– Domowik był właściwie tylko słabym głosikiem i cieniem rzucanym przez dogasający żar. – Czarnoksiężnik nie żyje, stara kobieta błąka się w ciemnościach. Ludzie zwracają się ku innym bogom. Nie zostało nic, co trzymałoby mnie przy życiu. Mnie i inne czarty.
– Jesteśmy tu! – Strach wzmagał zapalczywość Wasi. – Widzimy cię. Pomóż nam!
– Widzimy cię – powtórzyła szeptem Masza. Wasia ujęła jej rączkę i mocno ścisnęła. Otworzyła jedną z niezliczonych ran z ubiegłej nocy i rozmazała krew na gorącym kamieniu paleniska.
Domowik zadrżał i nagle zaczął przypominać żywą istotę, a nie mówiący cień.
– Mogę grać na zwłokę – wyszeptał. – Zyskacie trochę czasu, ale to wszystko.
Trochę czasu. Wasia wciąż kurczowo trzymała rączkę siostrzenicy. Kobiety skupiły się za ich plecami, ich twarze wyrażały strach lub potępienie.
– Czarna magia – wycedziła jedna z nich. – Olgo Władimirowa, chyba sama widzisz…
– Naszym losem jest dziś śmierć – Wasia zwróciła się do siostry, ignorując pozostałe kobiety.
Rysy Olgi wyostrzyły się, nabierając ponurej zawziętości.
– Nie dopuszczę do tego. Wasiu, chwyć koniec tej ławy, pomóż Warwarze zabarykadować drzwi…
W głowie Wasi raz po raz pulsowały słowa: „Oni chcą mnie”.
Na dziedzińcu rozległ się pisk Słowika. Brama się zatrzęsła. Warwara stała w milczeniu najbliżej drzwi. Jej wzrok zdawał się wyrażać jedną myśl. Wasia miała przeświadczenie, że wie jaką.
Przyklękła sztywno, by spojrzeć siostrzenicy w oczy.
– Musisz zawsze dbać o domowika – przykazała jej. – Tutaj, czy gdziekolwiek będziesz, musisz się starać, by pozostał silny, a on będzie chronił dom.
Masza kiwnęła poważnie główką.
– Ale, Wasoczka, co będzie z tobą? – spytała. – Ja za mało wiem…
Wasia pocałowała ją i wstała.
– Nauczysz się. Kocham cię, Maszo. – Odwróciła się do Olgi. – Olu, ona… Musisz ją wkrótce wysłać do Aloszy, do Leśnej Ziemi. On zrozumie, znał mnie, kiedy dorastaliśmy. Masza nie może zostać tu, w wieży, nie na zawsze.
– Wasiu… – zaczęła Olga. Masza, nie pojmując, co się dzieje, kurczowo trzymała się ręki Wasi.
– Za to wszystko… wybacz mi – szepnęła Wasia, puściła rączkę Maszy i wymknęła się przez drzwi, które otworzyła jej Warwara. Na moment ich spojrzenia spotkały się w ponurym porozumieniu.
***
Słowik czekał na Wasię przy drzwiach pałacu, na pozór spokojny, nie licząc białej obwódki wokół oka. Dziedziniec był ciemny. Krzyki stawały się coraz głośniejsze. Od strony bramy dobiegał złowieszczy trzask. Między rozłupanymi deskami błyskało światło pochodni. Wasia myślała gorączkowo. Co robić? Słowik, nie do pomylenia z żadnym innym koniem, jest w niebezpieczeństwie. Wszyscy są: ona, jej koń, jej rodzina.
Czy ona i Słowik mogliby ukryć się w stajni i zabarykadować? Nie – oszalały tłum natarłby natychmiast na kruche drzwi teremu i na bezbronne dzieci w środku.
Powinna się ugiąć? Wyjść i oddać się w ich ręce? Może to zadowoli tych ludzi, może nie włamią się do pałacu.
Ale Słowik… co mu zrobią? Ten koń trwający przy niej dzielnie nigdy nie opuściłby jej z własnej woli.
– Chodź – odezwała się. – Ukryjemy się w stajni.
– Lepiej uciekajmy. Otwórzmy bramę i uciekajmy.
