Jacek Baliński

To nie jest hip-hop. Rozmowy III


Скачать книгу

jest ubiegającej się o nie osobie. Po krótkich kalkulacjach wyszło wszystkiego raptem trzy tysiące dwieście złotych, na wieść o czym pani Jurksztowicz najprawdopodobniej uznała, że to jest jakaś zabawa, a nie temat wart jej czasu. Najwidoczniej nie zdawała sobie sprawy, że my to rzeczywiście robiliśmy – jak głosi tytuł kawałka Włodiego na „Smak B.E.A.T. Records” – „nie dla sławy, nie dla pieniędzy” (śmiech).

      Łatwo było ci się przestawić z zapętlania wymyślonych przez kogoś sekwencji na tworzenie autorskich kompozycji? Miałeś samograj, który w dodatku wszyscy uwielbiali, a nagle z własnej, nieprzymuszonej woli znalazłeś się w sytuacji, gdzie jednym palcem wygrywasz coś na klawiszach.

      To prawda, nie miałem żadnego warsztatu. Umiałem tylko zrobić bębny i dograć basy – i to koślawo. Potem jednak kupiłem klawisz, Korg Z1, i zacząłem na nim coś naciskać. Próbowałem zgłębić teorię muzyki, ale ona jest dla mnie totalnie nielogiczna, niematematyczna. Uczyłem się, przyciskając klawisze miliony razy. Kojarzyłem powoli klawisz i pasujący do niego dźwięk. Nadal nie znam żadnej tonacji, nie umiem zapisać melodii za pomocą nut, nie wiem, gdzie jest C-dur, a gdzie jest c-moll, ale po latach prób potrafię już nagrać każdy instrument po kolei tak, jak słyszę to w głowie, nadal nie wiedząc, co to za tonacja. Gwiazdy nie potrzebują nazw gwiazdozbiorów, by świecić. Mam swoją własną teorię muzyki, z której wynika moja własna muzyka, co daje efekt dokładnie taki, jaki powinien być, czyli: oryginalny. Dziś potrafiłbym zrobić płytę brzmiącą tak samo, jak „Produkcja – Hip-Hop”, ale bez użycia sampli. Kiedyś wydawało mi się to nieomal nieosiągalne.

      Łatwo jednak rzeczywiście nie było, ale to nie tak, że dopiero po kilku latach zacząłem cokolwiek łapać. „Merctedes S600” Tedego zrobiłem po tygodniu czy dwóch od kupienia Korga. „Wychylylybymy” K.A.S.T.A. Składu – tydzień później. To pierwsze kawałki, w których nie używałem sampli. Melodyjki w nich były oczywiście prymitywne, bez akordów, ale hip-hop bez akordów może czasem istnieć. Co ciekawe, ani TDF, ani Wall-E z donGURALesko nie nagrywali pod docelowe bity. „Wychylylybymy” zostało nagrane pod instrumental „Wu-Tang Clan Ain’t Nuthing Ta F’ Wit”. Jestem pewnie jednym z niewielu producentów, którzy lubią najpierw dostać acapellę, a dopiero potem zrobić do niej muzykę. Gdy puściłem chłopakom gotowe numery, spodobały się im. Pewnie gdybym dał im bity od razu, nie chcieliby pod nie nagrywać, bo to był zupełnie inny Volt niż wcześniej, elektroniczny. Różni ludzie pytali, czemu i dlaczego, na co zawsze odpowiadałem: „Robię, jak czuję”.

      Zaryzykowałbym jednak stwierdzenie, że wspomniane kawałki były jednymi z ostatnich, po których było o twoich produkcjach głośno. Później wydałeś dwie płyty z niszowymi amerykańskimi raperami czy projekt RaggaBangg, ale te albumy nie odbiły się w zasadzie żadnym echem. Do tego doszły pojedyncze bity dla Mesa czy VNMa, ale co do zasady – tak jak wspomniałem na początku – miałem wrażenie, że kilkanaście lat temu przestałeś robić muzykę i tylko okazjonalnie do niej siadasz.

      Ja zniknąłem z rynku wydawniczego, ale w żadnym wypadku nie zrezygnowałem z muzyki. Nigdy nie miałem dłuższej niż pół roku przerwy w tworzeniu i nigdy nie bałem się, że wyczerpią mi się pomysły, ponieważ liczba sekwencji matematycznych jest niemożliwa do wyczerpania. Zawsze można zrobić coś nowego, innego. Napieprzam więcej niż kiedykolwiek i, robiąc każdy kolejny bit, wydaje mi się, że to właśnie on będzie Złotym Graalem, właśnie on będzie miał perfekcyjne groove i baseline. To nałóg. Nigdy nie miałem zamiaru przestać robić muzyki. Co więcej, chcę robić ją do końca życia. Ja oddycham muzyką.

      Twoje podejście jest bardzo niedzisiejsze, romantyczne wręcz. Jak wobec tego odnajdujesz się we współczesnym świecie, jego mechanizmach, prawidłach, regułach…?

