Скачать книгу

skończyło. I jak widać, tym razem odwróciło się od buntownika, a uśmiechnęło do prawowiernej władczyni. Trudno byłoby nie uradować się z tego powodu.

      – A mówiliście, że uciekł – westchnął z nieskrywaną ulgą mój towarzysz.

      – Czyli komuś udało się go jednak trafić – odparłem i również spadł mi kamień z serca.

      Teraz byłem pewien, że powrotna podróż do Peczory rozwija się na drodze naszej przyszłości niczym czerwony dywan, i aż uśmiechnąłem się sam do siebie, przede wszystkim na myśl o Nataszy. I na wspomnienie o łaźni. I wyobrażenie dobrej kolacji. No tak to już jest z ludzkim życiem, że korzyść i nadzieja jednego może rodzić się tylko z bólu i klęski drugiego.

      Bo kniaź Aleksander na pewno nie planował teraz przyjemnej i bezpiecznej przyszłości. Leżał w błocie, a po upadku z konia miał złamaną i wykręconą pod nienaturalnym kątem nogę, lecz nie to miało być przyczyną jego śmierci. Pod pachą, w miejscu niechronionym pancerzem napierśnika, a jedynie schowanym pod skórzanym pasem, utkwiła Kamieńskiemu strzała. Była w połowie złamana, jednak wbiła się wystarczająco głęboko, bym miał pewność, że buntownik ma małe szanse na przeżycie. On sam też najwyraźniej pogodził się z własnym losem, gdyż wpatrzony w niebo, modlił się cichym głosem. Nagle jednak przerwał, rozkaszlał się, splunął krwawą plwociną na jasną, zaplecioną w warkocze brodę i spojrzał do góry, na stojącą nad nim Ludmiłę.

      – Umieram! – zawołał tonem nawet dość wesołym. – A więc masz, czego tak bardzo chciałaś, droga kuzyneczko!

      Księżna przyglądała mu się obojętnym wzrokiem, ani gniewnym, ani pogardliwym, ani współczującym. Po prostu obojętnym.

      – Żal umierać – uśmiechnął się kniaź, a z kącika ust znowu popłynęła mu krew. – Ale żyć na świecie, na którym Rusią rządzicie wy, książęta, też żal. – Zastanowił się na moment. – Kto wie, może nawet większy żal żyć w takiej oto Rusi, jaką jest wasza Ruś…

      Ludmiła nadal się nie odzywała, tylko spoglądała na niego z wysokości siodła.

      – Mam do ciebie prośbę, kuzynko droga. Każ mnie pochować na polu bitwy, tam gdzie mnie pokonałaś. Mnie i wszystkich moich ludzi. Rzućże jakiś głaz na nasz grób i każ na nim wyryć… – Kniaź Aleksander przymknął oczy. – „Tutaj wolni ludzie cisnęli rękawice w twarz tyranom. Tutaj wszyscy dzielnie walczyli i tutaj wszyscy dzielnie zginęli” – wyrecytował z patosem. – Potem otworzył oczy. – Zrobisz to dla mnie? Powiedz: zrobisz?

      Księżna patrzyła, nadal się nie odzywając. Podniosła tylko ramiona i zdjęła z głowy hełm. Na czole miała zaschniętą już krew.

      Kamieński westchnął z wyraźnym wysiłkiem i jęknął boleśnie.

      – Oho – powiedział. – Widzę już ją…

      A potem, nie tłumacząc, kogo i gdzie widzi, wciągnął spazmatycznie powietrze do płuc i skonał.

      Ludmiła zawiesiła hełm przy siodle, po czym uwolniła dłonie z ciężkich, okutych metalem rękawic.

      – No to zakończyliśmy wojnę – oznajmiła. – Możemy wracać do Peczory.

      – Wasza miłość, a co mamy zrobić z kniaziem Aleksandrem i jego ludźmi? – odważył się zapytać porucznik.

      Księżna wzruszyła ramionami.

