Frank Herbert

Bóg Imperator Diuny


Скачать книгу

Nie wyśmiewamy się. Prosimy o oświecenie.

      HWI NORI: Te słowa i wiele innych, które skierował do mnie, sugerują, że Leto szuka nowości i oryginalności, ale jest ostrożny, bo zna ich niszczycielski potencjał. Tak uważał wuj.

      INKWIZYTOR: Czy chcesz coś dodać do przekonań, które dzielisz z wujem?

      HWI NORI: Nie ma sensu dodawać czegokolwiek do tego, co już powiedziałam. Przykro mi, że zabrałam inkwizytorom czas.

      INKWIZYTOR: Nie był to czas stracony. Zatwierdzamy cię jako ambasadora na dworze Pana Leto, Boga Imperatora znanego wszechświata.

      Musicie pamiętać, że mogę mieć na żądanie każdą ekspertyzę znaną w naszej historii. Z tego zapasu energii czerpię, gdy wypowiadam się o mentalności wojny. Jeżeli nie słyszeliście jęków i krzyków rannych i umierających, nie znacie wojny. Słyszałem te krzyki tak wiele razy, że wciąż mnie prześladują. Krzyczałem i ja po bitwie. Odnosiłem rany we wszystkich epokach – rany od pięści, kija i kamienia, od nabijanej muszlami pałki i miecza z brązu, od maczugi i kuli armatniej, od strzał, rusznic laserowych i milczącego opadu radioaktywnego pyłu, od broni biologicznej, która zaczernia język i wysysa płuca, od salw z miotaczy płomieni i od cichego działania powolnych trucizn… Nie sposób tego zliczyć! Widziałem i czułem to wszystko. Tym, którzy ośmielają się pytać, dlaczego postępuję, jak postępuję, odpowiadam: Mając takie wspomnienia, nie mogę postępować inaczej. Nie jestem tchórzem, a kiedyś byłem człowiekiem.

      – Wykradzione dzienniki

      Była ciepła pora roku, podczas której satelitarny nadzór pogody musiał walczyć z wiatrami znad wielkich mórz. Wieczorami na obrzeżach Seriru często padał deszcz. Taka nagła ulewa zaskoczyła Moneo, gdy wracał z jednego ze swoich regularnych obchodów perymetru cytadeli. Nim dotarł do celu, zapadła noc. Rybomówna strażniczka przy południowym wejściu pomogła mu zdjąć mokry płaszcz. Była barczysta, krzepka, o kwadratowej szczęce – w typie kobiet, jaki Leto faworyzował w swej straży przybocznej.

      – Tych przeklętych kontrolerów pogody powinno się nauczyć porządku – powiedziała, wręczając mu płaszcz.

      Moneo skinął jej głową, ruszając do swojej kwatery. Wszystkie rybomówne wiedziały o awersji Boga Imperatora do wody, ale żadna nie dostrzegała tego, co widział Moneo.

      „To Czerw nienawidzi wody – pomyślał. – Szej-hulud tęskni za Diuną”.

      W swoich pokojach Moneo przebrał się i dokładnie osuszył, żeby nie budzić niechęci Czerwia i nie przerywać rozmowy z Leto o bliskiej podróży do Onn.

      Oparłszy się o ścianę opadającej windy, zamknął oczy. Natychmiast opanowało go zmęczenie. Wiedział, że od wielu dni nie dosypia i że nie zanosi się na zmianę tego stanu. Zazdrościł Leto uwolnienia się od potrzeby snu. Kilka godzin połowicznego spoczynku w miesiącu najwyraźniej wystarczało Bogu Imperatorowi.

      Woń krypty i szarpnięcie windy wyrwały go z drzemki. Otworzył oczy i spojrzał na Boga Imperatora w jego powozie na środku wielkiej sali. Opanował się i ruszył dobrze znaną długą drogą ku groźnej postaci. Jak się spodziewał, Leto zdawał się czuwać. To przynajmniej był dobry znak.

      Leto słyszał windę i zobaczył budzącego się Moneo. Ten człowiek wyglądał na zmęczonego i było to całkiem zrozumiałe. Zbliżała się podróż do Onn z wyczerpującym przyjmowaniem obcoświatowych gości, rytuałem rybomównych, zmianą straży imperialnej, odwołaniami i mianowaniami, nowymi ambasadorami, a teraz jeszcze z kolejnym gholą Duncana Idaho, którego trzeba było wpasować w sprawnie działającą machinę imperialną. Drobiazgi piętrzyły się, zajmując cały wolny czas Moneo, a jego wiek zaczął mu się dawać we znaki.

