Richard Osman

Morderców tropimy w czwartki


Скачать книгу

kawiarnia. Odkryłam ją przed kilkoma miesiącami. Nie mogę się doczekać miętowej herbaty i brownie z mąki migdałowej. Nie jestem weganką i nie zamierzam nią być, ale uważam, że to postawa, którą powinno się promować. Czytałam, że jeżeli ludzkość nie przestanie jeść mięsa, w 2050 roku czeka nas głód. Sama zbliżam się do osiemdziesiątki, więc to nie mój problem, mam jednak nadzieję, że coś na to poradzą. Moja córka Joanna jest wegetarianką i pewnego dnia przyprowadzę ją do tej kawiarni. Po prostu wejdziemy do środka, jakby moja wizyta w takim miejscu była czymś najzwyklejszym na świecie.

      W busie spotykam zawsze te same osoby. Korzystają z niego regularnie Peter i Carol, miłe małżeństwo z budynku Ruskin. Odwiedzają córkę, która mieszka nad morzem. Wiem, że nie ma dzieci, mimo to w ciągu dnia zwykle przebywa w domu. Musi być jakiś powód. Bywa też sir Nicholas, bo lubi się czasem przejechać, a nie pozwalają mu już prowadzić samochodu, Naomi z chorym biodrem, na które nikt nie potrafi nic poradzić, i kobieta z budynku Larkin, jej imienia nie dosłyszałam, a teraz krępuję się spytać. Choć jest dosyć sympatyczna. (Elaine?)

      Bernard, jak zwykle, zajmie miejsce z tyłu. Zawsze kusi mnie, żeby usiąść obok niego, jest miłym towarzyszem, jeśli ma na to ochotę. Ale wiem, że jeździ do Fairhaven wspominać zmarłą żonę, więc zostawiam go w spokoju. Tam właśnie się poznali i mieszkali przed przeprowadzką do Coopers Chase. Powiedział mi, że od śmierci żony miał zwyczaj zachodzić do hotelu Adelphi, gdzie kiedyś pracowała. Wypijał tam kilka kieliszków wina, patrząc na morze. Szczerze mówiąc, to od niego dowiedziałam się o minibusie, więc każda sytuacja ma swoje plusy. W zeszłym roku miejsce Adelphi zajęło Travelodge i teraz Bernard przesiaduje na molo. Co nie jest takie smutne, jak mogłoby się wydawać. Molo ostatnio odnowili i dostało kilka nagród.

      Może pewnego dnia powinnam po prostu usiąść obok Bernarda z tyłu busa? Na co właściwie czekam?

      Cieszę się na myśl o herbacie i brownie, a także o odrobinie ciszy i spokoju. Całe Coopers Chase wciąż plotkuje o biednym Tonym Curranie. Często mamy tu kontakt ze śmiercią, ale mimo wszystko… Ostatecznie nie każdy dostaje czymś po głowie.

      Na razie tyle. Jeżeli tylko coś się wydarzy, zaraz wam o tym napiszę.

      16

      Minibus właśnie ma ruszać, kiedy drzwi odsuwają się po raz ostatni i wsiada Elizabeth. Zajmuje miejsce obok Joyce.

      – Dzień dobry – wita się z uśmiechem.

      – Pierwszy raz się z nami wybrałaś – stwierdza Joyce. – To cudownie!

      – Kupiłam książkę na wypadek, gdybyś nie miała ochoty na rozmowę podczas jazdy.

      – Nie, skąd, lepiej pogadajmy.

      Carlito jak zwykle ostrożnie wyjeżdża na drogę.

      – Doskonale – mówi Elizabeth. – Bo tak naprawdę nie mam żadnej książki.

      Zaczynają rozmawiać. Bardzo uważają, by nie wspominać o sprawie Tony’ego Currana. To jedna z pierwszych rzeczy, jakich dowiadujesz się w Coopers Chase – niektórzy mieszkańcy nadal nadspodziewanie dobrze słyszą. Elizabeth opowiada więc Joyce o swojej ostatniej wizycie w Fairhaven. Przyjechała tu w latach sześćdziesiątych i miało to związek z fragmentem pewnego urządzenia, który morze wyrzuciło na brzeg. Elizabeth nie chce się zagłębiać w szczegóły, dodaje jednak, że o tej sprawie pisano w gazetach i jeżeli Joyce jest ciekawa, na pewno to gdzieś odszuka. Droga mija im bardzo miło. Słońce świeci, niebo jest niebieskie, a w powietrzu wisi morderstwo.

