Wiele osób utożsamia się z tym, o czym rapuję, co tylko mi udowadnia, że droga, którą obrałem, ma sens. Nie dość, że pomagam sobie, to mogę pomóc jeszcze komuś innemu.
Wersy, które zacytowałeś, rzeczywiście w pewnym momencie stały się memem, za co się trochę na ludzi obraziłem, ale w końcu dotarło do mnie, że przecież dzieciaki, które porobiły te memy, są jedynie garstką słuchaczy. Poza tym, czy ja, będąc szczeniakiem, nie wrzucałem cytatów z Pezeta na statusy na Gadu-Gadu? Wrzucałem. Napisałem chwytliwą linijkę, więc niektórzy wyciągnęli ją z kontekstu. Inna kwestia jest taka, że jak ją napisałem, to śmialiśmy się z Matkiem, że to na pewno zażre. Jak czas pokazał – nie myliliśmy się. Każdy interpretuje teksty na swój sposób. Jedni będą szukali bekowych wersów, ale inni będą brali je na poważnie.
Po kolejnych płytach też zdarzało się, że odnosiłeś wrażenie, że ludzie po twoich emocjach depczą?
Nie – a przy „Postanawia umrzeć” to już w ogóle zmieniłem podejście. Dostałem od słuchaczy mnóstwo wiadomości, które otworzyły mi inne drzwi w głowie i nakierowały na inne myślenie, jak moja muzyka jest odbierana. Ludzie wysyłali mi zdjęcia, jak się tną. To ludzie, którzy mieli problemy i potrzebowali pomocy, zauważenia. Byli tak zrezygnowani, zdesperowani, że napisali do mnie – do obcego gościa, który nagrał piosenkę, z której to jakiś wers do nich trafił. To niesamowite, jak bardzo mi zaufali. Każdemu jednak powtarzam, że nie jestem psychologiem, mam dziury na bani, swoje odchyły i nie mogę nikomu powiedzieć, co ma zrobić. Nie mogę brać za to odpowiedzialności, bo czasem sam ze sobą ledwo sobie radzę. Na szczęście radzi sobie ze mną moja żona, więc mam o jedną rzecz mniej do zamartwiania się (śmiech). Na „Postanawia umrzeć” słychać jednak, że całkowicie wyszedłem z siebie i odpłynąłem. Trudno nam się było dogadać i niewiele brakowało, żebyśmy się ze sobą rozstali. Byłem wtedy w bardzo dziwnym stanie… Jak by trzeci ja skądś wyszedł.
Trzeci ja, którego już znałeś, czy…?
Trzeci ja, ten taki… Takie najgorsze wydanie. Obecnie nie mam dziwnych faz i staram się trzymać swoje demony w ryzach, żeby nie przeginać. Jak czuję, że trzeci ja się zbliża, to staram się napisać o tym numer, żeby nie wypuszczać tego, co we mnie siedzi i co może mi oraz moim bliskim zaszkodzić. W ten sposób się wyżywam. Nie zawsze to pomaga, ale na tyle często, że jest spoko. Najważniejsze miejsce w moim życiu mają moje dzieci i – póki są ode mnie zależne – nie mogę sobie pozwolić na długotrwałe chwile załamania. Zdarzają się momenty, że odepnę wroty, ale nie w domu. Przy Ninie i Toli jestem najlepszą wersją siebie (śmiech).
Gdybyś był sam…
…ja nie wiem, czy ja bym żył.
Mówisz poważnie czy pół żartem, z przymrużeniem oka?
Trochę z przymrużeniem oka, ale naprawdę mogłoby być różnie. Przez to – i dzięki temu – że mam rodzinę, wiele rzeczy musiałem sobie w głowie przestawić, z wielu rzeczy zrezygnować, wiele naprawić. Wszystko po to, żeby w pewnym momencie nie obudzić się w rynsztoku, do którego nieraz było całkiem blisko. Gdybym nie miał takiego bodźca i motywacji w postaci żony i dwóch córek, mógłbym po prostu przegiąć. Gdyby nie Iza, „Zepsuty” skończyłby się inaczej – a w zasadzie w ogóle by nie powstał. To dzięki niej dalej tu jestem. Zupełnie nie mam pojęcia, co się ze mną stało w tym konkretnym momencie, o którym napisałem we wspomnianym kawałku. Nie potrafię znaleźć wytłumaczenia, co mi do łba strzeliło.
Jednak nie wychodzisz już z siebie i nie odpływasz tak jak przy powstawaniu albumu „Postanawia umrzeć”. Słuchając drugiej zwrotki z singlowych „Pozorów”, zawsze mam ciary. Ta zwrotka dobitnie mi uzmysławia, że nie było wtedy z tobą za wesoło.
Mnie wtedy nie było w domu. I mentalnie, i fizycznie, bo uciekałem stąd, nikt nie wiedział, gdzie jestem, a ja potrafiłem siedzieć gdzieś po apartamentach z obcymi ludźmi, jak już nikt znajomy nie chciał. Kiedyś odjebałem taki numer, że napisałem w nocy na fanpage’u: „Kto przyjdzie do mnie?”. I ktoś przyszedł. Potem bliscy do mnie dzwonili: „Ty jesteś, kurwa, normalny?!”. Dużo różnych przygód.
