Diane Setterfield

Była sobie rzeka


Скачать книгу

się na palce, wyciągali szyje, zaglądali jeden drugiemu przez ramię, mrużyli oczy, patrząc w krąg światła wokół świecy, którą Rita trzymała nad śpiącą dziewczynką. Śledzili każdy oddech i choć nie zdawali sobie z tego sprawy, ich własne oddechy dopasowały się do rytmu jej płuc, jakby razem mogli utworzyć ze swoich piersi jeden wielki miech, pompujący powietrze do małego ciałka. Cała izba rozszerzała się i kurczyła z każdym wdechem i wydechem dziecka.

      – To musi być przyjemne uczucie: mieć takie małe dzieciątko i móc o nie dbać – powiedział tęsknym półgłosem kościsty hodowca rukwi.

      – Nie ma nic cudowniejszego – zgodzili się z nim towarzysze.

      Jonathan nie odrywał oczu od dziewczynki. Podsuwał się kroczek po kroczku, aż w końcu stanął tuż obok niej. Niepewnie wyciągnął dłoń, a kiedy Rita skinęła głową, położył ją delikatnie na kosmyku włosów dziewczynki.

      – Jak pani to zrobiła? – spytał.

      – Niczego nie zrobiłam.

      – To jak to się stało, że ożyła?

      Kobieta pokręciła głową.

      – Czy to dlatego, że ją pocałowałem? Tak jak książę w bajce, żeby ją obudzić. – To mówiąc, zbliżył usta do jej włosów, żeby pokazać Ricie, jak to zrobił.

      – W prawdziwym świecie tak się nie dzieje.

      – Czy to cud?

      Rita zmarszczyła czoło. Nie umiała odpowiedzieć na to pytanie.

      – Tylko nie zacznij teraz w kółko o tym myśleć – upomniała Jonathana matka. – Niektóre rzeczy wydają się niepojęte nocą, a stają się jasne, kiedy wzejdzie słońce. Maleństwo potrzebuje teraz snu, a nie tego, żebyś się koło niego kręcił. Chodź, mam dla ciebie zadanie.

      Otworzyła kredens i wyjęła następną butelkę, ustawiła na tacy kilkanaście maleńkich kieliszków i do każdego nalała trunku na wysokość cala.

      Jonathan rozdał wszystkim poczęstunek.

      – Ojcu też daj – powiedziała Margot, chociaż Joe zwykle nie pił alkoholu zimą ani kiedy dokuczały mu płuca. – A ty, Rito?

      – Ja również poproszę. Dziękuję.

      Wszyscy razem jak jeden mąż unieśli kieliszki do ust i wypili zawartość.

      Czy to naprawdę był cud? To tak, jakby się marzyło o garncu pełnym złota i po obudzeniu znalazło go na poduszce. Jakby opowiadali bajkę o zaczarowanej królewnie, a kiedy skończyli, ujrzeli ją słuchającą w kącie izby.

      Blisko godzinę siedzieli w milczeniu, obserwowali śpiące dziecko i nie mogli się nadziwić. Czy w całym kraju było teraz ciekawsze miejsce niż gospoda Pod Łabędziem w Radcot? A oni będą mogli powiedzieć: „I ja tam byłem”.

      W końcu Margot musiała wszystkich siłą wygonić do domów.

      – To był długi wieczór. Każdemu z nas dobrze zrobi, jak się wyśpi.

      Osuszono kufle i goście powoli zaczęli sięgać po okrycia i czapki. Wstawali niepewnie na nogi, pijani trunkami i magią wieczoru, i zataczali się w stronę wyjścia. Życzyli sobie nawzajem dobrej nocy, po czym otworzywszy drzwi, jeden po drugim, oglądając się kilka razy za siebie, znikali w ciemności.

      Historia się rozprzestrzenia

      Margot i Rita podniosły śpiącą dziewczynkę i nad główką wyciągnęły jej rączki z rękawów koszulki. Wypłukały ubranie w ciepłej wodzie i starły z niej zapach rzeki, chociaż nadal utrzymywał się we włosach. Dziecko zamruczało cicho z zadowolenia pod dotykiem wody, ale się nie obudziło.

      – Co ci się śni, kruszyno? – wymamrotała Margot. – Słodkie maleństwo.

      Przyniosła koszulkę nocną, którą trzymała dla odwiedzających ich wnuczek, i wspólnymi siłami obie kobiety wsunęły malutkie rączki i ramionka w rękawy koszulki. Dziewczynka nadal spała.

