Роберт Гэлбрейт

Niespokojna krew


Скачать книгу

nie odpowiedziała.

      – Wiem, co sobie myślisz – powiedział, uprzedzając jej zastrzeżenia. – Wyczerpana nerwowo klientka, medium, sytuacja stwarzająca podatny grunt dla nadużyć.

      – Nie sugeruję, że to ty dopuściłbyś się nadużyć…

      – Więc równie dobrze mogę jej wysłuchać, prawda? W przeciwieństwie do wielu osób nie wziąłbym od niej pieniędzy za nic. A gdy wyczerpię wszystkie możliwości…

      – Znam cię – weszła mu w słowo. – Im mniej się dowiadujesz, tym bardziej rośnie twoje zainteresowanie.

      – Jeśli w sensownym czasie nie osiągnę żadnych wyników, chyba będę się musiał tłumaczyć przed jej żoną. To para homoseksualna – ciągnął. – Żona jest psycho…

      – Cormoran, oddzwonię do ciebie – przerwała mu Robin i nie czekając na odpowiedź, zakończyła połączenie, po czym rzuciła komórkę z powrotem na miejsce pasażera.

      Kępiasty właśnie wychodził z restauracji, a za nim pojawili się żona i synowie. Uśmiechnięci i pochłonięci rozmową, skierowali się w stronę samochodu, który stał zaparkowany pięć miejsc za land roverem. Gdy rodzina się zbliżała, Robin uniosła aparat i pstryknęła kilka zdjęć. Kiedy mijali land rovera, aparat leżał już na jej kolanach, a Robin siedziała z głową pochyloną nad telefonem, udając, że esemesuje. We wstecznym lusterku widziała, jak rodzina Kępiastego wsiada do range rovera i odjeżdża do willi nad morzem.

      Znowu ziewając, Robin sięgnęła po komórkę i zadzwoniła do Strike’a.

      – Zdobyłaś wszystko, co chciałaś? – spytał.

      – No – odrzekła, przeglądając jedną ręką zdjęcia, a drugą trzymając telefon przy uchu. – Mam dwa ostre ujęcia, na których jest z synami. Boże, facet ma mocne geny. Cała czwórka dzieci odziedziczyła jego rysy twarzy.

      Włożyła aparat z powrotem do torebki.

      – Zdajesz sobie sprawę, że jestem tylko dwie godziny jazdy od St Mawes?

      – Raczej trzy – powiedział.

      – Jeśli chcesz…

      – Chyba nie zamierzasz tu przyjechać, a potem wracać do Londynu? Przed chwilą mówiłaś, że jesteś wykończona.

      Robin czuła jednak, że ten pomysł mu się spodobał. Jechał do Kornwalii pociągiem, taksówką i promem, ponieważ odkąd stracił nogę, długie podróże za kółkiem nie były dla niego ani łatwe, ani szczególnie przyjemne.

      – Chciałabym poznać tę Annę. Potem mogłabym cię zabrać.

      – Byłoby wspaniale – powiedział Strike weselszym głosem. – Jeśli podpiszemy z nią umowę, będziemy mogli razem pracować nad jej sprawą. Byłoby mnóstwo informacji do przesiania, to sprawa sprzed wielu lat, a wygląda na to, że właśnie rozpracowałaś Kępiastego.

      – Tak – westchnęła. – Sprawa rozwiązana, tylko że to rozwiązanie zrujnuje życie sześciu osobom.

      – Nikomu nie zrujnujesz życia – powiedział pokrzepiająco Strike. – To jego wina. Co jest lepsze: żeby wszystkie trzy kobiety dowiedziały się o tym teraz czy żeby odkryły prawdę po jego śmierci, kiedy zrobi się cholerny bałagan?

      – Wiem – powiedziała Robin, znowu ziewając. – Chcesz, żebym przyjechała do domu w St Ma…

      Jego „nie” padło błyskawicznie i stanowczo.

      – One, to znaczy Anna i jej partnerka, są w Falmouth. Tam się spotkamy. Będziesz miała bliżej.

      – Okej – powiedziała Robin. – O której?

      – Dasz radę o wpół do dwunastej?

      – Jasne – powiedziała.

      – Napiszę ci w esemesie, gdzie się spotkamy. A teraz jedź się wyspać.

      Przekręcając kluczyk w stacyjce, Robin poczuła, że humor zdecydowanie jej się poprawił. Po chwili, jakby obserwowali ją surowi sędziowie, a wśród nich Ilsa, Matthew i Charlotte Campbell, zdusiła uśmiech i wycofała się z miejsca parkingowego.