Nastąpiło jakieś zmęczenie materiału, wypalenie. Wydaje mi się, że miałem załamanie nerwowe, spowodowane trybem życia, jaki przez długi czas prowadziłem. Nadmiar używek nie wpływa dobrze na psychikę i podejrzewam, że w pewnym momencie po prostu się przegrzałem, styki mi się popaliły i stąd takie, a nie inne moje wybory. Ale przynajmniej dało mi to zajebisty temat na płytę (śmiech). Czasami wydawało mi się, że robię to wszystko specjalnie, żeby mieć o czym pisać.
W jednym z wywiadów mówiłeś: „Od zawsze tak miałem, że jak jest za wesoło i za fajnie, to zaczyna mi się nudzić. (…) może po prostu staram się być tragiczną postacią i lubię sobie wprowadzić trochę smutku do życia? Tak naprawdę nic złego się nie działo, a szukałem na siłę problemu we wszystkich i w pewnym momencie wszystkich pogoniłem od siebie…”.
Takie miałem „zajaweczki”. To może głupio zabrzmieć, ale mi imponował rock’n’roll i destrukcyjny tryb życia, i to, że nic się nie liczy. W końcu jednak się w tym pogubiłem bardzo mocno i trudno było się stamtąd wydostać. Na szczęście się udało, ale przez lata chamskiego melanżu głowa zdążyła się porezać.
Wyrzucasz sobie, że tę głowę porezałeś?
Nie. Prawie niczego, co zrobiłem, nie żałuję. To wszystko to jestem ja. Szkoda mi tylko, że tyle przykrości sprawiłem ludziom, którzy na to nie zasługiwali. Siebie natomiast w ogóle mi nie szkoda. Nie mam sobie za złe swoich wyborów. Przeżyłem, przeszedłem, co miałem przejść, jestem tutaj, stoję na nogach. Było, stało się. Jestem człowiekiem. Tatą jestem całkiem niezłym, więc jest OK.
Tatą zostałeś stosunkowo wcześnie. Byłeś mentalnie gotowy na ojcostwo?
Coś ty! Jak Iza zaszła w ciążę, miałem dwadzieścia cztery lata. Nikt nie wiedział, jak nasze życie będzie wyglądać – tym bardziej, że znajomi mówili, że zmieni się wszystko i że trzeba będzie na głowie stanąć… Tymczasem okazało się, że tak naprawdę zmieniło się niewiele. Ani nas to finansowo nie przygniotło do gleby, ani ja nie musiałem rezygnować z muzyki – trzeba było tylko dobrze wszystko rozplanować. Jedyne, co się zmieniło, to fakt, że przestałem żyć z dnia na dzień i zacząłem planować kilka ruchów do przodu. Pamiętam, że jak zadzwoniłem do Winiego, żeby powiedzieć mu, że za kilka miesięcy zostanę ojcem, to się nieźle wkurwił (śmiech). „Ja pierdolę! I co z muzyką teraz?!” – zapytał. Wtedy ja się wkurwiłem na niego i przez jakiś czas nie odzywaliśmy się do siebie. Po czasie wyszło na to, że po prostu się nie zrozumieliśmy, bo on myślał, że przestanę robić muzykę i zajmę się dzieckiem, a przecież dopiero co kontrakt podpisaliśmy. Skończyło się na tym, że w roku, kiedy Iza była w ciąży, zrobiłem dwie płyty. Od tamtej pory zresztą co roku wydaję co najmniej jeden album.
Czyli proroctwa znajomych się nie sprawdziły?
Na szczęście nie. Przez pierwsze trzy miesiące chodziliśmy jak trupy, ale mamy z żoną to szczęście, że potrafimy się w miarę dogadać. Ja zawsze chodziłem spać koło trzeciej–czwartej w nocy, więc wtedy czuwałem nad dzieckiem. Okazało się, że na wszystko jest czas – i to nie tak, że tylko ja ten czas mam. Dobrze się bawiliśmy, jak Nina była mała, i dobrze się bawimy do tej pory. Poza tym, umówmy się, my nie jesteśmy normalnymi, podręcznikowymi rodzicami. Jesteśmy dziwną rodziną; nie dość, że dziwnie wyglądamy, to jeszcze dziwnie się zachowujemy (śmiech). Wszystko jednak w granicach rozsądku, nikomu się krzywda nie dzieje. Iza ma takie podejście do dzieci, żeby wszystkie problemy rozwiązywać rozmową i nie stosować żadnych kar, krzyków, zakazów. Zresztą żona ma trójkę dzieci w domu, więc skoro przez lata nauczyła się ze mną rozmawiać, to tym bardziej daje sobie radę z Niną i Tolą (śmiech). To jest najważniejsze: rozmawiać. Tego