i wykonał całą serię fotografii odciętej ręki. Światło lampy było tak jaskrawe, że chociaż Gemma miała przyciemnione gogle na oczach, uniosła przedramię, żeby je osłonić.
Nagle – bez żadnego ostrzeżenia – lampa pstryknęła i zgasła. Ułamek sekundy później wyłączyły się także czołówki na kaskach i wszyscy pogrążyli się w całkowitej, nieprzeniknionej ciemności.
– Co się stało, do diabła? – zapytał Martin.
– Chwileczkę – powiedział uspokajająco Newton. – Mam zapasową latarkę.
– Niech nikt się nie rusza – ostrzegł Martin. – Nie chcę, żeby ktoś się poślizgnął i utopił w ściekach.
Czekali w milczeniu niemal przez minutę. Jedynym dźwiękiem w kanale był szum ścieków opływających ich buty. Wreszcie odezwał się Newton:
– Latarka też nie działa. Nie wiem, co się z nią stało. Przecież zupełnie niedawno włożyłem do niej nową baterię.
– Kurwa mać – warknął Martin. – Posłuchajcie, musimy zawrócić w kierunku włazu. Poruszajmy się jednak powoli, rozumiecie? Newton, pójdziesz pierwszy. Gemma, położysz dłoń na jego ramieniu i pójdziesz za nim. Jim, ruszysz za Gemmą z ręką na jej ramieniu. Ja będę szedł ostatni.
Gemma w ciemności wysunęła przed siebie obie ręce, starając się sobie przypomnieć, w którym miejscu był Newton, kiedy widziała go po raz ostatni. Ostrożnie postąpiła trzy kroki do przodu w ściekach, ale nie była w stanie go znaleźć.
– Newton, powiedz coś – poprosiła.
– Jestem tutaj – odpowiedział. – Nie ruszam się.
– Gdzie jest to „tutaj”? Wciąż wymachuję rękami, ale nie mogę na ciebie trafić. Mów do mnie.
– Nie ruszyłem się od chwili, w której zgasły lampy. Idź w moim kierunku. Chyba słyszę, jak rozbryzgujesz ścieki. Tak, zbliżasz się do mnie.
– Jestem pewna, że stałam niedaleko ciebie. Mów do mnie. Cokolwiek.
Ciemność była tak nieprzenikniona i tak wszechogarniająca, że Gemmę zaczęła ogarniać panika. Kiedy była dzieckiem, mrok napawał ją przerażeniem. Zawsze prosiła rodziców, żeby w jej pokoju zostawiali na noc zapaloną lampkę. Ale jako nastolatka stopniowo pozbyła się tego strachu i nie wierzyła już w czarownice ukryte w szafie albo w to, że szlafrok spadnie z wieszaka na drzwiach i wpełznie pod jej łóżko. Teraz jednak znalazła się w zupełnie nowej sytuacji. Stała w podziemiach, w jej nozdrza bił obrzydliwy smród, a po nacisku ścieków na buty poznawała, że ich poziom wciąż się podnosi – powoli, lecz nieubłaganie. Doświadczenie podpowiadało jej, że o tej porze dnia na pewno nie będzie opadał.
Nagle poczuła na ramieniu silną dłoń Jima. Uspokajająco je uścisnął.
– Mam cię, kochana. Jeszcze nie znalazłaś Newtona?
Teraz, gdy Jim stał przy niej, Gemma odzyskała pewność siebie na tyle, że zrobiła krok do przodu, potem kilka kolejnych i wreszcie poczuła śliskie plecy kombinezonu ochronnego Newtona. Po chwili złapała go za kołnierz i mocno zacisnęła palce.
– Hej, dziewczyno, bo mnie zaraz udusisz! Za co? – zawołał Newton.
– Przepraszam, przepraszam, ale przez chwilę miałam wrażenie, że zniknąłeś.
– Martin, jesteś tam?! – zawołał Jim. – Newton i Gemma są ze mną, jesteśmy gotowi do drogi.
– Poczekajcie! – krzyknął z ciemności Martin. – Wyczuwam rękami ścianę, ale jestem trochę skołowany.
– Po prostu idź przed siebie – powiedział Jim. – Nie ruszymy się, póki do nas nie dołączysz.
