światła) zapewnia jaśniejszy obraz, ale powoduje ryzyko utraty ostrości. Ewolucja oraz producenci urządzeń optycznych (aparatów fotograficznych, kamer, lunet, lornetek) wciąż szukają złotego środka. Przeważnie jednak muszą pogodzić się z faktem, że nie można mieć wszystkiego, i stawiają na którąś ze specjalizacji. Coś za coś.
Cała inżynieria widzenia opiera się na dwóch podzespołach. Pierwszym jest oko, gdzie powstaje pomniejszony i odwrócony obraz tego, na co patrzymy[27]. Drugi to ośrodek wzroku w mózgu. Obrabia i nadaje sens obrazom, które wyprodukowała siatkówka oka. Podzespoły łączy nerw wzrokowy, który przesyła dane w obydwu kierunkach. Wszystko to razem działa już nie jak aparat fotograficzny, ale jak najlepszy ze znanych nam systemów kamer online. Siatkówka, która wyścieła tylną ścianę oka, pokryta jest światłoczułymi komórkami zwanymi pręcikami i czopkami. Te pierwsze gęstnieją od środka oka na zewnątrz. Są dużo bardziej wrażliwe na natężenie światła, ale pozwalają jedynie na czarno-białe widzenie kształtów i ruchu[28]. Te drugie skupiają się w centralnej części siatkówki. Zawierają barwniki, które wchodzą w reakcję z podstawowymi barwami fal świetlnych – niebieską, zieloną, czerwoną oraz ich kombinacjami – i odpowiadają za widzenie kolorowe. Czopki regulują ostrość, a pręciki czułość widzenia. U nas jest ich odpowiednio 6 i 100 milionów. U sów dużo więcej. Tyle, ile pomieści się w ich wielkich oczach. Do tego są bardziej wrażliwe. Z anatomicznego i fizjologicznego punktu widzenia sowy mają oczy maksymalne. Teoretycznie mogłyby być jeszcze czulsze lub dawać ostrzejszy obraz, tylko… po co?
Oczy sów, nocnych drapieżników, mają im załatwić dwie najważniejsze sprawy: możliwie najlepsze widzenie w najsłabszym świetle oraz rejestrowanie najmniejszego nawet ruchu. Odpowiednio czułość i ostrość. Gdybyśmy żyli w nocy i nie mieli żarówek do dyspozycji, też byśmy tak chcieli. Oczy większości gatunków wywiązują się z tych zadań z nawiązką. Ale specjalistyczne, lornetkowe narządy do widzenia w ciemnościach narzucają pewne ograniczenia. Sowy nie mają więc oka do szczegółów. Cena, którą płacą za widzenie nocą, to też prawdopodobnie mniejsza wrażliwość na kolory. Na dodatek są dalekowidzami. Gdyby jakaś hipotetyczna mysz usiadła przed puszczykiem i przestała się ruszać, mógłby jej nie dostrzec. (Niech się jednak mysz nie cieszy, bo na pewno by ją usłyszał!) Żeby przygotować się do ataku, puszczyk woli się najpierw oddalić i z odpowiedniego dystansu ocenić sytuację. Niedobory w krótkim widzeniu sowy kompensują sobie piórami czuciowymi wokół dzioba. Długie, sztywne i przypominające kocie wąsy, świetnie sprawdzają się w ciemnych dziuplach, a także podczas zanurzania głowy w śniegu, w liściach czy trawie, kiedy to ptaki i tak przezornie zamykają oczy. Pióra czuciowe pomagają celnie zadać ostateczny cios schwytanej myszy albo ułożyć ją do połknięcia. Sowy mają też bardzo czułe spody stóp. U płomykówek na obrzeżach ich długich palców pojawia się nawet kolejny zestaw piór czuciowych. Ptaki posługują się nimi trochę tak jak my wyciągniętymi przed siebie dłońmi, gdy szukamy czegoś w kompletnych ciemnościach albo z zamkniętymi oczami. Na przykład mydła, gdy piana szczypie w oczy.
Sowy mają jeszcze jeden poważny problem – tak zwane widzenie tunelowe, które nie tylko zawęża pole widzenia, ale też utrudnia rozróżnianie obiektów w bezruchu. Żeby uniknąć błędów lub dobrze się czemuś przyjrzeć, sowy muszą stale zmieniać perspektywę i położenie oczu. Stąd ich charakterystyczne poruszanie głową. Tak się składa, że ich problem możemy przekuć na naszą korzyść. Otóż wybierając się na sowy, najlepiej jakąś wypatrzeć, zająć wygodne miejsce nieopodal i pozostawać w bezruchu. Jeśli mamy na sobie kryjące ubranie i ustawimy się w trudnym świetle, jest duża szansa, że zlejemy się w jej oczach z otoczeniem. A że sowy są z natury mało płochliwe, ta też w końcu przestanie zwracać na nas uwagę.
