razu wpadł na zestaw stolików: wazon z suszonymi kwiatami przewrócił się ciężko na wzorzysty dywan i zanim spostrzegł, co się dzieje, zmiażdżył protezą delikatne łodyżki i cienkie jak papier płatki. Wciąż jeszcze uprzątał szczątki, starając się zrobić to jak najdokładniej, gdy Lucy w milczeniu minęła go w drodze do drzwi prowadzących ku schodom, płonąc matczynym gniewem. Strike postawił opróżniony wazon z powrotem na stoliku i zaczekawszy, aż rozlegnie się odgłos zamykanych drzwi do sypialni Lucy, ruszył wściekły do łazienki na górze.
Bojąc się wziąć prysznic, który mógłby obudzić Teda i Joan, wysikał się, pociągnął za spłuczkę i dopiero wtedy sobie przypomniał, ile hałasu robi woda w starym sedesie. Myjąc się w letniej wodzie, podczas gdy napełniająca się cysterna wydawała dźwięki godne betoniarki, Strike pomyślał, że jeśli ktokolwiek się przez to nie obudził, to musi być odurzony lekami.
Tak jak się spodziewał, po otwarciu drzwi do łazienki, stanął twarzą w twarz z Joan. Czubek głowy ciotki ledwie sięgał mu do piersi. Popatrzył na jej rzednące siwe włosy i spojrzał jej w oczy, które dawniej miały kolor niezapominajek, lecz z wiekiem wyblakły. Jej zapinany na guziki i pętelki szlafrok w czerwoną kratę odznaczał się ceremonialnym dostojeństwem stroju aktora z teatru kabuki.
– Dzień dobry – powiedział Strike, starając się, by zabrzmiało to radośnie, lecz osiągnął jedynie efekt sztucznej wesołości. – Chyba cię nie obudziłem?
– Nie, nie, już od jakiegoś czasu nie śpię. Co u Dave’a? – spytała.
– Wspaniale – odrzekł dziarsko Strike. – Uwielbia swoją nową pracę.
– A Penny i dziewczynki?
– Bardzo się cieszą, że wróciły do Kornwalii.
– Och, to dobrze – powiedziała Joan. – Mama Dave’a myślała, że Penny nie będzie chciała wyjeżdżać z Bristolu.
– Nie, wszystko świetnie się ułożyło.
Otworzyły się drzwi za plecami Joan. Luke stał w piżamie, ostentacyjnie przecierając oczy.
– Obudziliście mnie – jęknął.
– Och, wybacz, kochanie – odrzekła Joan.
– Mogę zjeść kulki czekoladowe?
– Oczywiście, że możesz – odparła z czułością.
Luke pognał na dół, tupiąc, żeby narobić jak najwięcej hałasu. Niespełna minutę później przybiegł z powrotem, a z jego piegowatej twarzy biła radość.
– Babciu, wujek Cormoran połamał twoje kwiaty.
Ty mały zasrańcu.
– No tak, wybacz. Te suszone – powiedział Strike do Joan. – Niechcący je przewróciłem. Wazon jest cały, ale…
– Och, nieważne – rzuciła Joan, natychmiast ruszając w stronę schodów. – Przyniosę szczotkę do dywanów.
– Nie – zatrzymał ją natychmiast Strike. – Już je…
– Na całym dywanie leżą resztki – wtrącił Luke. – Nadepnąłem na nie.
Zaraz ja na ciebie nadepnę, dupku.
Strike i Luke poszli za Joan do salonu. Strike się uparł, że weźmie od Joan szczotkę do dywanów, lichy, archaiczny przyrząd, który miała od lat dziewięćdziesiątych. Gdy przesuwał go tam i z powrotem, Luke stał w drzwiach do kuchni i obserwował go ze złośliwym uśmieszkiem, ładując do ust kulki czekoladowe. Zanim Strike wyczyścił dywan, osiągając efekt, który zadowolił Joan, do porannego zlotu dołączyli Jack i Adam wraz z nachmurzoną Lucy, która już zdążyła się ubrać.
– Mamo, możemy dziś pójść na plażę?
– A umiemy pływać?
