je obejrzysz – obiecała Leda, racząc go słodyczami, gdy już siedzieli w pociągu do Londynu. – Już niedługo znowu zobaczysz tego jak mu tam, obiecuję.
– Dave’a – wyszlochał Strike. – On ma na imię D… Dave.
Nie myśl o tym – rozkazał sobie Strike, po czym odpalił drugiego papierosa od koniuszka pierwszego.
– Stick, zaziębisz się w tych bokserkach na śmierć!
Rozejrzał się. Jego siostra stała w drzwiach, owinięta wełnianym szlafrokiem, a na nogach miała kapcie z owczej skóry. Byli do siebie tak niepodobni z wyglądu, że ludziom trudno było uwierzyć w ich pokrewieństwo, a tym bardziej, że są przyrodnim rodzeństwem. Lucy była drobną, rumianą blondynką, bardzo podobną do ojca, muzyka, nie aż tak sławnego jak ojciec Strike’a, lecz za to znacznie bardziej zainteresowanego utrzymaniem kontaktu z potomstwem.
– Cześć – przywitał się, lecz siostra już zniknęła, by po chwili wrócić z jego spodniami, bluzą, butami i skarpetkami.
– Luce, wcale nie jest mi zimno…
– Nabawisz się zapalenia płuc. Włóż to!
Lucy, podobnie jak Joan, była całkowicie przekonana o trafności swojej oceny tego, co jest najlepsze dla jej najbliższych. Z nieco większą wyrozumiałością, niżby zapewne z siebie wykrzesał, gdyby nie miał wracać tego dnia do Londynu, Strike wziął swoje spodnie i jakoś je wciągnął, balansując niezdarnie i ryzykując upadek na żwirową ścieżkę. Zanim włożył na zdrową nogę skarpetkę i but, Lucy zdążyła zaparzyć świeżej herbaty.
– Ja też nie mogłam spać – powiedziała do niego, podając mu kubek i siadając na kamiennej ławce. Pierwszy raz w tym tygodniu byli zupełnie sami. Wcześniej Lucy nie odstępowała Joan na krok, uparcie obstając przy tym, że sama zajmie się gotowaniem i sprzątaniem, podczas gdy Joan, której nie mieściło się w głowie, że miałaby siedzieć w domu pełnym gości, snuła się za nią i lamentowała. W tych rzadkich chwilach, gdy Joan była nieobecna, zazwyczaj towarzyszył im co najmniej jeden syn Lucy: jeśli był to Jack, to chciał rozmawiać ze Strikiem, a jeśli któryś z dwóch pozostałych – wiercili o coś Lucy dziurę w brzuchu.
– To okropne, prawda? – powiedziała Lucy, wpatrując się w trawnik i wypielęgnowane przez Teda rabaty z kwiatami.
– No – westchnął Strike. – Ale trzymajmy kciuki. Chemote…
– Chemia jej nie wyleczy. Tylko przedłuży… przedłuż…
Lucy pokręciła głową i wytarła oczy pogniecionym kawałkiem papieru toaletowego wyjętym z kieszeni szlafroka.
– Stick, dzwonię do niej dwa razy w tygodniu od blisko dwudziestu lat. To miejsce jest dla naszych synów jak drugi dom. To jedyna matka, jaką kiedykolwiek miałam.
Strike wiedział, że nie powinien połknąć przynęty. Mimo to odparł:
– Masz na myśli jedyną matkę oprócz naszej prawdziwej matki.
– Leda nie była moją matką – odrzekła chłodno Lucy. Strike nigdy nie słyszał, by wyraziła to w tak wielu słowach, choć często dawała to do zrozumienia. – Przestałam uważać ją za matkę, kiedy skończyłam czternaście lat. Właściwie to nawet wcześniej. Moją matką jest Joan.
Strike milczał, więc ciągnęła dalej:
– Ty wybrałeś Ledę. Wiem, że kochasz Joan, ale mamy z nią zupełnie inne relacje.
– Nie wiedziałem, że bierzemy udział w jakichś zawodach – powiedział Strike, sięgając po kolejnego papierosa.
– Tylko ci mówię, co czuję!
I przy okazji mi mówisz, co czuję ja.
W czasie tego tygodnia przymusowej bliskości z ust jego siostry padło już kilka kąśliwych uwag na temat nieregularnych wizyt Strike’a. Zdusił w sobie wszystkie opryskliwe riposty. Chciał przede wszystkim wyjechać, nie wszczynając z nikim kłótni.