      4

      Choć z jednej matki, z różnych ojców byli,

      Toteż się nader od siebie różnili […].

      Edmund Spenser

      The Faerie Queene

      Nazajutrz Strike obudził się tuż przed piątą. Światło już się wlewało przez cienkie zasłony Joan. Kanapa z końskiego włosia co noc wymierzała karę innej części jego ciała – tym razem czuł się, jakby obiła mu nerki. Sięgnął po komórkę, zobaczył, która jest godzina, stwierdził, że jest zbyt obolały, by z powrotem zasnąć, i dźwignął się do pozycji siedzącej.

      Przez chwilę przeciągał się i drapał pod pachami, podczas gdy jego oczy przyzwyczajały się do dziwnych kształtów wynurzających się ze wszystkich stron w półmroku salonu Joan i Teda, a potem po raz drugi wygooglował Margot Bamborough i rzuciwszy okiem na zdjęcie uśmiechniętej lekarki z falowanymi włosami i szeroko rozstawionymi oczami, skrolował wyniki wyszukiwania, aż w końcu trafił na wzmiankę na jej temat na stronie internetowej poświęconej seryjnym mordercom. Znalazł tam długi artykuł upstrzony zdjęciami Dennisa Creeda w różnym wieku – od ładnego dwulatka z jasnymi kręconymi włosami aż do policyjnego zdjęcia przedstawiającego szczupłego mężczyznę o delikatnych, zmysłowych ustach i w ogromnych prostokątnych okularach.

      Następnie otworzył stronę księgarni internetowej, na której znalazł biografię tego seryjnego mordercy opublikowaną w 1985 roku pod tytułem Demon z Paradise Park. Napisał ją nieżyjący już szanowany dziennikarz śledczy. Na okładce widniała pozbawiona wyrazu twarz Creeda w kolorze, nałożona na upiorne czarno-białe zdjęcia siedmiu kobiet, które, jak ustalono, torturował i zabił. Nie było wśród nich twarzy Margot Bamborough. Strike zamówił używany egzemplarz książki, który kosztował go funta, i wybrał dostawę na adres agencji.

      Podpiął telefon do ładowarki, przymocował protezę, wziął papierosy i zapalniczkę, okrążył chybotliwy zestaw stolików z wazonem pełnym suszonych kwiatów i uważając, by nie strącić żadnego z ozdobnych talerzy na ścianie, wyszedł z salonu i pokonawszy trzy strome stopnie, znalazł się w kuchni. Linoleum, które leżało tam od czasów jego dzieciństwa, wydało mu się lodowate pod jego jedyną stopą.

      Zaparzył sobie kubek herbaty, po czym wciąż odziany jedynie w bokserki i koszulkę wyszedł tylnymi drzwiami, by rozkoszować się chłodem wczesnego poranka. Oparł się o ścianę domu, wdychał przesycone solą powietrze w przerwach między jednym a drugim sztachnięciem i rozmyślał o znikających matkach. W ostatnich dziesięciu dniach często wspominał Ledę, kobietę różniącą się od Joan jak księżyc od słońca.

      – Próbowałeś już palić, Cormy? – spytała kiedyś mało konkretnie zza kłębów niebieskawego dymu własnej produkcji. – To niezdrowe, ale, Boże, jak ja to uwielbiam.

      Czasami ludzie pytali, dlaczego opieka społeczna nigdy nie zainteresowała się rodziną Ledy Strike. Odpowiedź brzmiała tak, że Leda nigdzie nie przebywała wystarczająco długo, by stać się nieruchomym celem. Jej dzieci często chodziły do nowej szkoły zaledwie kilka tygodni, zanim zawładnął nią jakiś nowy entuzjazm i wszyscy razem wyruszali do nowego miasta, nowego skłotu, spali kątem na podłogach u jej przyjaciół albo w wynajmowanym mieszkaniu, co zdarzało się rzadko. Tylko Ted i Joan – jedyny stały element w życiu dzieci – wiedzieli, co się dzieje, i mogliby to zgłosić opiece społecznej. Ale czy to dlatego, że Ted obawiał się popsucia swoich relacji z nieprzewidywalną siostrą, czy to z obawy, że dzieci nie wybaczyłyby tego Joan, nigdy się na to nie zdecydowali.

      Chyba