– zapaszkiem starych kaloszy oraz mokrego psa.
Obserwowany obiekt, którego przezywali ze Strikiem „Kępiasty” ze względu na źle dopasowany tupecik, był akurat niewidoczny. Zniknął w pizzerii półtorej godziny wcześniej razem z trzema innymi osobami, z których jedną, nastolatka z ręką w gipsie, Robin mogła dostrzec, jeśli wyciągnęła szyję, pochylając się nad fotelem pasażera. Robiła to mniej więcej co pięć minut, by sprawdzić, jak przebiega posiłek tych czworga. Gdy spojrzała ostatnim razem, do stolika przyniesiono lody. Kolacja na pewno miała się ku końcowi.
Robin walczyła z przygnębieniem, które, jak wiedziała, przynajmniej częściowo było spowodowane skrajnym wyczerpaniem, zesztywnieniem całego ciała wskutek wielu godzin spędzonych w fotelu kierowcy oraz utratą długo wyczekiwanego wolnego dnia. Strike był nieobecny w agencji przez cały tydzień i nie można było na to nic poradzić, więc pracowała bez przerwy przez dwadzieścia dni. Tego dnia ich najlepszy współpracownik, Sam Barclay, miał obserwować Kępiastego w Szkocji, lecz wbrew oczekiwaniom obiekt nie poleciał do Glasgow. Zamiast tego niespodziewanie wybrał się do Torquay, nie pozostawiając Robin innego wyjścia, jak tylko pojechać za nim.
Kiepski humor Robin miał też oczywiście inne przyczyny: jedną była gotowa dopuścić do świadomości, roztrząsanie drugiej sprawiało, że była na siebie zła.
Pierwszą, którą do siebie dopuszczała, był jej trwający właśnie rozwód, który z każdym tygodniem stawał się bardziej burzliwy. Po odkryciu przez Robin romansu jej pozostającego aktualnie w separacji męża odbyli ostatnie i pełne goryczy spotkanie – tak się składało, że również w Pizza Express, tyle że niedaleko miejsca pracy Matthew – na którym uzgodnili, że zdecydują się na rozwód bez orzekania o winie po dwuletniej separacji. Robin była zbyt uczciwa, by wypierać się tego, że ona także ponosiła odpowiedzialność za klęskę ich związku. Wprawdzie Matthew był niewierny, ale wiedziała, że sama nigdy nie była w pełni zaangażowana w ich małżeństwo, że prawie przy każdej okazji przedkładała pracę nad męża, a pod koniec sama szukała pretekstu, żeby od niego odejść. Jego romans był dla niej szokiem, lecz zarazem wyzwoleniem.
W ciągu dwunastu miesięcy, które upłynęły, odkąd poszła z Matthew na pizzę, Robin uświadomiła sobie jednak, że jej były mąż jest daleki od dążenia do rozwodu bez orzekania o winie: obarczał Robin wyłączną odpowiedzialnością za koniec ich małżeństwa i postanowił dopilnować, by zapłaciła mu za tę zniewagę zarówno emocjonalnie, jak i finansowo. Ich wspólne konto w banku, na którym przechowywali pieniądze ze sprzedaży domu, zostało zamrożone, a adwokaci sprzeczali się, jak dużej części tych pieniędzy ma prawo oczekiwać Robin, skoro zarabiała o wiele mniej niż Matthew oraz – w ostatnim piśmie wyraźnie to zasygnalizowano – wyszła za niego wyłącznie dla korzyści materialnych, jakich nigdy nie mogłaby osiągnąć samodzielnie.
Każde pismo od adwokata Matthew przysparzało Robin dodatkowego stresu, wywołując wściekłość i cierpienie. Nie potrzebowała adwokata, by wiedzieć, że Matthew najwyraźniej próbuje doprowadzić do tego, by wydała na prawnicze przepychanki pieniądze, których nie miała, by straciła czas oraz środki finansowe i w końcu odeszła, uzyskując najmniej, jak się da.
– Nigdy nie spotkałam się z tak burzliwym rozwodem bezdzietnej pary – powiedziała jej adwokatka, co oczywiście wcale Robin nie pocieszyło.
Matthew dalej zajmował prawie tyle miejsca w jej głowie co wtedy, gdy byli małżeństwem. Miała wrażenie, że czyta w jego myślach mimo milczenia i kilometrów dzielących ich bardzo odmienne nowe życia. Nigdy nie umiał przegrywać. Musiał wyjść zwycięsko z tego żenująco krótkiego małżeństwa, zabierając wszystkie pieniądze i obciążając Robin winą za porażkę ich związku.
To wszystko, rzecz jasna, byłoby wystarczającym uzasadnieniem jej aktualnego nastroju, lecz istniał jeszcze inny powód, ten, którego wolała do siebie nie dopuszczać i który ku swojemu rozdrażnieniu wciąż roztrząsała.
