jednogłowym i czarnym profesor Władysław Konopczyński tłumaczy jako zapowiedź związku dynastycznego Polski z Austrią, co miało nastąpić na skutek wstąpienia na tron Alberta z Cieszyna, syna Augusta III, ożenionego z córką cesarzowej Marii Teresy. Właśnie jego chcieli wprowadzić na tron Polski ci, którzy przygotowywali konfederację barską. Przepowiednię, że „chytrzy sąsiedzi ciebie twoi zdradzą i z wielkim sąsiadem skłócą” należy rozumieć jako inspirację powstania w Barze konfederatów, co niewątpliwie nastąpiło na skutek podjudzania przez państwo niesąsiadujące z Polską. Można by się domyślać, że chodzi o Szwecję: Góra złotym otoczona kołem” – to zdanie dotyczy Jasnej Góry i Częstochowy, która odegrała ważną rolę w walkach podczas najazdu szwedzkiego, a w późniejszym czasie, zdobyta przez Kazimierza Pułaskiego w ostatnim okresie konfederacji barskiej.
„Zapowiedź dziejowej burzy należy przecie do obiegowych elementów przepowiedni i rzadko kiedy mija się z prawdą, bo w tamtej epoce prędzej czy później jakaś wojna w Europie zdarzyć się musiała – pisze Jacek Kowalski. – Z kolei jakby z Biblii wyjął xiądz Marek zapowiedź szczęśliwości powszechnej, która kiedyś, kiedyś, kiedyś da wolność niewolnikowi, po której «wyleni się» kogut (Francja), a orzeł cuda czynić będzie, pielgrzym ziści swoje śluby, no i «drgną strachem lutrzy, schizma i poganie», zaś «strzelec pozbędzie łakomego łupu», «róża naturę zimną w ciepłą zmieni» i nastaną znowu «złote wieki».
Tu jeszcze nic takiego. Dopiero następna część przepowiedni jest jakoś wielce adekwatna. Polska ma się zagrzebać w popiele – bo rychło, w «czas już niedaleki», spłonie w ogniu nieszczęść. «Chytrzy sąsiedzi twoi ciebie zdradzą | I z jednym wielkim mocarzem powadzą» – jakże prawdziwy to obraz stosunków europejskich: obiecanek rzekomych sojuszników, którzy na koniec wydadzą Polskę w łapska Rosji. Więc wojna, więc ofiary wśród cywilów i żołnierzy. I owa «Góra» – bez wątpienia Jasna Góra, która «najbliższą będzie strasznej burzy, | Dym ją zarówno z innymi okurzy». Skąd to Marek wiedział? Żył na Kresach, znał oczywiście wagę częstochowskiego sanktuarium i fortecy, ale bliżej mu było do maryjnej fortalicji w Berdyczowie. Też się broniła bohatersko. Jak więc zdołał przewidzieć, że to właśnie wokół Jasnej Góry, a nie na Podolu toczyć się będą najcięższe boje i że wróg Jej nie zdobędzie, a tylko «okurzy»?”.
O przepowiedni księdza Marka, ciekawej w swojej tajemniczości, z całą mglistością wizji apokaliptycznej powiedzieć można, że znaczna jej część została potwierdzona w życiu. Nie ulega wątpliwości, że fragment końcowy jest wieloznaczny i może odnosić się zarówno do okresu odzyskania niepodległości w 1918 roku jak i do lat następnych. Czy więc nadal stoimy przed szansą stania się „ozdobą Europy”?
Ostatnie lata życia spędził ksiądz Marek Jandowicz w Berezówce pod Lubarem, miasteczku nad Słuczą, położonym w najżyźniejszej okolicy Wołynia, gdzie w dniach 14–27 września 1660 roku, podczas wojny polsko-rosyjskiej 1654–1667 rozegrała się wielka i zwycięska dla Polaków bitwa15. Mieszkał w majątku Tadeusza Cieleckiego, łowczego bydgoskiego. Tam schorowany, prowadząc ascetyczne życie, zmarł 11 września 1799 roku.
Zgodnie ze swoim pragnieniem pochowany został w podziemiach kościoła karmelitańskiego w Horodyszczu. „Współcześni (…) nie mogli się pogodzić z jego śmiercią, sądzili, że ojciec Marek nie umrze, bo «tacy święci nie umierają» – mówiono”. Grób ten okoliczna ludność otoczyła kultem, zaś atmosfera kultu karmelity nie ustała nawet po jego śmierci. Do zwłok, które nie uległy rozkładowi, lecz w sposób naturalny się zmumifikowały, potęgując wiarę w cudowność tego zjawiska, przybywały pielgrzymki. Po powstaniu listopadowym władze rosyjskie skasowały klasztor. Jego kościół został zaadaptowany na prawosławną cerkiew parafialną. W 1858 roku powstał tam żeński monaster Narodzenia Matki Bożej. Wejście do podziemi wówczas zamurowano.