      W tym czasie Jonathan pozmywał i powycierał kufle, a Joe schował do skrytki pieniądze z wieczornego utargu, po czym zamiótł podłogę. Z kącika izby wypłoszył kota, który wśliznął się wieczorem niezauważony. Urażone zwierzę wyszło dumnym krokiem z cienia i podeszło do pieca, gdzie jeszcze żarzyły się węgielki.

      – Nie myśl sobie, że się tu ułożysz – powiedziała Margot do kota.

      – Pozwól mu zostać – wstawił się za zwierzakiem Joe. – Noc dzisiaj prawdziwie upiorna.

      Rita ułożyła dziecko w pątniczej izbie, obok śpiącego mężczyzny.

      – Zostanę tu na noc, żeby mieć na nich oko – oznajmiła.

      Margot zaproponowała, że przyniosą rozkładane łóżko, lecz Rita zaprotestowała.

      – Wystarczy krzesło – odparła. – Przywykłam do takiego czuwania.

      Dom pogrążył się w ciszy.

      – To ci dopiero historia – wymamrotała Margot, układając wreszcie głowę na poduszce.

      – O tak, bez dwóch zdań – mruknął Joe.

      Rozmawiali szeptem. Skąd przybyli ci nieznajomi ludzie? Dlaczego akurat Pod Łabędzia? I co im się właściwie przytrafiło? Jonathan powiedział „cud” i wszyscy smakowali to słowo na językach. Słyszeli je nieraz, przywoływane z Biblii, gdzie oznaczało niemożliwe rzeczy, które działy się niemożliwie dawno temu w tak dalekich krainach, że mogą już nie istnieć. Tutaj, w gospodzie, oznaczało ono śmiechu wartą szansę, że Beszant, co naprawiał łodzie, spłaci kiedyś w całości swój rachunek. Tak, to by był cud jak się patrzy. Lecz tego zimowego wieczoru, w noc przesilenia, Pod Łabędziem w Radcot słowo to nabrało całkiem nowego wymiaru.

      – Nie zmrużę oka od zachodzenia w głowę – przyznał się Joe.

      Ale cud, nie cud, oboje byli bardzo zmęczeni, a połowa nocy już minęła, więc czym prędzej zgasili świecę. Spowiła ich noc, a w niej utonęły wszystkie cuda i dziwy.

      *

      Na dole, w izbie pątniczej, gdzie dwoje pacjentów spało obok siebie na łóżku, Rita siedziała na krześle z otwartymi oczami. Mężczyzna oddychał powoli i głośno. Powietrze, wchodząc i wychodząc, musiało się przedostać przez spuchnięte nozdrza, przez kanały wypełnione zaschniętą krwią – drogą, która w ciągu ostatnich godzin została skrzywiona, a potem na nowo wyprostowana. Nic dziwnego, że wydawał odgłos niczym piła ze złamanym zębem. W krótkich chwilach zawieszenia, kiedy oddech chorego balansował między wdechem a wydechem, słyszała ulotne furkotanie płuc dziewczynki, a w tle tego wszystkiego niekończące się tchnienie rzeki.

      Powinna zasnąć, ale czekała, aż zostanie sama, aby spokojnie pomyśleć. Metodycznie i na chłodno zaczęła ponownie przebiegać w myślach wszystko, co się wydarzyło. Przyglądała się sobie, jak sprawdza funkcje życiowe dziecka, jak obserwuje symptomy, których ją uczono szukać. Gdzie popełniła błąd? Trzy razy szczegółowo przeanalizowała wszystkie kroki, lecz nie znalazła nic, co mogłaby sobie zarzucić.

      A więc co się stało?

      Skoro cała wiedza zawiodła, zwróciła się do swojego doświadczenia. Czy kiedykolwiek się zdarzyło, że nie była pewna, czy pacjent żyje? To była zwyczajna rzecz, kiedy się mówiło, że człowiek stoi u progu śmierci, jakby istniała jakaś prawdziwa linia oddzielająca dwa światy i człowiek mógł na niej stać przez dłuższy czas. Lecz Rita nigdy w podobnych okolicznościach nie miała trudności z oceną, po której stronie znajduje się pacjent. Nieważne, jak zaawansowana choroba, nieważne, jak poważne osłabienie, człowiek żył, dopóki nie umarł. Nie było żadnego