O ile większość ptaków płynnie przestawia się z patrzenia w dal na widzenie bliskie, sowy za każdym razem muszą łapać ostrość. Znowu rozpoznamy to po charakterystycznych ruchach głowy. To trochę jak z ustawianiem lornetki. Tyle że one ostrzą swoje oczy dużo sprawniej. Sowa jarzębata, na przykład, robi to w tempie 100 dioptrii na sekundę – 10 razy szybciej od najlepszych ludzi. Ciekawe, że u sów, tak jak u nas, problemy z akomodacją oczu narastają z wiekiem. Małe, polujące na owady sowy czy niektóre płomykówki nie mają takich ograniczeń. To dlatego, że one też mają stosunkowo małe oczy. Tyle badania i naukowe wyliczenia. W praktyce nawet puchacze bezbłędnie chwytają owady w locie.
NIEKONIECZNIE OKRĄGŁE
Oczy puchaczy są większe od naszych, mimo że same ptaki są od nas wielokrotnie mniejsze. Do tego ich gałki oczne upchane są do nieporównywalnie mniejszych czaszek! Oczy sów są tak wielkie, że przestały być… okrągłe. Kształt, który ukrywa się za ich hipnotyzującym spojrzeniem, nie jest kulą, lecz lekko rozszerzonym i zaokrąglonym na końcach walcem. (Najłatwiej zobaczyć to u młodych, jeszcze nie do końca opierzonych piskląt większych gatunków, u których wyraźnie zaznacza się rurkowaty kształt powiek. Trudno się wówczas oprzeć wrażeniu, że mamy do czynienia z kosmitą…) Taka budowa oczu umożliwia wydłużenie ogniskowej i sprawia, że oko działa jak teleobiektyw. Oczy sowy zbudowane są jak lornetka i jak lornetka działają – powiększają obraz. Hipotetyzuje się, że tubalny kształt oczu wspomaga widzenie w ciemnościach. Teoria ta jednak nie znajduje potwierdzenia w badaniach. To, co pomaga widzieć, czy to w dobrym, czy w kiepskim świetle, to po prostu wielkie oczy, które mieszczą więcej komórek światłoczułych i tym samym zgarniają więcej światła. Takie jak u sów.
Oko składa się przede wszystkim z ciężkich płynów. Oczy sów to w zależności od gatunku 1 lub nawet 5 procent tego, ile waży cały ptak, i 30 procent tego, ile waży jego głowa. Dla porównania: nasze oczy to najwyżej 1 procent wagi naszej głowy. Wszystko wskazuje na to, że walcowaty kształt sowich oczu służy przede wszystkim zmniejszeniu ich wagi przy zachowaniu możliwie najlepszych parametrów widzenia. Okrągłe oczy musiałyby być dużo większe, cięższe i przede wszystkim zajmowałyby jeszcze więcej miejsca! W sowich oczach zachowane jest to, co dla widzenia najważniejsze: szczyt i dno oka, czyli odpowiednio źrenica z tęczówką i soczewką oraz siatkówka. Boczne krągłości gałki ocznej, które nie mają kluczowego wpływu na jakość widzenia, zostały mocno ściśnięte. Tylko w ten sposób ewolucja mogła zapewnić sowom dłuższą ogniskową i więcej światłoczułych komórek, nie kreując monstrualnie wielkich oczu, które trzeba by było wcisnąć do czaszki kosztem mózgu. Oczy sów i tak wypełniają większą część ich czaszek tak szczelnie, że nie ma tam już miejsca na żadne mięśnie ani ścięgna, oraz tak głęboko, że można je zobaczyć przez… otwory uszne! Poza tym tubalne gałki i tak wystają z oczodołów daleko poza czaszkę. Osłaniają je specjalne wyrostki kostne zwane pierścieniami twardówkowymi. U sów jest to aż 10–18 dużych płytek, które zachodzą na siebie jak dachówki i trzymają oczy w miejscu[29]. Sowy mogą wytrzeszczać swoje wielkie oczy, ale nie mogą nimi przewracać…
OCZY DOOKOŁA GŁOWY I JESZCZE TROCHĘ!
Oko w kształcie tuby zamiast kuli przedłużyło ogniskową, ale zmniejszyło powierzchnię siatkówki i zawęziło pole widzenia. Być może jeszcze bardziej ograniczyły je nieruchome gałki oczne. Efekt jest taki, że pole widzenia sów to jakieś 120 stopni – 60 stopni mniej niż u nas. Ale sowy znalazły sposób, żeby obejść tę niedogodność: jakby przecząc zasadom fizyki i anatomii, mogą obracać głową o co najmniej 270 stopni, i to w jedną tylko stronę! Łącznie w jedną i w drugą wykonują obrót 540 stopni, zataczając półtora koła! W pionie również mają niedostępną dla nas swobodę. Dzięki temu sowy gwarantują sobie dużo więcej niż pełnię widoczności. (I słyszalności, bo ta fantastycznie obrotowa głowa służy nie tylko oczom, ale i uszom). Niezła rekompensata za nieruchome gałki oczne. I bardzo duża wartość dodana: