na litość. Dzisiaj prawie wszyscy coś dostali. Powiedziała, że do niedzieli się zepsuje, jeśli ktoś tego nie zje.
Bryan stał tyłem do ojca, bo właśnie zdejmował płaszcz, ale Noleen zauważyła charakterystyczny błysk w jego oku. Znała syna lepiej niż ktokolwiek inny. Ojca mógł oszukać, ale jej nigdy. Dobrze wiedziała, że kucharka nikomu innemu nie dała mięsa, ale zagniatając ciasto, i tak jej po cichu dziękowała. Gdyby Paddy dowiedział się, jak było naprawdę, burknąłby do syna: „Idź i powiedz tej kucharce, żeby się litowała nad kimś innym. My jej litości nie potrzebujemy”. Prawda była jednak taka, że potrzebowali. Nie mieli prawie nic, o czym kucharka doskonale wiedziała. Noleen z trudem ich wszystkich żywiła. Dom musiał lśnić czystością, a na stole co wieczór pojawiał się posiłek. Podłogi i schody musiała szorować, kuchnię czernić, firanki bielić, a okna myć częściej niż gospodynie w innych domach. Dłonie miała spracowane ponad miarę, ale kiedy Paddy albo Bryan mówili jej, że się przepracowuje, zawsze padała ta sama odpowiedź: „Możemy nie mieć nic, ale nikt się o tym nie dowie. Nie pozwolę, żeby mój dom albo ktoś z mojej rodziny wyglądał tak, jakbyśmy nie radzili sobie w życiu. Mój dom będzie porządniejszy niż reszta. Tak ma być i koniec, Paddy. Przez czyste okna wszyscy zobaczą, jak chodzimy dumni. Nie będziemy się chować za brzydkimi słowami”.
Paddy nigdy nie spierał się z Noleen. Każde z nich na swój własny sposób radziło sobie z tym, co zgotował dla nich los. Ona szorowała, a on narzekał.
Noleen usiadła naprzeciwko męża z herbatą w dłoni. Zamierzała rozkoszować się tymi pięcioma minutami odpoczynku, na które mogła sobie teraz pozwolić. Za chwilę trzeba będzie budzić pozostałe dzieci do szkoły.
– To najlepsze pięć minut w ciągu całego dnia – powtarzała zawsze. – Ja, ty i nasz Bryan. Zanim wszyscy się obudzą i zacznie się gwar. Zanim Mary zacznie się oburzać w sprawie czegoś, co ma ktoś inny i co jest lepsze od czegokolwiek, na co kiedykolwiek będzie nas stać.
Bryan siedział nad wyszorowanym drewnianym blatem stołu i wsuwał sznurowadła do butów. Potem zajął się polerowaniem czubków.
– A dlaczego akurat te pięć minut, mamo? – zapytał. Dla niego to też były wyjątkowe chwile. Rodzeństwo jeszcze spało, a on jako jedyny mógł się przysłuchiwać rozmowie rodziców.
– A dlatego, Bryanie, że twoja matka się przed chwilą wyspowiadała. Jeszcze przez pół godziny będzie się czuła całkiem nieźle, ale potem znów sobie znajdzie coś, z powodu czego będzie sobie robić wyrzuty, i już nie będzie czuć się tak dobrze, aż znów pójdzie do spowiedzi. Drugie wyjaśnienie jest takie, że najbardziej lubi właśnie ciebie i mnie, bo nasza Mary doprowadza ją do szału.
Bryan i jego ojciec wymienili uśmiech, a potem obaj usłyszeli trzeszczące sprężyny łóżka.
– O wilku mowa – powiedział Paddy.
– A wiecie, że ona narzeka, że nasze łóżko jest za duże i że przez to dla niej zostaje za mało przestrzeni? – zauważył Bryan.
– Cóż, to by nie była nasza Mary, gdyby nie narzekała, prawda? – Paddy dmuchnął lekko w powierzchnię parującej herbaty.
Obaj spojrzeli na Noleen, oczekując jakiegoś komentarza, ale ona milczała.
Bryan wstał, powoli rozplótł jej palce, a potem wyjął z jej dłoni filiżankę i odstawił na piec. Matka odchyliła głowę na bok, a wtedy jej twarz rozjaśniła pomarańczowa łuna bijąca od ognia.
Paddy’ego rozpierała miłość do żony. Ciepła poświata zmywała z jej twarzy lata ciężkiej pracy, które ograbiły ją z młodzieńczego piękna. W tej chwili wyglądała zupełnie tak jak wtedy, gdy się spotkali po raz pierwszy. Tamten obraz towarzyszył mu na co dzień przez te wszystkie lata, które spędził poza domem, na wojnie. Jego Noleen, z irlandzkim słońcem we włosach i uśmiechem na twarzy.
