BirthWell i chociaż stał się trochę arogancki, zapewne miał ku temu powody. Doskonale dbał o sprawy finansowe, a podczas swojego urzędowania uczynił z placówki najlepsze w kraju centrum opieki prenatalnej i neonatalnej. Stosowano tutaj najbardziej zaawansowane techniki, a specjalistyczny sprzęt medyczny, jakim się posługiwano, trudno było znaleźć w innych klinikach.
Był niskim, schludnym mężczyzną o lśniącej łysinie wyglądającej jak wielki kasztan, miał krótko przyciętą brodę, nosił okulary bez oprawek, a do pracy zawsze przychodził w szarym trzyczęściowym garniturze, z czerwoną muszką.
– A więc… w czym problem? – zapytał zza biurka, wskazując krzesło doktorowi Macleodowi. Ten jednak wolał stać.
– Matka jest Nigeryjką, ma trzydzieści pięć lat. Przywieziono ją do nas z ostrego dyżuru, ponieważ skarżyła się na silny ból brzucha. Zrobiliśmy badanie USG i stwierdziliśmy, że kobieta jest w ciąży, lecz ona nie miała pojęcia, jak to możliwe, skoro całkiem niedawno poddała się aborcji i według niej od tamtego czasu nie odbyła żadnego stosunku seksualnego. Ultrasonografia wykazała, że płód jest straszliwie zdeformowany. Gdy mówię „straszliwie zdeformowany”, mam na myśli to, że trudno mi było określić, czy to w ogóle jest płód ludzki. Zorientowaliśmy się, że cierpi na polimelię, ma nadmiarową liczbę kończyn, poważnie niedorozwinięte ciało, skrzywienie i niedorozwój kręgosłupa, a także wytrzewienie. Proszę. – Doktor Macleod podał profesorowi zieloną tekturową teczkę. – W środku jest kilka fotografii. Płód ma męskie genitalia, więc sądzę, że możemy określać go mianem chłopca. Sam pan jednak zobaczy, że praktycznie jest to jedynie głowa z mnóstwem rąk i nóg oraz ze szczątkowymi narządami.
Profesor Karounis otworzył teczkę i przez dłuższą chwilę uważnie oglądał fotografie. Wreszcie podniósł głowę i popatrzył na doktora Macleoda. Był wyraźnie wstrząśnięty.
– Nie wiem, co powiedzieć, Stuart. Pracuję w położnictwie od dwudziestu sześciu lat i nigdy czegoś takiego nie widziałem. Nigdy.
– Cóż, profesorze, to jest nas dwóch.
– Te kończyny… i płuca, które właściwie znajdują się na zewnątrz! Ale twarz, Stuart! Chciałoby się powiedzieć… O Theós ston ouranó!
– Wiem. Wygląda jak twarz cherubina, prawda? Obawiam się jednak, że mamy tu do czynienia z czymś jeszcze bardziej niepokojącym. Wykonałem cięcie cesarskie i usunąłem płód z macicy matki, ale on wciąż żyje.
– Co?
– Wciąż żyje, profesorze. I oddycha. Umieściliśmy go w inkubatorze, oczywiście w izolatce. Nie chcemy, żeby ktoś go zobaczył, w szczególności inni rodzice.
– Jak to możliwe, żeby to… żeby on wciąż żył?
– Nie mam pojęcia, profesorze. Miałem zamiar zakończyć jego życie za pomocą morfiny, ale wtedy otworzył oczy i zaczął płakać jak zwyczajne dziecko. Muszę przyznać, że nie byłem w stanie przeprowadzić eutanazji, nie zdobyłem się na to. Pomyślałem, że skoro Bóg pozwolił takiemu chłopcu żyć, zapewne ma ku temu jakiś powód i zabierze go do siebie dopiero wtedy, kiedy uzna to za stosowne. Niemniej wątpię, żeby długo pozostał przy życiu.
Profesor Karounis wstał i oddał Macleodowi teczkę z fotografiami.
– Muszę go zobaczyć. Rozumiem, że dotąd nie widział go nikt poza personelem, który asystował podczas operacji? Musimy utrzymać tę sprawę w tajemnicy. Jeżeli o takich dziwacznych narodzinach dowiedzą się dziennikarze, nie opędzimy się od nich.