– Mogę popływać łódką z dziadkiem Tedem?
– Usiądź – powiedział Strike do Joan. – Przyniosę ci herbaty.
Lucy już go jednak ubiegła. Podała Joan kubek, rzuciła Strike’owi nienawistne spojrzenie, a potem ruszyła z powrotem do kuchni, odpowiadając po drodze na pytania synów.
– Co się dzieje? – spytał zaspany Ted, wchodząc do salonu w piżamie, zaniepokojony tym zamieszaniem o brzasku.
Kiedyś był prawie tak wysoki jak Strike, który bardzo go przypominał. Teraz jego gęste, kręcone włosy zrobiły się białe jak śnieg, śniada twarz była bardziej spękana niż pomarszczona, lecz Ted wciąż był silnym mężczyzną, mimo że trochę się przygarbił. Wyglądało jednak na to, że diagnoza postawiona Joan była dla niego silnym ciosem. Wydawał się dosłownie wstrząśnięty, trochę zagubiony i rozchwiany.
– Tylko się pakuję, Ted – wyjaśnił Strike, który nagle poczuł obezwładniające pragnienie, by stamtąd wyjechać. – Będę musiał złapać pierwszy prom, żeby zdążyć na poranny pociąg.
– Aha – powiedział Ted. – Aż do Londynu?
– Tak – odrzekł Strike, wrzucając ładowarkę i dezodorant do torby, w której spoczywała już reszta starannie poukładanych rzeczy. – Ale przyjadę za dwa tygodnie. Będziesz mnie informował, dobrze?
– Nie możesz wyjechać bez śniadania! – zaniepokoiła się Joan. – Zrobię ci kanapkę…
– Jest za wcześnie, żeby jeść – skłamał Strike. – Wypiłem herbatę i kupię coś w pociągu. Powiedz jej, Ted – zwrócił się do wuja, ponieważ Joan wcale go nie słuchała i od razu pospieszyła do kuchni.
– Joanie! – zawołał za nią Ted. – On niczego nie chce!
Strike złapał swoją marynarkę wiszącą na oparciu krzesła i zaniósł torbę do przedpokoju.
– Powinnaś się jeszcze położyć – powiedział do Joan, gdy przyszła go pożegnać. – Odpocznij, dobrze? Niech ktoś inny porządzi tym miastem przez kilka tygodni.
– Chciałabym, żebyś rzucił palenie – powiedziała ze smutkiem.
Strike żartobliwie przewrócił oczami, a potem ją uściskał. Przywarła do niego tak jak wtedy, gdy zniecierpliwiona Leda czekała, żeby go zabrać, i Strike odwzajemnił uścisk, znów czując ból podzielonej lojalności, bycia polem bitwy i jednocześnie trofeum, konieczności nazywania tego, co niepoznawalne i niemożliwe do skategoryzowania.
– Cześć, Ted – powiedział, ściskając wuja. – Zadzwonię do ciebie, gdy wrócę do domu, i ustalimy termin mojej następnej wizyty.
– Może cię odwiozę – powiedział wuj Ted słabym głosem. – Na pewno nie chcesz, żebym cię odwiózł?
– Lubię pływać promem – skłamał Strike. Tak naprawdę nierówne schody prowadzące na statek były dla niego właściwie nie do pokonania bez pomocy przewoźnika, ale ponieważ wiedział, że sprawi wujkowi przyjemność, dodał: – Przypomina mi się, jak zabieraliście nas na zakupy do Falmouth, kiedy byliśmy mali.
Lucy obserwowała go zza drzwi do salonu, na pozór obojętna. Luke i Adam nie chcieli odejść od kulek czekoladowych, tylko Jack przybiegł do maleńkiego przedpokoju, by powiedzieć z przejęciem:
– Dzięki za odznaki, wujku Corm.
– Cała przyjemność po mojej stronie – powiedział Strike, mierzwiąc chłopcu włosy. – Cześć, Luce – zawołał. – Do zobaczenia wkrótce, Jack – dodał.
5
Zrazu rzekł niewiele, lecz gniew potężny
Narastał niechybnie, acz nieproszony,
I choć skrywany w jego sercu mężnym,
Objawił