zaś dodała: – Nie martw się, Maszo, tu, za zamkniętą bramą, jesteśmy bezpieczne.

      – Chodźmy. – Zniecierpliwiona Warwara ruszyła w stronę zewnętrznych drzwi pałacu, sieni i schodów prowadzących do teremu.

      2.

      Porachunki

      Na dziedzińcu panowała dziwna cisza, całodzienna krzątanina zamieniła się w ciężki spokój. Warwara wślizgnęła się przez drzwi teremu, mocno trzymając Maszę za rękę. U podnóża schodów Wasia odwróciła się i przycisnęła czoło do jedwabistej szyi Słowika. Zastanawiała się, dlaczego na dziedzińcu jest tak spokojnie. Wielu wartowników Olgi zginęło lub zostało rannych w walce na dworze Wielkiego Księcia, ale gdzie się podziali służący siostry, jej poddani? Krzyki za bramą stawały się coraz głośniejsze.

      – Zaczekaj na mnie – przykazała koniowi. – Pójdę na górę do siostry, ale niedługo wrócę.

      – Pośpiesz się, Wasiu – szepnął ogier, a każdy mięsień jego ciała drżał z niepokoju.

      Na górę, do komnaty robótek. Gdy Wasia szła po schodach, złamane żebro promieniowało ognistym bólem wzdłuż jej boku. Ogromna sala o niskim stropie była ogrzewana piecem i wietrzona wąską szparą okienną. Teraz panował w niej tłok, hałas obudził dwórki i służące Olgi. Przy piecu siedziała niania trzymająca w objęciach syna Olgi, Daniłę. Chłopczyk jadł kawałek chleba, był spokojny, choć nieco zdezorientowany. Kobiety szeptały między sobą jakby w obawie, że ktoś je usłyszy. Atmosfera w pałacu księżnej sierpuchowskiej zrobiła się nieprzyjemna. Wasia czuła, że pocą jej się pokryte pęcherzami dłonie.

      Olga stała przy wąskim oknie i patrzyła na ulicę za ogrodzeniem dziedzińca. Masza podbiegła do matki, a ta otoczyła ją ramieniem.

      Wiszące lampy rzucały złowrogie cienie, drżące od powiewu wywołanego wejściem Wasi. Głowy wszystkich odwróciły się w jej stronę, lecz ona patrzyła tylko na siostrę, która stała bez ruchu przy oknie.

      – Olu? – zagadnęła Wasia. Szepty w komnacie ucichły. – Co się dzieje?

      – Mężczyźni. Z pochodniami – odrzekła Olga, nie odwracając się.

      Wasia spostrzegła, że kobiety wymieniają przestraszone spojrzenia. Wciąż jednak nie rozumiała.

      – Co oni robią?

      – Sama zobacz. – Głos Olgi był spokojny. Na jej pierś opadało kilka warstw łańcuszków zwisających z kokosznika. Światło lamp skrzyło się oślepiająco na złocie, pokazując, jak szybko oddycha.

      – Posłałabym po straże – dodała Olga – ale ubiegłej nocy w pożarze i w walce z Tatarami straciliśmy tak wielu ludzi. Pozostali pilnują bram miasta, a służący krążą, rozdając rzeczy potrzebującym. Rozesłaliśmy wszystkich z jakąś misją i jeszcze nie wrócili. Może niektórym stanęło coś na przeszkodzie, a inni usłyszeli coś, czego my nie mogłyśmy usłyszeć.

      Niania ściskała Daniłę tak mocno, że aż pisnął. Masza wpatrywała się w Wasię z nadzieją i ślepą ufnością: to ciocia, która ma czarodziejskiego konia. Wasia ruszyła w stronę okna, starając się nie utykać. Kiedy przemierzała komnatę, kilka kobiet odwróciło wzrok i się przeżegnało.

      Ulica przed bramą do pałacu była pełna ludzi. Wielu niosło pochodnie, wszyscy krzyczeli. Wasia wytężyła słuch i wreszcie usłyszała wyraźnie ich głosy.