      Rozumiem je, ale nie biorę w tym udziału. Współczesny świat mnie załamuje i rozczarowuje, bowiem przeczy merytorycznej wartości rzeczy. Nie ma możliwości, żeby pieniądz dyktował optymalny rozwój sztuki. Dziś tworzy się jednorodną muzykę, ponieważ są plany wydawnicze, które trzeba zrealizować, bo jak się sprzeda mniej, to ktoś nie zarobi na kredyt, więc robi się to, co jest bezpieczne. Poszukiwanie bezpiecznych rozwiązań na polu artyzmu jest destrukcyjne i zaprzecza jego sensowi. Gdybym sam tak robił, czułbym, że kogoś udaję.

      Nie udajesz więc nikogo, przez co jednak twój status materialny nie jest choćby zbliżony do tego, który mógłbyś mieć, gdybyś jakkolwiek się dostosował do rynkowych zasad.

      Jestem tego świadomy. W skali roku dostaję z ZAiKS-u między pięć a siedem tysięcy złotych, a gdybym przed laty właściwie zadbał o te sprawy i uregulował je, dostawałbym znacznie więcej. Czasem jednak zagram jakąś imprezę, uczę w Akademii na trzydzieści procent etatu, a do tego jakiś czas temu odpaliłem sklep internetowy niemodne.pl. To mój plan biznesowy na ten moment.

      Jesteś pogodzony ze swoim standardem życia? Będąc ojcem nie tylko warszawskiego, ale i całego polskiego hip-hopu…

      …właśnie – jeśli już, to ojcem hip-hopu. Nie: ojcem hip-hop biznesu. Oczywiście, chciałbym mieć trochę więcej pieniędzy, żebym nie musiał się przejmować rachunkami, bo czasami muszę pokombinować, żeby je opłacić. Jak jednak mówiłem, w życiu przepracowałem dla kogoś jeden dzień i jestem z tego dumny. Kiedy zarabiam, to zarabiam uczciwie. Żyję swobodnie i trudno mnie wyprowadzić z równowagi kwestiami finansowymi, z powodu których ludzie często tracą bliskich, czas czy zdrowie. Funkcjonuję bardziej w świecie wyimaginowanym niż realnym. Tak jestem skonstruowany. Materia mnie w zasadzie nie interesuje. Miałem w życiu różne fury, w pewnym momencie cztery jednocześnie, i wcale nie byłem dzięki nim szczęśliwszy. Dobra materialne cieszą tylko na krótką metę, później stają się normalnością. Tymczasem apetyt rośnie w miarę jedzenia i nigdy nie zazna się satysfakcji, jeśli goni się za czymś, co można określić za pomocą liczb, bo na końcu się policzy i zawsze się okaże, że ktoś ma więcej i jest lepszy. W muzyce tego nie ma. Nie można obiektywnie stwierdzić, kto jest lepszy, a kto gorszy. Dopóki mogę dalej robić muzykę, jest mi dobrze. Więcej zer na koncie nie sprawiłoby, że robiłbym ciekawsze bity.

      Co ci daje szczęście?

      Szczęście daje mi to, że nie muszę wstawać do pracy na ósmą rano. To, że mogę sobie ustawić dzień tak, jak chcę. Wstaję, o której mi się podoba, i kładę się spać, o której mi się podoba. Nie mam w życiu żadnej regularności i cieszę się z tego. Regularność jest dla robotów. Nie chcę wiedzieć, jak będzie wyglądał następny dzień. Po części z tego powodu nie mam rodziny i prawdopodobnie już nie zdecyduję się na jej założenie. Nie cierpię regularności i nie cierpię robić czegokolwiek na określoną godzinę. To sprawia, że nie lubię podróżować – ponieważ musiałbym się stawiać na lotnisku czy dworcu na czas. Paradoksalnie jestem punktualny, ale nie znoszę podporządkowywania się czemukolwiek.

      Radość dają mi spacery, gdy świeci słońce. Uwielbiam lato. Radość dają mi wolność, przyroda. Radość daje mi kontakt ze światem, kiedy wiem, że do wieczora mogę robić, co chcę, i mogę patrzeć na drzewa, słuchać muzyki. Radość daje mi kontakt z ludźmi. Uwielbiam być w związku z fajną kobietą, spędzać razem czas, przytulać się. Lubię fotografować, rysować. Lubię gry komputerowe. Czasami coś ugotuję. Upatruję szczęścia w codziennych przyjemnościach.

      Status legendy polskiego hip-hopu również przynosi ci szczęście?

      Ani nie łechce to mojego ego, ani nie jest mi obojętne. Nie jest to, rzecz jasna, powód do smutku, ale z drugiej strony, wstając rano, nie myślę o sobie: „Legenda się obudziła i idzie umyć zęby”. Gdy usłyszę od kogoś taką opinię, jest mi miło, choć „legenda” brzmi trochę jak coś nieprawdziwego. Jeśli ktoś tak o mnie mówi, jest to świadectwo, że prawdopodobnie sprawiłem mu w życiu swoją muzyką trochę przyjemności. Czyli: dobrze.

      Nie mógłbym zakończyć naszej rozmowy w inny sposób, jak tylko posługując się słynnym zwrotem: pozdro 600!

      (śmiech)