Stało się to poprzedniego dnia w agencji. Saulowi Morrisowi, najnowszemu współpracownikowi, należał się zwrot kosztów za ubiegły miesiąc, więc zostawiwszy Kępiastego bezpiecznego w jego małżeńskim domu w Windsorze, Robin pojechała na Denmark Street, żeby wypłacić Saulowi pieniądze.
Morris pracował w agencji od sześciu tygodni. Ten były policjant, niewątpliwie przystojny mężczyzna o czarnych włosach i jasnoniebieskich oczach, miał w sobie jednak coś, co działało Robin na nerwy. Mówiąc do niej, zazwyczaj zmieniał ton na miększy, okraszał ich najbardziej przyziemne interakcje figlarnymi dygresjami i przesadnie osobistymi uwagami, a jeśli był w pobliżu, żadne dwuznaczne wyrażenie nie mogło przejść niezauważone. Robin żałowała, że któregoś dnia Saul odkrył, iż obydwoje są w trakcie rozwodu. Od tego czasu najwyraźniej uznał, że zyskał nowy żyzny grunt pod zażyłość, którą sobie uroił.
Miała nadzieję, że wróci z Windsoru, zanim Pat Chauncey, nowa sekretarka agencji, skończy pracę, lecz gdy weszła po schodach, było już po szóstej i zastała Morrisa czekającego na nią przed zamkniętymi drzwiami.
– Przepraszam – powiedziała Robin – były okropne korki.
Zwróciła Morrisowi wydatki, dając mu gotówkę z nowego sejfu, a potem oznajmiła, że musi wracać do domu, on jednak przylepił się do niej jak guma wplątana we włosy i opowiadał o najnowszych nocnych esemesach od swojej byłej żony. Robin starała się łączyć uprzejmość z chłodem, aż w końcu zadzwonił telefon na jej dawnym biurku. W normalnych okolicznościach pozwoliłaby się włączyć poczcie głosowej, lecz teraz bardzo chciała ukrócić wywody Morrisa.
– Przepraszam, muszę odebrać – powiedziała. – Miłego wieczoru. – I podniosła słuchawkę. – Agencja detektywistyczna Strike’a, mówi Robin.
– Cześć, Robin – odezwał się lekko zachrypnięty kobiecy głos. – Jest szef?
Zważywszy na to, że Robin rozmawiała z Charlotte Campbell tylko raz, przed trzema laty, było chyba zaskakujące, że natychmiast odgadła, kto dzwoni. Od tamtego czasu z niedorzeczną wnikliwością analizowała kilka słów wypowiedzianych wówczas przez Charlotte. Tym razem wyłowiła nutę rozweselenia, jakby Charlotte uważała, że Robin jest zabawna. Swoboda, z jaką użyła imienia Robin oraz nazwała Strike’a „szefem”, również doczekała się swojej dozy obsesyjnych rozmyślań.
– Przykro mi, nie ma go – powiedziała, sięgając po długopis i czując, że jej serce bije trochę szybciej. – Czy mam coś przekazać?
– Mogłabyś go poprosić, żeby zadzwonił do Charlotte Campbell? Mam coś, czego chce. Zna mój numer.
– Dobrze – odrzekła Robin.
– Wielkie dzięki – powiedziała Charlotte. Wciąż wydawała się rozbawiona. – No to cześć.
Robin sumiennie zapisała: „Dzwoniła Charlotte Campbell, ma coś dla ciebie” i zostawiła wiadomość na biurku Strike’a.
Charlotte była kiedyś narzeczoną Strike’a. Ich narzeczeństwo skończyło się przed trzema laty, dokładnie w dniu, w którym Robin przyszła do pracy w agencji jako tymczasowa sekretarka. Choć Strike daleki był od wynurzeń na ten temat, Robin wiedziała, że spędzili ze sobą szesnaście lat („z przerwami”, jak zazwyczaj podkreślał Strike, ponieważ ich związek wielokrotnie chwiał się w posadach, nim doszło do jego ostatecznego rozpadu), że Charlotte zaręczyła się ze swoim aktualnym mężem zaledwie dwa tygodnie po tym, jak Strike ją zostawił, i że była teraz matką bliźniąt.
Na tym jednak wiedza Robin się nie kończyła, gdyż po odejściu od męża przez pięć tygodni mieszkała w wolnym pokoju u Nicka i Ilsy Herbertów, dwojga najlepszych przyjaciół Strike’a. W tym czasie Robin i Ilsę połączyła przyjaźń i wciąż regularnie umawiały się na drinki i kawę. Ilsa nie robiła żadnej tajemnicy z tego, że ma nadzieję, iż Strike i Robin pewnego dnia,