– Nie zamierzam otwierać bramy przed tą tłuszczą – warknęła Wasia, po czym zmusiła się, by mówić tonem łagodnej perswazji: – Musimy grać na zwłokę tak długo, jak zdołamy, żeby mój brat zdążył tu dotrzeć z ludźmi Wielkiego Księcia. Brama na pewno wytrzyma. Chodź, musimy się schować.
Koń poszedł za nią niechętnie, podczas gdy wrzaski narastały.
Dwuskrzydłowe wrota stajni zrobiono z mocnego drewna. Wasia otworzyła je, a koń wszedł do środka, parskając niespokojnie w ciemności.
– Słowiku – powiedziała Wasia, przymykając wrota. – Kocham cię.
Musnął chrapami jej włosy, uważając, by nie urazić poparzeń, i odrzekł:
– Nie bój się. Jeśli wyłamią bramę i się tu wedrą, po prostu uciekniemy. Nikt nas nie znajdzie.
– Dbaj o Maszę – szepnęła Wasia. – Może kiedyś nauczy się z tobą rozmawiać.
– Wasiu! – zawołał Słowik, zadzierając głowę w nagłej panice. Ona jednak odepchnęła jego pysk, wyślizgnęła się przez niedomknięte wrota i zamknęła go w stajni.
Rozległ się jego wściekły pisk, a także łomot kopyt o twarde drewno, ledwie słyszalny poprzez jazgot motłochu. Jednak nawet Słowik nie dałby rady sforsować tak ciężkich wrót.
Niezdarnie ruszyła w stronę bramy, zziębnięta i przerażona.
Szczeliny w bramie robiły się coraz szersze. Nagle noc przeszył pojedynczy głos podjudzający tłum. Odpowiedziały mu jeszcze głośniejsze i bardziej przenikliwe wrzaski.
I znów rozległ się ten sam głos, jedwabisty, śpiewny, którego czysty ton przebijał się przez wrzawę. Ćmiący, kłujący ból w boku Wasi wzmógł się. Na górze, w teremie, zgaszono lampy.
Za plecami Wasi znów zapiszczał Słowik.
– Czarownico! – krzyknął mocny głos po raz trzeci. To było wezwanie, groźba. Brama trzeszczała pod naporem hałastry.
Tym razem Wasia rozpoznała ten głos. Miała poczucie, że oddech opuszcza jej ciało. Ale kiedy odpowiedziała, głos jej nie zadrżał.
– Tu jestem. Czego chcesz?
W tym momencie zdarzyły się dwie rzeczy: brama ustąpiła w kaskadzie drzazg, a za Wasią Słowik wyważył wrota stajni i wypadł przez nie galopem.
3.
Słowik
Tamci byli bliżej niej niż Słowik, lecz nikt i nic nie było szybsze od gniadosza. Pędził ku niej pełnym galopem. Wasia dostrzegła swoją ostatnią szansę: skłonić tłum do pościgu, odciągnąć go od pałacu siostry. Tak więc kiedy Słowik mknął obok, puściła się pędem, dopasowując krok do jego biegu, po czym wskoczyła mu na grzbiet.
Ból i słabość zniknęły w ferworze chwili. Słowik gnał prosto na roztrzaskaną bramę. Wasia pokrzykiwała, by odwrócić uwagę ludzi od wieży. Słowik bił kopytami z całą zawziętością bojowego konia, chcąc przedrzeć się przez tłum. Ludzie doskakiwali do niego, próbując go pojmać, lecz on roztrącał ich na boki.
Byli już blisko bramy. Wasia całe swoje jestestwo skupiła na ucieczce. Na otwartej przestrzeni nic i nikt nie dogoni Słowika. Odciągnie tłum od Olgi, zyska na czasie, a potem wróci z Saszą i wojami Dymitra.
Nic nie mogło prześcignąć Słowika.
Nic.
Nie zauważyła, co ich ugodziło. To mogła być po prostu kłoda przeznaczona do czyjegoś pieca. Usłyszała jedynie świst, a potem poczuła wstrząs wibrujący poprzez końskie ciało, gdy dosięgnął go cios. Noga Słowika uciekła w bok. Upadł, gdy od wyłamanej bramy dzielił go tylko jeden sus.
Tłum