Graham Masterton

Dzieci zapomniane przez Boga


Скачать книгу

Bez cholernej maski przeciwgazowej nie miałbyś żadnych szans.

      Poczekali, aż Gemma wypije kawę i zje pączka, a Jim wypali kolejnego papierosa. Gemma bardzo się starała nie sprawiać wrażenia podenerwowanej, wciąż jednak się wahała, czy nie powiedzieć Martinowi o podobnym do dziecka stworze z białą twarzą. Gdyby mu o nim powiedziała, a stwór nigdy więcej by się nie pojawił, Martin mógłby pomyśleć, że to objaw załamania, że zawód, który wykonuje, jest dla niej nadmiernie stresujący. Już wcześniej napomknął, że właściwie nie rozumie, co ciągnie taką śliczną dziewczynę do kanałów ściekowych. Ale jeżeli mu o nim nie powie, a dziwny stwór zostanie ranny lub zginie, kiedy uderzy w niego strumień wody pod wysokim ciśnieniem, ogarnie ją nieznośne poczucie winy. Niemniej zdołała już prawie przekonać samą siebie, że tak naprawdę wcale go nie widziała, a jeśli już, to wyłącznie w wyobraźni.

      Wyrzuciła pusty kubek po kawie do najbliższego kosza na śmieci, klasnęła i powiedziała:

      – W porządku, Martin, jesteśmy gotowi.

      Martin wyczuł w jej głosie napięcie i posłał jej pytające spojrzenie, ale Gemma się odwróciła.

      Wszyscy zapięli kaski i włożyli rękawice ochronne. Tym razem na dół miał zejść także Jim, żeby oszacować sytuację i wskazać najskuteczniejszy sposób udrożnienia kanału. Potem zadaniem Martina będzie wyliczenie kosztów akcji, zwłaszcza jeśli konieczna będzie interwencja dwóch ekip działających po obu stronach zatoru. Doskonale wiedział, że woda pod wysokim ciśnieniem prawie na pewno uszkodzi ceglane mury, a ich naprawa będzie bardzo kosztowna. Kanał pochodził z 1868 roku. Jego budowę nadzorował Joseph Bazalgette, twórca pierwszego systemu kanalizacji w Londynie.

      Jim pierwszy wszedł do włazu, za nim podążyli Newton, Gemma i na końcu Martin. Ścieki znacznie już wezbrały i zalewały niemal całe cholewki butów Gemmy. Na ich powierzchni powoli sunęły tampony i, jak to nazywali kanalarze, „niepolerowane balaski”.

      – To powinno płynąć znacznie prędzej – powiedział Jim. W słabym oświetleniu lamp przymocowanych do poruszających się kasków jego twarz wyglądała jak oblicze ducha. – Jeszcze kilka tygodni w tym tempie i gówno zacznie wypływać przez włazy na ulice.

      – Chodźmy popatrzeć na tę bryłę tłuszczu, dobrze? – zaproponował Martin.

      Wielokrotnie już schodził do kanałów, ale z powodu zatoru odór ścieków akurat tutaj wydawał mu się znacznie bardziej obrzydliwy niż smrody, z którymi miał do czynienia w przeszłości. Był nie tylko silny, ale zarazem niezwykle ostry. Brnąc przez ścieki za plecami Gemmy, Martin co kilka kroków pociągał nosem.

      – Czy tylko ja to czuję, Gem, czy ty też wychwytujesz ten jakby kwaśny zapach? – zapytał.

      Gemma również wciągnęła powietrze nosem.

      – Masz rację. Zauważyłam to już wcześniej. Ale to jest zapach taki bardziej cytrynowy. Jak werbena, nie sądzisz?

      – Raczej cytrynowy cif do czyszczenia toalet – ocenił Jim.

      Dotarli do zatoru. Newton po kolei z kilku miejsc oświetlił delikatną ścianę utwardzonego tłuszczu, aby Martin mógł się zorientować, jaka jest zwarta i jak gęsto poprzeplatana korzeniami drzew. Gemma nie mogła się powstrzymać i spojrzała na wąską przestrzeń pod stropem kanału – chciała wiedzieć, czy nie obserwuje ich podobny do dziecka stwór o białej twarzy.

      Pokazała Martinowi, jak trudno jest oderwać tłuszcz od cegieł, i wskazała pobrużdżone stalaktyty formujące się na suficie i grożące całkowitym zablokowaniem kanału.