      „Niech policzę – pomyślał Leto. – W tydzień po powrocie z Onn Moneo skończy sto osiemnaście lat”.

      Ten człowiek mógłby żyć wielokrotnie dłużej, gdyby nie odmawiał zażywania przyprawy. Leto nie miał wątpliwości, dlaczego tak jest. Moneo osiągnął ten szczególny stan, w którym człowiek tęskni za śmiercią. Zwlekał z odejściem tylko po to, by zobaczyć Sionę w służbie imperialnej, jako następną szefową Imperialnego Stowarzyszenia Rybomównych.

      „Moich hurys”, jak zwykł je nazywać Malki.

      Moneo wiedział, że Leto zamierza połączyć Sionę z Duncanem. Nadszedł już czas.

      Zatrzymał się dwa kroki od powozu i podniósł wzrok na Leto. Coś w jego oczach przypomniało Leto wyraz twarzy pogańskiego kapłana z terrańskich czasów, przemyślną prośbę składaną w znajomej świątyni.

      – Panie, spędziłeś wiele godzin, obserwując nowego Duncana Idaho – odezwał się Moneo. – Czy Tleilaxanie ingerowali w jego komórki lub psychikę?

      – Jest nienaruszony.

      Marszałek dworu westchnął głęboko. Nie było to radosne westchnienie.

      – Jesteś przeciwny wykorzystaniu go do rozpłodu?

      – Wydaje mi się dziwne myśleć o nim jako o przodku i zarazem ojcu mych potomków.

      – Ale on daje mi dostęp do pierwszego pokolenia krzyżówki dawnych ludzi z obecnymi produktami mojego planu eugenicznego. Siona to dwadzieścia jeden pokoleń wyjętych z takiego krzyżowania.

      – Nie widzę w tym żadnego celu. Duncanowie są wolniejsi i mniej czujni niż twoje przyboczne.

      – Nie chodzi mi o wyselekcjonowanego potomka, Moneo. Myślisz, że nie znam praw, które rządzą moim planem eugenicznym?

      – Widziałem twoją cedułę doboru, Panie.

      – Wiesz zatem, że nie tracę z oczu cech recesywnych i że je wykorzeniam. Chodzi mi o genetyczne dominanty.

      – A mutacje, Panie? – W głosie marszałka dworu zabrzmiała nuta, która kazała Leto przyjrzeć mu się uważniej.

      – Nie będziemy omawiać tego tematu, Moneo.

      Leto widział, jak Moneo znów staje się ostrożny.

      „Jak bardzo wyczulony jest na moje nastroje – pomyślał. – Ma niektóre moje zdolności, choć na nieświadomym poziomie. Jego pytanie sugeruje, że podejrzewa, co osiągnęliśmy w osobie Siony”.

      – Widzę jasno – powiedział, żeby to sprawdzić – że nie zrozumiałeś jeszcze, co spodziewam się osiągnąć w moim planie.

      Moneo się rozjaśnił.

      – Mój Pan wie, że staram się zgłębić jego zasady.

      – Prawa są na dłuższą metę przejściowe, Moneo. Nie ma czegoś takiego jak rządzona zasadami twórcza aktywność.

      – Ależ, Panie, sam mówisz o prawach, które rządzą tym planem.

      – A co ci właśnie powiedziałem, Moneo? Starać się znaleźć prawa tworzenia to jak starać się oddzielić rozum od ciała.

      – Coś się jednak zmienia, Panie. Wiem to po sobie!

      „Wie to po sobie! Drogi Moneo. Jest tak bliski…”

      – Dlaczego zawsze szukasz dodatkowych wytłumaczeń, Moneo?

      – Słyszałem, jak mówisz o „ewolucji transformacyjnej”, Panie. Tak głosi napis na twojej cedule doboru. Co jednak z niespodziankami…

      – Moneo! Każda niespodzianka zmienia zasady!

      – Panie, czy nie chodzi ci o ulepszenie gatunku ludzkiego?

      Leto spojrzał na niego posępnie. „Czy jeśli użyję teraz słowa klucza, zrozumie mnie? Być może”.

      – Jestem drapieżnikiem, Moneo.