To właśnie miłość i uwielbienie dla żony pomogły mu przetrwać najtrudniejsze, najmroczniejsze chwile po powrocie do domu. Gdy tak siedział w fotelu z nieprzydatnym kikutem zamiast nogi, podczas gdy ona pracowała, a dzieci spały, Paddy nie raz myślał o tym, żeby rzucić się do rzeki. Momentami spokój wodnego grobu wydawał mu się lepszy niż codzienny ból i upokorzenie, które teraz musiał znosić. Wielokrotnie to sobie w głowie planował. Zamierzał dokuśtykać na pływający pomost w środku nocy, a gdy ostatni prom już odpłynie, przedostać się pod siatką i wskoczyć do zimnej, mrocznej, ale kojącej wody. Już tylu przed nim tak właśnie zrobiło. Powstrzymywało go przed tym poczucie odpowiedzialności za dzieci, dobra wola sąsiadów, a nade wszystko właśnie miłość do Noleen.
– Idź i obudź pozostałych, chłopcze – wyszeptał, z ukosa spoglądając na żonę. – Niech mama chwilę jeszcze pośpi. Powiedz Mary, że jeśli choćby kwiknie, to oberwie w tyłek papciem.
Bryan podszedł do drzwi, za którymi znajdowały się schody prowadzące na górę.
– Ale że niby którym papciem, tato? Tym, którego nigdy nie używasz? Tym z tej drugiej nogi?
Paddy mrugnął porozumiewawczo.
– Ciii… Posłuchaj, tylko nie mów nic Mary. Wczoraj, kiedy twoja mama była w pracy, a ty na bilardzie, wpadła tu do nas siostra Therese. Finn ma dziś egzamin i ponoć trzeba go porządnie z rana nakarmić. Rozpływała się w zachwytach nad nim. Powiedziała, że się świetnie zapowiada i że to bystry chłopak.
– Finn? On zdecydowanie jest bystry, tato. Bystrzy ludzie zarabiają dużo pieniędzy, a te toby nam się akurat przydały. Może oddam mu trochę mojego śniadania, a on mi odpłaci, kiedy będzie bogaty. Czy siostra Therese wspominała, czy jej zdaniem on przejdzie ten egzamin?
Paddy zaśmiał się bezgłośnie i ramiona zaczęły mu się trząść. Musiała go rozboleć od tego noga, bo obiema dłońmi złapał za kikut.
Bryan stał bez ruchu i czekał, aż ból ustąpi i z twarzy ojca zniknie napięcie.
– Nie wygłupiaj się, Bryan. Finn na pewno nie przejdzie. Nie ma szans. Nasze dzieci nie przechodzą niczego, może poza bramami portu, jeśli uda im się dotrzeć na czas i jeśli potem w drodze powrotnej gliniarze nie znajdą w starych wojskowych plecakach żadnej kontrabandy. W St Chad’s nasze dzieciaki dobrze sobie radzą, już ich siostra Therese pilnuje. Ona nigdy nie daje za wygraną, nie odpuszcza nawet takim dzieciom jak chłopaki Ryanów. Rany boskie, sam Bóg Ojciec już dawno dał sobie z nimi spokój, ale nie siostra Therese. St Chad’s naszemu Finnowi w zupełności wystarczy, nauka w Waterloo Grammar School mu niepotrzebna. Cóż to by dopiero było!
– Tak czy owak, niech zje porządne śniadanie, co, tato? Zróbmy, jak mówiła siostra Therese.
– Dobrze, już dobrze, tylko matce daj spać. I nic nie mów. Ona i tak ma dość zmartwień. Po cóż ma się jeszcze przejmować Finnem i egzaminem, którego na pewno nie zda. Zresztą nawet gdyby zdał, w dokach na nic mu się to nie przyda.
Bryan chciał ojcu powiedzieć, że żaden uczeń gimnazjum nie idzie potem do pracy w dokach, ale ostatecznie zmilczał.
Nie musiał iść na górę, żeby budzić rodzeństwo, bo Mary już pojawiła się u szczytu schodów, a potem minęła go pędem w drodze do kuchennych drzwi.
– Z drogi, Bryan, muszę do wychodka.
Paddy przyłożył palec do ust i wskazał na Noleen.
– Jest chora? – zapytała Mary z niepokojem.
– Nie, tylko zmęczona, jak zwykle.
Mary miała trzynaście lat. Paddy za każdym razem, gdy patrzył na córkę, widział twarz Noleen za młodu. W przeciwieństwie do rudowłosych braci Mary odziedziczyła po matce ciemne włosy i niebieskie oczy, a przy tym miała w sobie mnóstwo buntu i determinacji do tego, żeby odmienić swoje życie. Zamierzała pewnego dnia uciec z Vince Street, i to wcale nie na jedną