Że w jej plemieniu zawsze się to robiło i w przyszłości też tak będzie? Albo że bycie kobietą oznacza cierpienie i poddanie się?
Rosła we mnie bezgraniczna wściekłość. Napłynęły mi do oczu łzy gniewu i rozpaczy, niepohamowanie spływały mi po twarzy. Zawładnęła mną już tylko jedna myśl: „To się musi skończyć! To się musi skończyć na wieki wieków!”.
W sali konferencyjnej budynku Berlaymont w Brukseli zapaliły się światła. Szybko otarłam łzy z policzków i rozejrzałam się. Byłam na międzynarodowej konferencji na temat FGM – okaleczania żeńskich narządów płciowych, na którą zaprosiła mnie Viviane Reding, wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej.
Obrady rozpoczynały się od wyświetlenia przejmującej sceny obrzezania z filmu Kwiat pustyni. Członkowie Komisji Europejskiej, ministrowie, posłowie, przedstawiciele różnych organizacji pozarządowych i dziennikarze zmieszani patrzyli na ekran. Wszyscy znali moją, napisaną w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym ósmym roku książkę pod tym samym tytułem, w której opowiedziałam o cierpieniu, jakiego doświadczyłam w wieku pięciu lat, i ucieczce z domu. Wielu z obecnych ją czytało, kilkoro widziało również film, który w dwa tysiące dziewiątym roku wszedł na ekrany. Mimo to na twarzach wyraźnie malowało się przerażenie i konsternacja. Czułam, że najmocniejsze ujęcia z tego filmu głęboko poruszyły ludzi na sali.
W milczeniu patrzyli, jak idę na mównicę. Potrzebowałam kilku chwil, żeby się opanować i poradzić sobie ze wspomnieniem tych okropnych scen, które mnie i moje życie naznaczyły na zawsze.
– Masz, Waris. – Joanna wstała ze swojego miejsca w pierwszym rzędzie i podała mi chusteczkę do nosa.
Z czasem stała się dla mnie kimś znacznie więcej niż tylko moją asystentką, menedżerką i prawą ręką. Z biegiem razem przeżytych lat i naszej wspólnej walki z okaleczaniem żeńskich narządów płciowych – Female Genital Mutilation, jak się to nazywa po angielsku, w skrócie FGM – Joanna została moją najbardziej zaufaną i najwierniejszą przyjaciółką.
Nikt lepiej od niej nie wiedział, co się ze mną działo, gdy oglądałam scenę obrzezania. Z jaką mocą trauma związana z tym przeżyciem wciąż jeszcze siała we mnie spustoszenie. Oglądałam Kwiat pustyni już setki razy na premierach i prezentacjach na całym świecie, współpracowałam nawet przy powstawaniu filmu i wyraźnie opowiadałam się za tym, by akt obrzezania przedstawić jak najdrastyczniej. I tak prawdziwej grozy i brutalności, których ofiarą pada rocznie około trzech milionów dziewczynek na całym świecie, którym bez znieczulenia i w pełni świadomości brudną brzytwą dosłownie wyrzyna się łechtaczkę, a także wewnętrzne i zewnętrzne wargi sromowe, a potem zszywa krwawe strzępy skóry, nie da się pokazać.
Słysząc krzyk małej dziewczynki, która wcieliła się we mnie na kinowym ekranie, za każdym razem przenosiłam się do tamtej chwili. Ten krzyk zmuszał do przeżywania na nowo grozy, bólu i lęku. Czułam się tak, jakby ktoś znów rozdzierał głębokie rany, które nosiłam w sobie od dzieciństwa. Po tej scenie Joanna już niezliczoną ilość razy przytulała mnie i próbowała uspokoić. Również i teraz patrzyła mi głęboko w oczy z pierwszego rzędu i kiwnęła do mnie głową, żeby mi ponownie dodać otuchy.
Kilka godzin przed swoim wykładem spotkałam się w jej biurze z wiceprzewodniczącą Komisji Europejskiej, która była też Komisarzem do spraw Wolności Obywatelskich, Sprawiedliwości i Spraw Wewnętrznych.
– Waris, cieszę się, że znów przyjechała pani do Brukseli! – Viviane Reding w jabłkowozielonym kostiumie przywitała mnie z życzliwym uśmiechem.
– Ja też się cieszę, że tu jestem – odrzekłam uprzejmie.