Krótko przed swoim zgonem ksiądz Marek zakończył jedno z kazań takimi oto słowy:
„Wielu będzie męczenników na tej [polskiej] ziemi. Widzę całe pokolenie męczeńskie. Widzę wielkich i maluczkich przelewających krew swoją. Widzę całą Polskę naszą rozpiętą na krzyżu, ale panowanie szatana stłumione będzie. A wtenczas gdy się to stanie: Cała nasza Ojczyzna wolną będzie od morza do morza, oswobodzoną na zawsze od wroga, co ją wiek cały będzie uciskał. I w Ojczyźnie naszej będzie wówczas swoboda i wszystkie dzieci tej ziemi żyć będą w zgodzie na tej drogiej ziemi ojczystej. Tak się stanie, bo taka jest wola Boga! Amen”.
W czasach, gdy podważa się wszelkie autorytety, „nikt jednak – na szczęście – nie odarł go jeszcze ze słonecznej aureoli pierwszego polskiego powstańca i pierwszego wieszcza narodowego”. Jego postać, wydobyta z mroku historii, powinna być szerzej rozpropagowana nie tylko wśród karmelitów, duchowych współbraci ojca Marka, lecz również wobec współczesnego pokolenia, nierzadko dotkniętego kryzysem miłości do Ojczyzny, kryzysem tożsamości i poczucia sensu życia.
Święty Andrzej Bobola (1819)
Był 16 maja 1657 roku. Rozjuszeni kozacy Bohdana Chmielnickiego wpadli do Janowa Poleskiego z zamiarem wymordowania przebywających tam Polaków. „Urządzili taką rzeź Żydów i katolików, że i prawosławnych ogarnęła trwoga – pisał ksiądz Józef Niżnik w książce Św. Andrzej Bobola – życie, objawienia, cuda. – Zaraz im wytłumaczono, iż nie mają się czego obawiać, bo rządy przeszły teraz w ręce kozackie. Muszą jednak najpierw wyciąć w pień wszystkich katolików. Uspokoiło to ludność prawosławną, która stanęła po stronie kozaków i pomagała w ściganiu katolików. Usłużni opowiedzieli o Boboli, jako o wielkim szkodniku, który spowodował odstępstwo wielu od prawosławia. Poinformowali przy tym, że znajduje się w Peredyle, na dworze Przychockiego, dzierżawcy wsi Mohylna.
Wtedy dowódca watahy posłał oddział kozaków z rozkazem ujęcia Boboli i doprowadzenia go do Janowa”.
O tym, co było dalej, opowiada ksiądz Mirosław Paciuszkiewicz SI, autor dzieła Życie i dzieje św. Andrzeja Boboli:
„Możliwe, że wieści o gwałtach w Janowie doszły już do Peredyla i wskutek nich Bobola wsiadł na wóz, by się schronić gdzie indziej. W każdym razie pewnem jest, że kozacy dopadli go jeszcze w Peredyle, jadącego wozem. Woźnica Jan Domanowski rzucił lejce i zbiegł do lasu, Andrzej zaś pozostał na miejscu i polecając się Bogu, oddał się w ich ręce.
Było już po południu. Kozacy powierzyli swe konie Jakubowi Czetwerynce i poczęli natychmiast «nawracać» Andrzeja na wiarę prawosławną. Namowy i groźby nie odniosły skutku, wobec tego obnażyli go, przywiązali do płotu i skatowali nahajkami, poczem odwiązanego bili po twarzy, przyczem Andrzej postradał kilka zębów. Następnie związali mu ręce, umieścili go między dwoma końmi, do których go przytroczyli i ruszyli do Janowa. Kiedy w ciągu czterokilometrowego marszu Bobola opadał z sił, popędzali go nahajkami i lancami, po których pozostały dwie głębokie rany w lewem ramieniu od strony łopatki, prócz tego jedno cięcie, prawdopodobnie od szabli, na lewem ramieniu. Odarty z odzienia, pokryty sińcami i krwawiącemi ranami, odbył Andrzej swój wjazd triumfalny do Janowa, gdzie eskorta oddała go niezwłocznie w ręce starszyzny. Tu przyjęto go podobno szyderstwami i okrzykami: «To ten Polak, ksiądz rzymskiej wiary, który od naszej wiary odciąga i na swoją polską nawraca!».
Jeden z kozaków dobył szabli i wymierzył cięcie w głowę Boboli, ten jednak wskutek naturalnego odruchu uchylił się i zasłonił ręką, tak że częściowo udaremnił śmiertelne cięcie, ale za to poniósł bolesną ranę w pierwsze trzy palce prawej ręki.
Równocześnie sprowadzono unickiego proboszcza janowskiego Jana Zaleskiego i uwiązano