zakrztusiła się i zwymiotowała na kołdrę resztki herbaty.
2
Detektyw Jerry Pardoe zatrzymał się przed recepcją komisariatu policji w Tooting, aby chwilę pogaworzyć z posterunkową Susan Lawrence, ale zadzwonił jego iPhone. Telefonował sierżant Bristow.
– Gdzie jesteś, Pardoe? Wyszedłeś już do domu?
– Właśnie mam taki zamiar, sierżancie.
– A więc to doskonale, że jesteś na miejscu. Wypracujesz trochę nadgodzin. Ktoś kogoś dźgnął nożem przed klubem karate na Streatham Road, przy Tesco. Są tam już dwa nasze radiowozy i karetka pogotowia. Pojedzie z tobą Mallett.
– Cholera. Jest ofiara śmiertelna?
– Jeszcze nie wiem. Wygląda na to, że dwaj kolesie pokłócili się o jakąś panienkę.
– Mam nadzieję, że była tego warta. Dobra. Niech pan powie Mallettowi, że czekam na niego na parkingu.
Odwrócił się do posterunkowej Lawrence i zrobił wymowną minę. Przysłano ją do Tooting trzy tygodnie temu i od razu mu się spodobała. Miała wysokie kości policzkowe, kocie oczy i krótkie jasnobrązowe włosy, a biała koszula mundurowa tylko podkreślała jej bardzo duże piersi. Tony’emu, kumplowi z warsztatu samochodowego, powiedział, że dziewczyna ma twarz telewizyjnej pogodynki i figurę modelki z „Playboya”. Przed chwilą Jerry zamierzał ją zapytać, czy po pracy poszłaby z nim na tajską kolację do restauracji Kao Sam przy High Street, ale w tym momencie wszystko wskazywało na to, że Jerry przez resztę wieczoru będzie się starał wydobyć sensowne zeznania od zakrwawionych nastolatków o mózgach otumanionych przez narkotyki.
– Cóż, obowiązki wzywają – powiedział do niej. – Może masz jutro wolny wieczór?
– Jutro? Nie. Moja partnerka ma akurat wolny dzień. Idziemy na lodowisko.
– Na lodowisko? Nikt już mnie nie namówi na coś takiego. Ostatnim razem, kiedy założyłem łyżwy, przez większość czasu ślizgałem się na tyłku.
– Ja także nie jestem dobrą łyżwiarką. Ale moja partnerka jest doskonała.
– Och. Długo jesteś z tą… partnerką?
– Będzie już prawie rok.
– Aha. Cóż, bawcie się dobrze.
Jerry wyszedł z komisariatu tylnymi drzwiami i po chwili dotarł do swojego srebrnego forda mondeo, który stał na policyjnym parkingu. Znowu mój cholerny pech, pomyślał, siadając za kierownicą. Najapetyczniejsza dupeczka, która pojawiła się na komisariacie w Tooting od czasu, kiedy sam zaczął tutaj pracować, właśnie okazała się literą L z szerokiego zestawu LGBTQ.
Detektyw posterunkowy Bobby Mallett wybiegł na parking, zapinając po drodze ortalion. Szło mu kiepsko, ponieważ miał tylko jedną wolną rękę; w drugiej trzymał niedojedzoną bułkę z serem i pomidorem. Był niski i przysadzisty, miał sterczące czarne włosy, wyłupiaste oczy i bulwiasty nos. Wszyscy na komisariacie nazywali go Jeżozwierzem.
Usiadł w fotelu pasażera i wykręcił tułów, szukając pasa bezpieczeństwa.
– Mam nadzieję, że nie nakruszysz mi w samochodzie – powiedział Jerry, włączywszy silnik. – Ostatnio wydałem dziesięć funtów na dokładne wyczyszczenie całej kabiny.
– Cholerni gówniarze nie mają co robić, tylko dźgają się po nocach – odparł Mallett. – To już chyba czwarty raz w tym tygodniu. Łażą po ulicach z nożami i z maczetami i nic dziwnego, że wygrażają sobie nawzajem. A potem jeden z drugim jest zaskoczony, że ktoś wykitował, dźgnięty lub ciachnięty maczetą. Poza tym wciągają albo wąchają jakieś świństwa i nad ranem nikt niczego nie pamięta, a trup leży na ulicy i jest jak najbardziej realny.
