ostrym świetle pojedynczej żarówki, którego nie łagodził otwarty wiklinowy abażur, Robin w lustrze wyglądała na wyczerpaną i zaniedbaną, miała podkrążone oczy. Do plecaka włożyła tylko te rzeczy, które zawsze przy sobie nosiła, prowadząc obserwację – wełnianą czapkę, w razie gdyby musiała ukryć swoje charakterystyczne jasnorude włosy, okulary przeciwsłoneczne, koszulkę na zmianę, kartę kredytową i dowody osobiste na kilka różnych nazwisk. Świeża koszulka, którą właśnie wyjęła z plecaka, była bardzo pognieciona, a włosy pilnie wymagały umycia. Na umywalce nie było jednak mydła, a Robin nie spakowała szczoteczki do zębów ani pasty, ponieważ nie wiedziała, że spędzi noc poza domem.
O ósmej była już z powrotem w trasie. W Newton Abbott zatrzymała się przy aptece i hipermarkecie Sainsbury’s, gdzie oprócz podstawowych przyborów toaletowych i suchego szamponu kupiła małą buteleczkę taniej wody kolońskiej 4711. Umyła zęby i doprowadziła się do najlepszego stanu, do jakiego można się doprowadzić w łazience w supermarkecie. Gdy szczotkowała włosy, przyszedł esemes od Strike’a:
Będę w kawiarni Palcio Lounge na The Moor w centrum Falmouth. Każdy ci powie, gdzie jest The Moor.
Im Robin jechała dalej na zachód, tym bujniejszy i zieleńszy stawał się krajobraz. Urodziła się w Yorkshire, więc widok palm radzących sobie doskonale na angielskiej glebie w Torquay wydał jej się niezwykły. Te kręte, otoczone przyrodą drogi, obfitość roślinności, niemal subtropikalna zieleń była zaskoczeniem dla osoby wychowanej wśród nagich, falujących wrzosowisk i pagórków. Do tego po jej lewej stronie połyskiwało srebrzyste morze, szerokie i lśniące niczym tafla szkła, a słony zapach mieszał się z cytrusową wonią kupionej w pośpiechu wody kolońskiej. Mimo zmęczenia poczuła, że ten wspaniały poranek poprawia jej humor, podobnie jak myśl o Strike’u czekającym u kresu podróży.
Przyjechała do Falmouth o jedenastej i jeździła ulicami pełnymi turystów w poszukiwaniu miejsca parkingowego, mijając sklepy, z których wylewały się plastikowe zabawki, oraz puby obwieszone flagami i kolorowymi skrzynkami z kwiatami. Gdy wreszcie zaparkowała na The Moor – szerokim otwartym rynku w sercu miasta – zobaczyła, że pod krzykliwymi pułapkami na turystów Falmouth skrywało wspaniałe dziewiętnastowieczne budynki, a w jednym z nich mieściły się kawiarnia i restauracja Palacio Lounge.
Wysoki sufit i klasyczne proporcje budowli wyglądającej na stary budynek administracji publicznej urządzono świadomie w dziwacznym stylu, na który składały się jaskrawopomarańczowa tapeta w kwiaty, setki kiczowatych obrazów w pastelowych ramach i wypchany lis odziany w strój sędziego pokoju. Klientela, wśród której dominowali studenci i rodziny, siedziała na zbieraninie drewnianych krzeseł, a ich pogawędki odbijały się echem w przepastnej przestrzeni. Po kilku sekundach Robin zauważyła w głębi sali ogromnego i naburmuszonego Strike’a, który nie wydawał się zadowolony, siedząc obok dwóch rodzin z gromadką małych dzieci, w większości ubranych w ciuchy ufarbowane techniką tie-dye i biegających między stolikami.
Robin odniosła wrażenie, że gdy lawirowała między stolikami, idąc w stronę Strike’a, przeszło mu przez myśl, żeby wstać i ją powitać, lecz nawet jeśli rzeczywiście tak było, ostatecznie postanowił tego nie robić. Wiedziała, jak wygląda, gdy boli go noga – zmarszczki wokół jego ust się pogłębiały, jakby zaciskał zęby. Jeśli przed trzema godzinami w zakurzonym lustrze w pensjonacie Robin sprawiała wrażenie zmęczonej, to Strike wydawał się kompletnie wyczerpany: jego nieogolony podbródek był jakby przybrudzony, a cienie pod oczami miały granatowy kolor.
– Cześć! – Starał się, by usłyszała go wśród wesołych okrzyków hipisowskich dzieci. – Udało ci się znaleźć miejsce do parkowania?
