Nie wyśmiewamy się. Prosimy o oświecenie.
HWI NORI: Te słowa i wiele innych, które skierował do mnie, sugerują, że Leto szuka nowości i oryginalności, ale jest ostrożny, bo zna ich niszczycielski potencjał. Tak uważał wuj.
INKWIZYTOR: Czy chcesz coś dodać do przekonań, które dzielisz z wujem?
HWI NORI: Nie ma sensu dodawać czegokolwiek do tego, co już powiedziałam. Przykro mi, że zabrałam inkwizytorom czas.
INKWIZYTOR: Nie był to czas stracony. Zatwierdzamy cię jako ambasadora na dworze Pana Leto, Boga Imperatora znanego wszechświata.
Musicie pamiętać, że mogę mieć na żądanie każdą ekspertyzę znaną w naszej historii. Z tego zapasu energii czerpię, gdy wypowiadam się o mentalności wojny. Jeżeli nie słyszeliście jęków i krzyków rannych i umierających, nie znacie wojny. Słyszałem te krzyki tak wiele razy, że wciąż mnie prześladują. Krzyczałem i ja po bitwie. Odnosiłem rany we wszystkich epokach – rany od pięści, kija i kamienia, od nabijanej muszlami pałki i miecza z brązu, od maczugi i kuli armatniej, od strzał, rusznic laserowych i milczącego opadu radioaktywnego pyłu, od broni biologicznej, która zaczernia język i wysysa płuca, od salw z miotaczy płomieni i od cichego działania powolnych trucizn… Nie sposób tego zliczyć! Widziałem i czułem to wszystko. Tym, którzy ośmielają się pytać, dlaczego postępuję, jak postępuję, odpowiadam: Mając takie wspomnienia, nie mogę postępować inaczej. Nie jestem tchórzem, a kiedyś byłem człowiekiem.
– Wykradzione dzienniki
Była ciepła pora roku, podczas której satelitarny nadzór pogody musiał walczyć z wiatrami znad wielkich mórz. Wieczorami na obrzeżach Seriru często padał deszcz. Taka nagła ulewa zaskoczyła Moneo, gdy wracał z jednego ze swoich regularnych obchodów perymetru cytadeli. Nim dotarł do celu, zapadła noc. Rybomówna strażniczka przy południowym wejściu pomogła mu zdjąć mokry płaszcz. Była barczysta, krzepka, o kwadratowej szczęce – w typie kobiet, jaki Leto faworyzował w swej straży przybocznej.
– Tych przeklętych kontrolerów pogody powinno się nauczyć porządku – powiedziała, wręczając mu płaszcz.
Moneo skinął jej głową, ruszając do swojej kwatery. Wszystkie rybomówne wiedziały o awersji Boga Imperatora do wody, ale żadna nie dostrzegała tego, co widział Moneo.
„To Czerw nienawidzi wody – pomyślał. – Szej-hulud tęskni za Diuną”.
W swoich pokojach Moneo przebrał się i dokładnie osuszył, żeby nie budzić niechęci Czerwia i nie przerywać rozmowy z Leto o bliskiej podróży do Onn.
Oparłszy się o ścianę opadającej windy, zamknął oczy. Natychmiast opanowało go zmęczenie. Wiedział, że od wielu dni nie dosypia i że nie zanosi się na zmianę tego stanu. Zazdrościł Leto uwolnienia się od potrzeby snu. Kilka godzin połowicznego spoczynku w miesiącu najwyraźniej wystarczało Bogu Imperatorowi.
Woń krypty i szarpnięcie windy wyrwały go z drzemki. Otworzył oczy i spojrzał na Boga Imperatora w jego powozie na środku wielkiej sali. Opanował się i ruszył dobrze znaną długą drogą ku groźnej postaci. Jak się spodziewał, Leto zdawał się czuwać. To przynajmniej był dobry znak.
Leto słyszał windę i zobaczył budzącego się Moneo. Ten człowiek wyglądał na zmęczonego i było to całkiem zrozumiałe. Zbliżała się podróż do Onn z wyczerpującym przyjmowaniem obcoświatowych gości, rytuałem rybomównych, zmianą straży imperialnej, odwołaniami i mianowaniami, nowymi ambasadorami, a teraz jeszcze z kolejnym gholą Duncana Idaho, którego trzeba było wpasować w sprawnie działającą machinę imperialną. Drobiazgi piętrzyły się, zajmując cały wolny czas Moneo, a jego wiek zaczął mu się dawać we znaki.
