się nade mną – wzrokiem węża grzechotnika78 ssie mi źrzenice – ha! rozumiem ciebie. —
ORZEŁ
Nie ustępuj, nie ustąp nigdy – a wrogi twe, podłe wrogi twe pójdą w pył. —
MĄŻ
Żegnam cię wśród skał, pomiędzy którymi znikasz – bądź co bądź, fałsz czy prawda, zwycięstwo czy zaguba79, uwierzę tobie, posłanniku chwały. – Przeszłości, bądź mi ku pomocy – a jeśli duch twój wrócił do łona Boga, niechaj się znów oderwie, wstąpi we mnie, stanie się myślą, siłą i czynem. —
zrzuca żmiją
Idź, podły gadzie – jako strąciłem ciebie i nie ma żalu po tobie w naturze, tak oni wszyscy stoczą się w dół i po nich żalu nie będzie – sławy nie zostanie – żadna chmura się nie odwróci w żegludze, by spojrzeć za sobą na tylu synów ziemi, ginących pospołu. —
Oni naprzód – ja potem. —
Błękicie niezmierzony, ty ziemię obwijasz – ziemia niemowlęciem, co zgrzyta i płacze – ale ty nie drżysz, nie słuchasz jej, ty płyniesz w nieskończoność swoją. —
Matko naturo80, bądź mi zdrowa – idę się na człowieka przetworzyć, walczyć idę z bracią moją.
Pokój. – Mąż – Lekarz – Orcio.
MĄŻ
Nic mu nie pomogli – w Panu ostatnia nadzieja. —
LEKARZ
Bardzo mi zaszczytnie…
MĄŻ
Mów panu81, co czujesz. —
ORCIO
Już nie mogę ciebie, Ojcze, i tego pana rozpoznać – iskry i nicie czarne latają przed moimi oczyma, czasem z nich wydobędzie się na kształt cieniutkiego węża – i nuż robi się chmura żółta – ta chmura w górę podleci, spadnie na dół, pryśnie z niej tęcza – i to nic mnie nie boli. —
LEKARZ
Stań, Panie Jerzy, w cieniu – wiele Pan lat masz? —
patrzy mu w oczy
MĄŻ
Skończył czternaście. —
LEKARZ
Teraz odwróć się do okna. —
MĄŻ
A cóż?
LEKARZ
Powieki prześliczne, białka82 przeczyste, żyły wszystkie w porządku, muszkuły w sile. —
do Orcia
Śmiej się Pan z tego – Pan będziesz zdrów jak ja. —
do Męża
Nie ma nadziei. – Sam Pan Hrabia przypatrz się źrzenicy – nieczuła na światło – osłabienie zupełne nerwu optycznego. —
ORCIO
Mgłą zachodzi mi wszystko – wszystko. —
MĄŻ
Prawda – rozwarta – Szara – bez życia. —
ORCIO
Kiedy spuszczę powieki, więcej widzę niż z otwartymi oczyma. —
LEKARZ
Myśl w nim ciało przepsuła83 – należy się bać katalepsji84. —
MĄŻ
odprowadzając Lekarza na stronę
Wszystko, co zażądasz – pół mojego majątku —
LEKARZ
Dezorganizacja nie może się zreorganizować85. —
bierze kij i kapelusz
Najniższy sługa Pana Hrabiego, muszę jechać zdjąć jednej pani kataraktę86. —
MĄŻ
Zmiłuj się, nie opuszczaj nas jeszcze. —
LEKARZ
Może Pan ciekawy nazwiska tej choroby?
MĄŻ
I żadnej, żadnej nie ma nadziei?
LEKARZ
Zowie się po grecku, amaurosis87. Jest to ślepota spowodowana chorobą czy uszkodzeniem nerwu wzrokowego lub zmianami w mózgu. —
wychodzi
MĄŻ
przyciskając syna do piersi
Ale ty widzisz jeszcze cokolwiek?
ORCIO
Słyszę głos twój, Ojcze. —
MĄŻ
Spojrzyj w okno, tam słońce, pogoda. —
ORCIO
Pełno postaci mi się wije między źrzenicą a powieką – widzę twarze widziane, znajome miejsca – karty książek czytanych. —
MĄŻ
To widzisz jeszcze?
ORCIO
Tak, oczyma duszy, lecz tamte pogasły. —
MĄŻ
padając na kolana
Chwila milczenia.
Przed kim ukląkłem – gdzie mam się upomnieć o krzywdę mojego dziecka? —
wstając
Milczmy raczej – Bóg się z modlitw, Szatan z przeklęstw śmieje88. —
GŁOS SKĄDSIŚ
Twój syn poetą – czegóż żądasz więcej?
Lekarz – Ojciec Chrzestny
OJCIEC CHRZESTNY
Zapewnie, to wielkie nieszczęście być ślepym. —
LEKARZ
I bardzo nadzwyczajne w tak młodym wieku. —
OJCIEC CHRZESTNY
Był zawsze słabej kompleksji, i matka jego umarła nieco… tak…
LEKARZ
Jak to?
OJCIEC CHRZESTNY
Poniekąd tak – Wać Pan rozumiesz – bez piątej klepki. —
Mąż wchodzi.
MĄŻ
Przepraszam