Wyszedł z gabinetu. Jego asystentka podniosła głowę znad dokumentów i powiedziała:
– Profesorze Karounis…
– Później, Mandy, później – rzucił, machając ręką. Kiedy czekali na windę, która miała ich zawieźć na trzecie piętro, zapytał Macleoda: – Jak sądzisz, ile czasu to może jeszcze potrwać?
– Nie wiem. Może kilka godzin? A może dobę, jeżeli go nakarmimy.
– Czy jego w ogóle można karmić? Ma żołądek?
– Budowa jego układu trawiennego wydaje się prawidłowa. Ale trudno powiedzieć, czy podejmie swoją funkcję, jeżeli będziemy go traktować jak każdego wcześniaka.
– O Theós ston ouranó! – powtórzył profesor Karounis. – Dobry Boże!
Zjechali na trzecie piętro. W ogromnym, jasno oświetlonym pomieszczeniu na oddziale neonatologii leżały w inkubatorach wcześniaki, które przyszły na świat w ciągu ostatniej doby, było ich dziewięcioro w inkubatorach. Profesor Karounis szybko się rozejrzał, skinął głową mamom, które siedziały przy swoich dzieciach, nie zatrzymując się, skierował kroki na korytarz, który prowadził do izolatek.
Kiedy stanęli pod właściwymi drzwiami, podbiegła do nich młoda chińska pielęgniarka.
– Siostro Chen! – powiedział z wyrzutem doktor Macleod. – Myślałem, że nie odstępuje go pani ani na krok.
– Byłam przy nim, doktorze. Jestem. Ale skończyło się mleko dla niemowląt. Wyszłam, żeby uzupełnić zapas.
Na dowód pokazała doktorowi Macleodowi dwustumililitrową buteleczkę NeoSure.
– Powinna była pani zatelefonować do działu farmacji, aby ją pani dostarczono. Nie wolno pani pozostawiać tego pacjenta bez nadzoru.
Pielęgniarka zaczerwieniła się i wbiła wzrok w posadzkę.
– Musiałam także pójść do toalety, doktorze. Przepraszam.
– Przecież toaleta jest w środku. Mogła pani z niej skorzystać.
– Tak, ale…
– Ale co?
Kobieta uniosła głowę.
– To na mnie patrzy. Ten płód. Wciąż na mnie patrzy. I nawet nie mrugnie.
Macleod otworzył drzwi.
– W takim wypadku powinna była pani zatelefonować do siostry Rudd, aby przysłała kogoś, kto by go pilnował podczas pani nieobecności.
– Tak, panie doktorze. Bardzo przepraszam, panie doktorze.
Weszli do izolatki. Za oknami powoli zapadał zmierzch, więc w pomieszczeniu było już ciemnawo. Doktor Macleod polecił, by światło było przyćmione, na wypadek gdyby oczy płodu były nadwrażliwe. Pod ścianą po prawej stronie stał inkubator firmy Dräger Caleo. Był to jeden z najnowocześniejszych modeli wyposażonych w mnóstwo czujników monitorujących parametry życiowe noworodka i zarazem utrzymujących wewnątrz optymalne warunki. Zaprojektowano w nim większe otwory pielęgnacyjne niż w typowych inkubatorach, dzięki czemu matki miały maksymalny dostęp do dzieci i mogły od pierwszych chwili utrzymywać z nimi naturalną więź. Dzięki nim można było także przeprowadzać drobne zabiegi bez wyjmowania dzieci.
– Bardzo proszę, profesorze – powiedział doktor Macleod. – Proszę mi powiedzieć, co pan myśli.
Kiedy zbliżali się do inkubatora, w jego przezroczystej plastikowej obudowie odbiło się szare światło zza okna, zatem doktor nie mógł od razu zobaczyć jego wnętrza. Ale gdy podszedł bliżej, zdał sobie sprawę, że inkubator jest pusty. Materacyk, na którym powinien leżeć płód, wciąż był wgnieciony, lecz go nie było.
– Stuart – powiedział profesor Karounis, stanąwszy za plecami lekarza. – O co tutaj chodzi? Przecież nic tu nie ma.
– Gdzie on jest, siostro Chen? – zapytał doktor Macleod. – Co się z nim stało?
Kobieta szybko podeszła do inkubatora i uniosła kopułę, jakby się spodziewała, że to wystarczy, aby płód