      – W gruncie rzeczy, Gem, to wygląda znacznie gorzej, niż sobie wyobrażałem, kiedy oglądałem twoje próbki. Uważam jednak, że możemy tę bryłę zaatakować wyłącznie od strony północnej. Oczywiście rozbilibyśmy ją szybciej, gdybyśmy natarli z dwóch końców, pomyśl jednak, jak wielkiej ilości wody trzeba będzie użyć. Nie damy rady spuścić jej dostatecznie szybko z tej strony. Po pięciu minutach wszyscy się potopią.

      – Poza tym bryła w wielu miejscach jest twarda jak skała – dodał Jim. Uderzał dłutem o szerokim ostrzu w przywartą do ściany masę. – Nawet w Whitechapel nie była aż tak zwarta. – Oderwał od ściany wielką żółtawą bryłę o wadze co najmniej czterech kilogramów i cisnął ją do gęstych beżowych ścieków. – Popatrzcie na to. Wplotło się w to mnóstwo szmat, podobnie jak korzeni. I sporo rzeczy, których na co dzień nie widujemy w ściekach, nie tylko torebki z herbatą, tampony czy prezerwatywy. – Jeszcze raz mocno wbił dłuto w bryłę, żeby odsłonić coś, co wyglądało jak płaski czarny patyk. Wyrwał go, przez chwilę otrząsał z płynnego tłuszczu i okazało się, że trzyma w ręce łyżeczkę deserową . – No bo kto wyrzuca do sracza sztućce? Powiedzcie mi. – Znów zaczął szukać czegoś w tłuszczu, lecz nagle przestał. – Cholera! – zawołał i cofnął się o krok.

      Poziom ścieków bez wątpienia się podnosił. Ich powierzchnia znajdowała się w tej chwili przynajmniej pięć centymetrów wyżej niż przed kilkoma minutami, kiedy wszyscy czworo schodzili do kanału.

      – Co jest? – zapytał Martin.

      Gemma instynktownie skierowała wzrok na szczelinę, w której wcześniej widziała tamtą twarz. W tej chwili jednak nie było po niej nawet śladu, jakby nigdy nie istniała. Opuściła głowę i natychmiast zrozumiała, dlaczego Jim się cofnął. Dostrzegła odciętą ludzką rękę do połowy zatopioną w tłuszczu. Była to ręka kobiety, zielonoszara, ponieważ już częściowo przegniła. Paznokcie miała pomalowane pomarańczowym lakierem, a na środkowym palcu widać było cienką złotą obrączkę.

      – Cholera jasna – powiedział Jim. – Największy twardziel mógłby się porzygać na taki widok. Zastanawiam się, gdzie jest reszta ciała.

      Martin nie podszedł bliżej. I bez tego zbierało mu się na wymioty. Przełknął ślinę i odniósł wrażenie, że smakuje ona cytrynowymi ściekami.

      – Nie wierzę – odezwał się. – Teraz dopiero mamy przesrane. Zanim zaczniemy wypłukiwać tę bryłę, będziemy musieli sprowadzić tutaj policję, a Bóg jeden wie, na jak długo ta wstrzyma nasze prace. Pamiętacie, jak policjanci zachowywali się w Catford w zeszłym miesiącu, kiedy znaleźliśmy dziecięcy but? Teraz będą chcieli przekopać te zwały tłuszczu centymetr po centymetrze, bo będą podejrzewali, że tkwi w nich reszta zwłok.

      Jim przez chwilę się zastanawiał, patrząc na zgniłą rękę, jakby chciał ocenić jej wartość. Wreszcie rzucił:

      – Niekoniecznie, szefie.

      – Co chcesz przez to powiedzieć?

      – Chcę powiedzieć, że gdyby nie ten cholerny zator, nie natknęlibyśmy się na tę rękę. Już dawno spłynęłaby Tamizą do morza razem z pozostałymi fragmentami ciała kobiety, jeśli one także znalazły się w kanałach ściekowych.

      – Co z tego?

      – Możemy więc oddać tę rękę naturze. Wygrzebać ją, zabrać do Butler’s Wharf, wrzucić do rzeki i więcej o niej nie myśleć. I tak znalazłaby się właśnie tam, gdyby połowa Peckham nie wlewała cholernego tłuszczu i fusów po kawie do zlewozmywaków i gdyby ludzie nie siadali do srania na washletach.

      Martin pokręcił głową.

      – Przykro mi, Jim, nie możemy tak postąpić. Byłoby to… jak to określa policja? Fałszowanie, zacieranie dowodów przestępstwa?

      – Jasne, szefie. Pan tutaj decyduje. Ja staram się jedynie znaleźć sposób, żeby zaoszczędzić nam czas i pieniądze.

      – Tak, pomyśl jednak o rodzinie tej nieszczęsnej kobiety. Może być tak, że nagle zniknęła, a ci ludzie nie mają pojęcia, co się z nią stało. Pewnie teraz