Czekając na Martina, Gemma dostrzegła w kanale błysk światła. Było słabe, blade i widoczne jedynie przez ułamek sekundy, ale odniosła wrażenie, że dostrzegła w tym świetle jakąś drobną postać obracającą się dookoła własnej osi z rękami uniesionymi do góry.
– Widziałeś to? – zapytała Newtona.
– Co takiego? Przecież absolutnie nic nie widzę.
– Wydawało mi się, że widzę światło i… nie wiem, ale chyba zobaczyłam jakby tańczące dziecko.
– To prawdopodobnie fosfor.
– Nie, fosfor daje zielone światło. To było białe.
– Może znowu masz przywidzenia?
– Ciągle nie mogę was znaleźć – odezwał się Martin, teraz już trochę zdenerwowany. – Na pewno nie ruszyliście już w kierunku włazu?
– Tutaj stoimy, szefie – powiedział Jim. – Nie ruszyliśmy się nawet o centymetr.
Wtedy Gemma dostrzegła kolejny błysk, tym razem był bliższy i trwał trochę dłuższej. Zobaczyła stworzenie podobne do dziecka – blade, o podłużnej głowie i czarnych, blisko siebie osadzonych oczach; jego ręce kołysały się chaotycznie, jakby były połamane.
Newton najwyraźniej też to ujrzał.
– Cholera! – zawołał i błyskawicznie zrobił krok w bok, przez co kołnierz jego kombinezonu wysunął się Gemmie z ręki.
W przyćmionym świetle otaczającym dziwne dziecko zobaczyła, jak Newton uderza ramieniem o śliską ścianę kanału, traci grunt pod stopami i pada na kolana w ścieki tak że teraz sięgały mu one niemal do pasa.
– Co to takiego? – zawołał. – Kurwa, co to takiego?
– To gaz. To tylko gaz – odpowiedział spokojnie Jim.
Stwór jednak ruszył w kierunku ludzi, wymachując wiotkimi rękami. Otworzył usta i wydał z siebie chrapliwy, a mimo to dziwnie wysoki dźwięk.
– Boże wszechmogący, to niemożliwe! – zawołał Jim. – Co to jest?
Wciąż zaciskał lewą dłoń na ramieniu Gemmy, ale uniósł w górę prawą, w której trzymał dłuto.
Kiedy stwór podszedł bliżej, jego ręce odbiły się w pomarszczonej brudnej wodzie. Ich refleksy pojawiły się także na ceglanych ścianach i cały kanał ściekowy nagle wypełnił się migotającym światłem stroboskopowym. Po chwili w głębi tunelu Gemma zobaczyła więcej takich zjawisk, a z ciemności zaczęły się wyłaniać kolejne lśniące postaci. Było ich przynajmniej sześć lub siedem. Dwie z nich były szczupłe, podobne do tej, która pojawiła się jako pierwsza, i miały bezwładne kończyny przypominające patyki. Następne były jednak inaczej zdeformowane. Jedna była garbata i miała szerokie, okropnie wgniecione czoło. Zanurzona po ramiona w ściekach posuwała się w kierunku ludzi tak, jakby każdy krok sprawiał jej wielką trudność. Za nią sunęła dziewczynka, której wypruto wnętrzności. Jelita zwisały luźno przed nią i unosiły się na ściekach, a kości jej klatki piersiowej były obnażone. Jednak ponad obojczykami jej szyja była biała i długa jak u łabędzia, a twarz przywodziła na myśl blade piękności z obrazów prerafaelitów. Miała też falujące rude włosy, które wbrew grawitacji unosiły się niemal do sufitu.
Gemma chciała zawołać: „Kim jesteście? Czego chcecie?”, ale nie była w stanie wciągnąć do płuc dość powietrza, żeby wypowiedzieć choćby słowo. Jedynie otwierała i zamykała usta, skrzecząc cichutko jak żaba. Widok tych zdeformowanych, rozsiewających bladą poświatę stworów brnących w jej kierunku tak ją przerażał, że stała jak sparaliżowana, nie mogąc nawet ruszyć nogami, żeby uciec.
– Jim! Widzę was teraz! Zostańcie na miejscu! – zawołał Martin.
Gemma odwróciła głowę i zobaczyła Martina zbliżającego