– Zaraz za rogiem. – Usiadła.
– Wybrałem ten lokal, bo pomyślałem, że łatwo będzie go znaleźć – wyjaśnił.
Mały chłopiec wpadł na ich stolik, sprawiając, że kawa Strike’a chlapnęła na talerzyk usiany resztkami croissanta, po czym pobiegł dalej.
– Co ci zamówić?
– Chętnie napiję się kawy. – Robin mówiła podniesionym głosem, by usłyszał ją wśród krzyków dzieci. – Jak sytuacja w St Mawes?
– Bez zmian – odrzekł Strike.
– Przykro mi – powiedziała.
– Dlaczego? To nie twoja wina – mruknął.
Z całą pewnością nie takiego powitania się spodziewała po dwuipółgodzinnej podróży samochodem, żeby go stąd zabrać. Możliwe, że na jej twarzy odmalowało się rozdrażnienie, gdyż Strike pospiesznie dodał:
– Dzięki, że przyjechałaś. Doceniam to. O, nie udawaj, że mnie nie widzisz, zasrańcu – dodał z wściekłością, gdy młody kelner odszedł, nie zauważając jego podniesionej ręki.
– Zamówię przy barze – powiedziała Robin. – I tak muszę skorzystać z toalety.
Zanim się wysikała i zdołała zamówić kawę u udręczonego kelnera, zaczęło ją łupać po lewej stronie głowy. Po powrocie do stolika zauważyła, że Strike siedzi ponury jak chmura gradowa, ponieważ dzieci przy sąsiednich stolikach wrzeszczały jeszcze głośniej, biegając wokół ślepych na to wszystko rodziców, którzy po prostu krzyczeli do siebie w tej całej wrzawie. Robin przeszło przez myśl, by od razu przekazać mu wiadomość o telefonie Charlotte, lecz szybko porzuciła ten pomysł.
Miała rację, najważniejszym powodem podłego humoru Strike’a był potworny ból kikuta amputowanej nogi. Upadł (jak kompletna dupa – powtarzał sobie w myślach) podczas wsiadania na prom do Falmouth. Ten wyczyn wymagał zejścia po niebezpiecznych, wyszlifowanych kamiennych schodach bez barierki, a następnie wejścia na pokład, mając do pomocy jedynie rękę przewoźnika. Ważącemu ponad sto kilo Strike’owi trudno było utrzymać równowagę i gdy się poślizgnął – bo oczywiście się poślizgnął – rezultat był taki, że teraz bardzo cierpiał.
Robin wyjęła z torebki paracetamol.
– Ból głowy – powiedziała, zauważając spojrzenie Strike’a.
– Wcale się, kurwa, nie dziwię – rzucił głośno, patrząc na rodziców przekrzykujących się pośród donośnych wrzasków swojego potomstwa, lecz go nie usłyszeli. Przeszło mu przez myśl, by poprosić Robin o środki przeciwbólowe, lecz mogłoby to wywołać pytania i niepotrzebne zawracanie głowy, a miał tego serdecznie dość w ubiegłym tygodniu, toteż dalej cierpiał w milczeniu.
– Gdzie nasza klientka? – spytała Robin, popiwszy tabletki kawą.
– Jakieś pięć minut jazdy stąd. W miejscu, które nazywa się Wodehouse Terrace.
W tym momencie najmniejsze z biegających w pobliżu dzieci potknęło się i wyrżnęło twarzą w drewnianą podłogę. Robin o mało nie pękły bębenki w uszach z powodu jego pisków i okrzyków bólu.
– Och, Daffy! – zapiała jedna z matek w farbowanych ciuchach. – Coś ty narobiła!
Dziecko krwawiło z ust. Matka kucnęła obok ich stolika, głośno je besztając i pocieszając, a rodzeństwo i przyjaciele dziewczynki z zaciekawieniem się temu przyglądali. Rano pasażerowie promu mieli podobne miny, gdy Strike gruchnął na pokład.
– On ma sztuczną nogę! – zawołał przewoźnik, w razie gdyby, jak przypuszczał Strike, komuś przyszło do głowy, że do upadku doszło przez zaniedbanie z jego strony. To mało subtelne wyjaśnienie bynajmniej nie złagodziło zażenowania Strike’a ani zaciekawienia współpasażerów.
– Jedziemy? – spytała Robin, wstając.
– O, tak. – Strike skrzywił się, sięgając po torbę podróżną. – Przeklęte bachory – wymamrotał, kuśtykając za Robin w stronę wyjścia.
6
Szlachetna