      Carlito, jak zwykle, zatrzymuje bus przed sklepem z artykułami biurowymi Rymana. Wszyscy wiedzą, że spotykają się tu za trzy godziny. Carlito jest kierowcą w Coopers Chase od dwóch lat i przez ten czas ani jedna osoba się nie spóźniła. Z wyjątkiem Malcolma Weekesa, który, jak się potem okazało, zmarł w dziale żarówek w sklepie Roberta Dyasa.

      Joyce i Elizabeth puszczają innych przodem, czekając, aż na torze przeszkód złożonym z rampy, lasek i balkoników zrobi się luźniej. Bernard wysiadając, uchyla przed paniami kapelusza. Potem patrzą, jak szurając nogami, oddala się w stronę nadmorskiego bulwaru z wciśniętym pod pachę „Daily Express”.

      Wreszcie opuszczają bus i Elizabeth płynnym portugalskim dziękuje Carlitowi za bezpieczną jazdę. Joyce dopiero teraz pyta ją, co zamierza robić w Fairhaven.

      – To samo co ty, kochanie. Idziemy?

      Elizabeth rusza w stronę przeciwną do bulwaru, a Joyce decyduje się podążyć za nią, gotowa na przygodę, chociaż wciąż pełna nadziei, że wystarczy jej także czasu na herbatę i brownie.

      Niedaleko stąd, przy Western Road, szerokie kamienne schody prowadzą do Komisariatu Policji w Fairhaven.

      – Powiem ci, jak to widzę – mówi Elizabeth w chwili, gdy otwierają się przed nimi drzwi automatyczne. – Jeżeli mamy prowadzić śledztwo w sprawie morderstwa…

      – A mamy?

      – Oczywiście, że tak. Kto zrobi to lepiej? Brak nam tylko dostępu do akt, zeznań świadków, wyników badań kryminologicznych i to właśnie musimy zmienić. Dlatego tu przyszłyśmy. Wiem, że nie muszę ci tego mówić, Joyce, ale wspieraj mnie, cokolwiek się wydarzy.

      Joyce kiwa głową. Ma się rozumieć. Wkraczają do środka.

      Przy wtórze bzyczenia zabezpieczonych elektronicznie drzwi wchodzą do recepcji. Joyce nigdy wcześniej nie była w komisariacie, ogląda za to wszystkie programy dokumentalne na ITV. Jest nieco rozczarowana, że nikt tu nikogo nie obezwładnia i nie wlecze do celi przy akompaniamencie przezornie wyciszonych przekleństw. Młody sierżant siedzi po prostu za biurkiem i udaje, że nie układa właśnie pasjansa na komputerze.

      – Czym mogę paniom służyć? – pyta.

      Elizabeth zaczyna płakać. Joyce z trudem kryje zdumienie.

      – Wyrwali mi torebkę. Przed Holland and Barrett – szlocha jej przyjaciółka.

      A więc dlatego nie miała ze sobą torebki, myśli Joyce. W busie nie dawało jej to spokoju. Otacza Elizabeth ramieniem.

      – To było straszne.

      – Zaraz przyprowadzę policjanta, który przyjmie od pań zeznania, i zobaczymy, co da się zrobić. – Dyżurny przyciska guzik na ścianie z lewej strony i po kilku sekundach przez inne zabezpieczone drzwi wchodzi młody posterunkowy.

      – Mark, tej pani właśnie skradziono torebkę na Queens Road. Możesz przyjąć zeznanie? A ja zrobię wszystkim herbaty.

      – Oczywiście. Zechce pani pójść ze mną?

      Ale Elizabeth nie rusza się z miejsca. Kręci głową, jej policzki są zalane łzami.

      – Wolałabym rozmawiać z panią policjantką.

      – Mark na pewno paniom pomoże – przekonuje dyżurny.

      – Błagam! – krzyczy Elizabeth.

      Joyce decyduje, że nadszedł czas, by udzielić jej wsparcia.

      – Moja przyjaciółka jest zakonnicą, sierżancie.

      – Zakonnicą? – powtarza dyżurny.

      – Tak – potwierdza Joyce. – Chyba nie muszę panu tłumaczyć, co się z tym wiąże.

      Sierżant widzi, że rozmowa może zakończyć się źle na bardzo wiele sposobów. Postanawia pójść na łatwiznę.

      – W takim razie proszę chwilkę zaczekać. Zaraz kogoś znajdę.

      Wychodzi za Markiem, a przyjaciółki na minutę zostają same. Elizabeth przestaje zalewać się łzami i spogląda na Joyce.

      – Zakonnica? Świetny pomysł.

      – Nie miałam czasu się zastanowić.

      – Gdyby