– Chłopak, którego znaleźliśmy wczoraj po południu, ten zasztyletowany przed Chicks, wcześniej nieźle się naćpał – rzekł Jerry.
– Tak, słyszałem. Miał chyba piętnaście lat?
– Piętnaście skończył w ostatnim tygodniu życia. A ten, który go zadźgał, miał zaledwie siedemnaście. – Zaczął mówić nosowym głosem rapera: – Rąbał mi dupę przed kumplami i miałem już tego dosyć. Żaden facet by tego nie wytrzymał.
– Co za tuman.
– Oto i całe pokolenie Z, Jeżozwierzu – kontynuował Jerry, skręcając w Links Road i jadąc w kierunku Streatham. – To młodzi ludzie, którzy doskonale potrafią korzystać ze zdobyczy współczesnej techniki, ale w krytycznych sytuacjach nie odróżniają dupy od głowy.
Po niecałych pięciu minutach dotarli na miejsce przestępstwa. Przed supermarketem Tesco stały już dwa radiowozy błyskające niebieskimi lampami. Kawałek dalej, przed polskimi delikatesami, parkowała karetka. Zebrał się niewielki tłumek gapiów, policjanci jednak odgrodzili już taśmą obszar, na który nikt nie miał wstępu. Jerry zatrzymał auto za karetką i wysiadł wraz z Mallettem. Był chłodny wieczór i wydychali obłoczki pary, przez co wyglądali jak dwaj gliniarze z czarno-białego kryminału z lat pięćdziesiątych.
Ofiara morderstwa leżała pod wiatą przystanku autobusowego naprzeciwko należącego do niejakiego S. Ayngarana sklepu z azjatycką i karaibską żywnością, który znajdował się w odległości zaledwie pięciu metrów od klubu karate. Zabity był młodym Azjatą z fryzurą pompadour i starannie przyciętą brodą. Ubrany był w popielaty dres marki Fresh Ego Kid. Plamy krwi na dresie wskazywały, że chłopaka ugodzono w brzuch i klatkę piersiową sześć, siedem, a może nawet więcej razy. Oczy miał otwarte i wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w buty stojącego przy nim krępego policjanta w kamizelce odblaskowej.
– Dobry wieczór – powiedział Jerry. – Co my tu mamy?
– Wszystko wskazuje na sprzeczkę – odparł policjant. Pociągnął nosem i wyjął z kieszeni notes. – Ofiara to Attaf Hiradż, lat dwadzieścia jeden. Podejrzany nazywa się Rusul Goraja, dwadzieścia trzy lata. Jest w szatni. Obaj są członkami klubu karate Kun’iku. Według ich instruktora wieczorem się o coś cholernie posprzeczali i w końcu zaczęli walczyć ze sobą jak wściekłe psy.
– Rozumiem. A czy ten instruktor wie przypadkiem, o co im poszło?
Policjant pokręcił głową.
– Wydaje mu się, że o dziewczynę, z którą obaj się spotykali, ale nie jest tego pewien, ponieważ obaj powtarzali tylko ogólniki, takie jak „jesteś skończony” czy „jesteś śmieciem”, i przeklinali jak najęci.
– Medyk sądowy?
– Powinien być na miejscu za jakieś dziesięć minut.
– Jacyś świadkowie?
– Tam czekają. Zgarnęliśmy pięciu. Wszyscy widzieli, jak podejrzany dźga nożem ofiarę. Paru próbowało go powstrzymać, ale zagroził, że zabierze się także do nich. Dopiero kiedy chciał stąd odejść, jeden ze świadków pobiegł za nim i zadał mu cios karate w jaja. Wtedy skoczyli na niego także pozostali i odebrali mu nóż.
– Rozumiem, dzięki – powiedział Jerry. – Zaraz sobie z nimi porozmawiamy. Najpierw jednak powinniśmy zamienić kilka słów z nożownikiem. Jeżozwierzu, idziesz ze mną?
Mallett wpatrywał się w ekran swojego iPhone’a.
– …Co? Jasne. Tak. Musiałem napisać do Margot, że spóźnię się na kolację.
Weszli do klubu karate i wspięli się po stromych schodach na pierwsze piętro. Zanim dotarli do szatni, Jerry wyczuł w powietrzu zapach maści rozgrzewającej Tiger Balm – kamforę i mentol – maskujący odór stęchlizny i potu.
Szatnia była długa