      – Zostawcie te ścierwa, jak leżą – rozkazała. – Wilki i wrony będą miały ucztę…

      Tak to się wszystko skończyło dla kniazia i jego zwolenników, tak się skończyło dla księżnej i dla nas. Nie ponieśliśmy większych strat, gdyż armia Kamieńskiego składała się jednak w większości ze zwykłej hołoty, a tych niewielu prawdziwie dzielnych wojaków, których miał ze sobą, nie stanowiło szczególnego zagrożenia właśnie dlatego, że było ich niewielu. Sprawy jednak nie zakończyły się jeszcze dla służby Czarnego Daniły i dla jego rodziny. Ludmiła kazała powiesić co trzeciego ze sług w zajeździe, a reszta miała zostać solidnie wybatożona. Nowym, tymczasowym gospodarzem został kanclerz Makary, który otrzymał zadanie uporządkowania wszystkich spraw, znalezienia nowego zarządcy, po czym miał wrócić do Peczory. Makary nie był tym rozkazem zachwycony, ale pan każe, sługa musi, ta zasada obowiązywała nawet drugą osobę po księżnej.

      Została jeszcze sprawa Nadieżdy i jej dziecka. Płacząca kobieta klęczała u końskich kopyt, ściskając chłopczyka w objęciach. Niemowlę, dziwnie spokojne, wpatrywało się małymi paciorkami oczek w głowę wierzchowca. Kiedy zwierzę zarżało, mały zaśmiał się i zagulgotał coś w języku, który być może rozumiała tylko jego matka.

      – Dobrze się spisałaś, Nadieżda – pochwaliła ją łaskawie księżna. – W innym razie kazałabym cię wbić na pal, ale że sprawy potoczyły się, jak się potoczyły, to każę cię tylko powiesić.

      – A mój synek? Wasza mość, a moje dziecko? – zapytała rozgorączkowana dziewczyna.

      – Nie bój się, Nadieżda, nie będzie ani chwili cierpiał.

      Dziewczyna wybuchła strasznym płaczem, tak żałosnym, przeszywającym serce… Cóż, na nas, inkwizytorach, nie robią wrażenia podobne sceny. Napatrzyliśmy się na ból ludzki i krzywdę, czy też na to, co skazańcy wyobrażają sobie jako krzywdę, nie rozumiejąc, że nie ma szczęśliwszej chwili niż ta, w której z lekkim sercem i w oczekiwaniu na Sąd Boży zmierzamy na zielone łąki Raju…

      – Wasza Książęca Mość, jeśli wolno… – Uniosłem rękę.

      – Czego chcesz, inkwizytorze? – Ludmiła spojrzała na mnie zniecierpliwiona.

      – Wasza Książęca Mość wie, że Natasza ma czasami zdumiewające sny, sny, które wydają się na początku całkowicie pozbawione sensu, ale potem okazuje się nagle, że dopiero przyszłe wydarzenia potrafią wytłumaczyć ich znaczenie.

      – Do rzeczy!

      – Natasza śniła o krówce z jasnymi włosami i o jej cielaku – wyjawiłem. – I śniła, że ta krówka dawała ludzkie mleko. Kiedy Natasza je piła, to widziała więcej i silniej, i dalej. – Podniosłem głos. – To było, jakby z górskiego szczytu spoglądała w przeczyste powietrze i widziała doliny układające się całymi milami pod jej stopami…

      Księżna milczała dłuższą chwilę, żołnierze i oficerowie milczeli również, wgapieni we mnie, jakbym był bez mała jakimś wieszczem z siwą brodą i lirą w dłoni.

      – Co to ma znaczyć? – zapytała wreszcie.

      – Do tej pory nie miałem pojęcia – odparłem. – Teraz pomyślałem, że może był to znak, iż ta dziewczyna i jej dziecko są potrzebni Nataszy. Nie sądzę, by chodziło dosłownie o picie mleka. – Pozwoliłem sobie na grymas. – Ale Wasza Książęca Mość sama doskonale wie, jak wiele czasami trzeba się natrudzić, by z sennej fantasmagorii wyłuskać rzeczywistą wskazówkę. Przecież w Biblii siedem krów chudych też nie pożarło tak naprawdę siedmiu krów tłustych, lecz sen faraona symbolizował, że po siedmiu latach urodzaju spadnie na Egipt siedem lat nędzy.

      Księżna przypatrywała mi się uważnie.

      – Oczywiście, jeśli Natasza powie, że we śnie wcale nie chodziło jej o tę dziewczynę, to zawsze będzie można ją wtedy powiesić, za pozwoleniem Waszej Książęcej Mości. – Wskazałem podbródkiem Nadieżdę tulącą dziecko. – Ale kto wie, może Nataszce ona się przyda, by za jej pomocą tym lepiej mogła usłużyć waszej miłości. Jeżeli Wasza Książęca Mość nie ma nic przeciwko temu…

      Ludmiła ściągnęła usta, zastanawiała się chwilę i