„Niech policzę – pomyślał Leto. – W tydzień po powrocie z Onn Moneo skończy sto osiemnaście lat”.
Ten człowiek mógłby żyć wielokrotnie dłużej, gdyby nie odmawiał zażywania przyprawy. Leto nie miał wątpliwości, dlaczego tak jest. Moneo osiągnął ten szczególny stan, w którym człowiek tęskni za śmiercią. Zwlekał z odejściem tylko po to, by zobaczyć Sionę w służbie imperialnej, jako następną szefową Imperialnego Stowarzyszenia Rybomównych.
„Moich hurys”, jak zwykł je nazywać Malki.
Moneo wiedział, że Leto zamierza połączyć Sionę z Duncanem. Nadszedł już czas.
Zatrzymał się dwa kroki od powozu i podniósł wzrok na Leto. Coś w jego oczach przypomniało Leto wyraz twarzy pogańskiego kapłana z terrańskich czasów, przemyślną prośbę składaną w znajomej świątyni.
– Panie, spędziłeś wiele godzin, obserwując nowego Duncana Idaho – odezwał się Moneo. – Czy Tleilaxanie ingerowali w jego komórki lub psychikę?
– Jest nienaruszony.
Marszałek dworu westchnął głęboko. Nie było to radosne westchnienie.
– Jesteś przeciwny wykorzystaniu go do rozpłodu?
– Wydaje mi się dziwne myśleć o nim jako o przodku i zarazem ojcu mych potomków.
– Ale on daje mi dostęp do pierwszego pokolenia krzyżówki dawnych ludzi z obecnymi produktami mojego planu eugenicznego. Siona to dwadzieścia jeden pokoleń wyjętych z takiego krzyżowania.
– Nie widzę w tym żadnego celu. Duncanowie są wolniejsi i mniej czujni niż twoje przyboczne.
– Nie chodzi mi o wyselekcjonowanego potomka, Moneo. Myślisz, że nie znam praw, które rządzą moim planem eugenicznym?
– Widziałem twoją cedułę doboru, Panie.
– Wiesz zatem, że nie tracę z oczu cech recesywnych i że je wykorzeniam. Chodzi mi o genetyczne dominanty.
– A mutacje, Panie? – W głosie marszałka dworu zabrzmiała nuta, która kazała Leto przyjrzeć mu się uważniej.
– Nie będziemy omawiać tego tematu, Moneo.
Leto widział, jak Moneo znów staje się ostrożny.
„Jak bardzo wyczulony jest na moje nastroje – pomyślał. – Ma niektóre moje zdolności, choć na nieświadomym poziomie. Jego pytanie sugeruje, że podejrzewa, co osiągnęliśmy w osobie Siony”.
– Widzę jasno – powiedział, żeby to sprawdzić – że nie zrozumiałeś jeszcze, co spodziewam się osiągnąć w moim planie.
Moneo się rozjaśnił.
– Mój Pan wie, że staram się zgłębić jego zasady.
– Prawa są na dłuższą metę przejściowe, Moneo. Nie ma czegoś takiego jak rządzona zasadami twórcza aktywność.
– Ależ, Panie, sam mówisz o prawach, które rządzą tym planem.
– A co ci właśnie powiedziałem, Moneo? Starać się znaleźć prawa tworzenia to jak starać się oddzielić rozum od ciała.
– Coś się jednak zmienia, Panie. Wiem to po sobie!
„Wie to po sobie! Drogi Moneo. Jest tak bliski…”
– Dlaczego zawsze szukasz dodatkowych wytłumaczeń, Moneo?
– Słyszałem, jak mówisz o „ewolucji transformacyjnej”, Panie. Tak głosi napis na twojej cedule doboru. Co jednak z niespodziankami…
– Moneo! Każda niespodzianka zmienia zasady!
– Panie, czy nie chodzi ci o ulepszenie gatunku ludzkiego?
Leto spojrzał na niego posępnie. „Czy jeśli użyję teraz słowa klucza, zrozumie mnie? Być może”.
– Jestem drapieżnikiem, Moneo.