– Nie znosiłam, gdy Leda przyjeżdżała, żeby nas stąd zabrać – powiedziała Lucy – ale ty byłeś zadowolony.
Zauważył stwierdzenie faktu w stylu Joan, brak znaku zapytania.
– Nie zawsze byłem zadowolony – zaprzeczył, myśląc o promie, Davie Polworcie i jaskiniach przemytników, lecz Lucy chyba uznała, że próbuje ją z czegoś ograbić.
– Po prostu mówię, że ty straciłeś swoją matkę wiele lat temu. Teraz ja… ja mogę… stracić swoją. – Znowu wytarła oczy wilgotnym papierem toaletowym.
Czując łupanie w krzyżu i szczypanie zmęczonych oczu, Strike stał i palił w milczeniu. Wiedział, że Lucy chciałaby na zawsze wymazać Ledę z pamięci i czasami, przypominając sobie pewne sytuacje, które przeszli z powodu zachowania matki, nawet to rozumiał. Jednak tego ranka miał wrażenie, że duch Ledy unosi się w otaczającym go dymie papierosa. Słyszał, jak matka mówi do Lucy: „Śmiało, popłacz sobie, kochanie, to zawsze pomaga” i „Cormy, poczęstuj swoją staruszkę fajką”. Nie potrafił jej nienawidzić.
– Nie wierzę, że wczorajszy wieczór spędziłeś z Dave’em Polworthem – powiedziała nagle Lucy. – Twój ostatni wieczór u Joan!
– Joan dosłownie wypchnęła mnie z domu – zjeżył się Strike. – Uwielbia Dave’a. Zresztą za dwa tygodnie znowu przyjadę.
– Naprawdę? – powiedziała Lucy. Na jej rzęsach wisiały łzy. – A może będziesz w trakcie rozwiązywania jakiejś sprawy i po prostu zapomnisz.
Strike wydmuchnął dym w stronę nieustannie jaśniejącego nieba, które miało ów jednolicie niebieski odcień poprzedzający wschód słońca. Daleko z prawej nad dachami domów wspinała się po stoku zamglona ulica Hillhead, granica między niebem a wodą na horyzoncie stawała się coraz wyraźniejsza.
– Nie – powiedział. – Nie zapomnę.
– Tak, sprawdzasz się w sytuacjach kryzysowych – powiedziała Lucy – wcale nie przeczę, ale chyba masz problem ze sprostaniem długoterminowym zobowiązaniom. Joan będzie potrzebowała wsparcia przez wiele miesięcy, a nie tylko kiedy…
– Wiem o tym, Luce – powiedział Strike, czując jak mimo usilnych starań puszczają mu nerwy. – Wierz mi lub nie, ale rozumiem, co to znaczy choroba i rekonwalescencja…
– No tak – powiedziała Lucy – kiedy Jack trafił do szpitala, zachowałeś się wspaniale, ale gdy wszystko jest w porządku, w ogóle cię nie interesujemy.
– Dwa tygodnie temu zabrałem Jacka na spacer, już zapomnia…?
– Nawet nie zadałeś sobie trudu, żeby przyjść na przyjęcie urodzinowe Luke’a! Powiedział wszystkim kolegom, że będziesz…
– Nie powinien był tego robić, bo wyraźnie oznajmiłem ci przez telefon, że…
– Powiedziałeś, że się postarasz…
– Nie, to ty powiedziałaś, że się postaram – zaprzeczył Strike, coraz bardziej rozzłoszczony. – To ty powiedziałaś: „Ale wpadnij, jeśli będziesz mógł”. No więc nie mogłem, powiedziałem ci o tym z wyprzedzeniem i to nie moja wina, że przekazałaś Luke’owi coś innego…
– Doceniam to, że od czasu do czasu zabierasz gdzieś Jacka – powiedziała Lucy, zagłuszając go – ale czy nigdy nie przyszło ci do głowy, że byłoby miło, gdyby mogła się do was przyłączyć pozostała dwójka? Adam się rozpłakał, kiedy Jack wrócił z War Rooms! Albo gdy tu przyjechałeś – ciągnęła Lucy, najwyraźniej zdeterminowana, by zrzucić cały ciężar z serca, skoro już zaczęła – i przywiozłeś prezent tylko dla Jacka. Co z Lukiem i Adamem?
– Ted zadzwonił