– Obiecuję pani, że będę panią popierać w stu procentach w pani walce przeciwko obrzezywaniu kobiet! – Jej jasnoniebieskie, pełne oczekiwania oczy lśniły przez eleganckie okulary w prawie niewidocznych oprawkach. – Razem przedstawimy ten temat opinii publicznej, ludzie muszą się wszystkiego dowiedzieć – ciągnęła pewnym głosem Reding i skrzyżowała ręce na piersiach.
Na chwilę odebrało mi mowę.
– Przedstawimy opinii publicznej? – prawie wysyczałam. Zawsze trudno mi było w takich sytuacjach zachować dyplomatyczną flegmę.
Gdy wiceprzewodnicząca nie zareagowała, mówiłam dalej.
– Co proszę? – warknęłam i patrzyłam na nią rozzłoszczona. – Od tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego szóstego roku nie robię nic innego, tylko informuję i uświadamiam ludzi, czym jest FGM. Mówiłam o tym w Nowym Jorku przed Organizacją Narodów Zjednoczonych, tu w Brukseli przed Unią Europejską, poza tym przed Unią Afrykańską w Addis Abebie i przed wieloma rządami na całym świecie. Wystąpiłam w setkach programów telewizyjnych, udzieliłam niezliczonych wywiadów, wyjawiłam to, co tkwi we mnie najgłębiej, można by rzec: złożyłam w ofierze własną intymność, żeby ludźmi potrząsnąć. – Mówiłam coraz głośniej, a głos zaczął mi drżeć. – Pracowałam nawet dla ONZ i Unii Afrykańskiej jako ambasadorka i założyłam Fundację Kwiat Pustyni. Latami każdą iskrę własnej energii wkładałam w walkę z obrzezywaniem kobiet na całym świecie. A pani mi tu opowiada, jak najlepiej informować o tym opinię publiczną?
Zakłopotana Viviane Reding wbiła wzrok w podłogę, gdy ja dosłownie przewiercałam ją oczyma. Ta rezolutna kobieta, której prawdopodobnie rzadko kto się sprzeciwiał, na pewno nie spodziewała się takiej reakcji.
Gdy w końcu znów spojrzała mi w oczy, kontynuowałam cicho, ale jeszcze dobitniej:
– Mama, nie jestem tu po to, żeby wzbudzać zainteresowanie. Jestem tu, żeby z pani pomocą w końcu po wsze czasy wykorzenić obrzezywanie kobiet, przestępstwo popełniane na małych dziewczynkach. Mówiono o tym aż za dużo. Teraz chciałabym zobaczyć czyny. Ze strony Unii Europejskiej, ze strony wszystkich europejskich rządów.
Nawet jeśli przyglądała mi się bez zrozumienia, Viviane Reding dokładnie wiedziała, dlaczego wpadłam w furię.
Już w dwa tysiące szóstym roku, tuż przed ukazaniem się mojej trzeciej książki, Przełamać tabu, wystąpiłam przed Radą Europejską, by zaprezentować niepokojące wyniki kwerendy mojej Fundacji Kwiat Pustyni w sprawie ciągłego szerzenia się FGM w Europie. Wraz ze swoim zespołem opracowałam nawet katalog działań, o których informowałam najważniejszych decydentów. I które konkretnie z naszych pomysłów i propozycji od tego czasu zostały wdrożone?
Żaden. Ani jeden.
Tymczasem męka milionów dziewczynek i kobiet, które albo bezsensownie umierały z powodu infekcji, albo musiały żyć, znosząc piekielny ból, trwała.
– Jak chce pani uchronić te młode dziewczęta przed zniszczeniem ich na zawsze? I jak pani zamierza pomóc ofiarom? – przypuściłam kolejny szturm.
Cisza.
Viviane Reding, znów zakłopotana, wpatrywała się w podłogę, gdy otworzyły się drzwi do jej biura. Szybko odzyskała rezon, wyciągnęła ramiona i objęła kobietę, która właśnie weszła do pokoju.
– Waris, kochana moja, czy mogę przedstawić pani Chantal Compaoré, pierwszą damę państwa Burkina Faso? Żaden afrykański rząd nie ma na koncie więcej sukcesów w walce z FGM niż oni.
Błyski fleszy, wszędzie mikrofony. Trzy zespoły kamerzystów i dwóch fotografów skakało wokół korpulentnej, otulonej kolorowymi szatami prezydentowej, jak gdyby wykonywali dla niej taniec płodności. W ten sposób skończyła się moja rozmowa z wiceprzewodniczącą, ale na nowo obudziła się we mnie wola walki.
Tę wolę walki, tylko wzmocnioną