      – Czarownica! – krzyczeli. – Wydajcie nam czarownicę! Ogień! To ona wznieciła pożar!

      – Przyszli po ciebie – stwierdziła beznamiętnie Warwara, a Masza wyjąkała:

      – Wasoczka… Wasoczka… czy oni mówią o… tobie? – Olga tak mocno przytulała córeczkę, że zesztywniała jej ręka.

      – Tak, Maszo. – Wasi zaschło w ustach. – O mnie. – Tłum pod bramą przypominał rzekę uderzającą o skałę.

      – Musimy zabarykadować drzwi do pałacu – zarządziła Olga. – Oni mogą wyważyć bramę. Warwaro…

      – A posłałaś po Saszę? – przerwała jej Wasia. – Po ludzi Wielkiego Księcia?

      – Kogo niby miałaby posłać? – żachnęła się Warwara. – Wszyscy byli w mieście, kiedy to się zaczęło. A niech to! Może mogłabym się zorientować i przestrzec was, na co się zanosi, gdybym nie tkwiła cały dzień w teremie i nie była taka zmęczona.

      – Ja mogę pójść – powiedziała Wasia.

      – Nie bądź głupia – syknęła Warwara. – Myślisz, że cię nie rozpoznają? I może zamierzasz dosiąść tego wielkiego gniadosza, którego każdy mężczyzna, każda kobieta i każde dziecko rozpoznają na pierwszy rzut oka? Jeśli już, to ja pójdę.

      – Nikt nigdzie nie pójdzie – przerwała im Olga chłodno. – Spójrzcie, jesteśmy otoczeni.

      Wasia i Warwara odwróciły się do okna. Olga mówiła prawdę, blask pochodni się rozprzestrzeniał.

      Kobiece szepty stały się piskliwe z przerażenia.

      Tłum wzbierał, z bocznych uliczek wciąż napływali ludzie. Zaczęli walić w bramę. Wasia nie mogła dostrzec poszczególnych twarzy, oślepiał ją blask pochodni. Dziedziniec w dole pozostawał zimny i cichy.

      – Spokojnie, Wasiu. – Twarz Olgi była nieugięcie opanowana. – Nie bój się, Maszo, idź i usiądź przy ogniu obok brata. – Następnie zwróciła się do Warwary: – Weź do pomocy kilka kobiet i zastawcie drzwi, czym tylko się da. Dzięki temu zyskamy na czasie, jeśli wyważą bramę. Tę wieżę zbudowano tak, by wytrzymała atak Tatarów. Nic nam nie zrobią. Do Saszy i Wielkiego Księcia dotrą słuchy o zamieszkach, wojowie przybędą na czas.

      Niepokój Olgi nadal zdradzało tylko migotanie łańcuszków.

      – Jeśli to mnie chcą… – zaczęła Wasia.

      – Zamierzasz oddać się w ich ręce? – przerwała jej Olga. – Wierzysz, że uda ci się przemówić do rozsądku temu? – Gwałtownym gestem wskazała kotłujący się tłum.

      Warwara już przeganiała kobiety z ław zrobionych z mocnego drewna. Dzięki temu zyskają na czasie. Ale na jak długo?

      Nagle przemówił nowy głos:

      – Śmierć – wyszeptał.

      Wasia odwróciła głowę. Głos należał do domowika Olgi i dobiegał z otworu pieca. Był niczym szelest opadającego popiołu, kiedy ogień wygasł.

      Wszystkie włoski na ciele Wasi się zjeżyły. Domowik ma dar przewidywania tego, co stanie się z jego rodziną. Wasia przesadziła drogę do pieca dwoma kulawymi susami. Kobiety wytrzeszczyły oczy. Przerażona Masza napotkała spojrzenie Wasi, ona też usłyszała domowika.

      – Och, co teraz będzie?! – wykrzyknęła dziewczynka. Chwyciła chleb, który jadł Daniła. Chłopczyk zaniósł się płaczem, a ona uklękła przy palenisku obok Wasi.

      – Maszo, a cóż to… – zaczęła niania, lecz