skończyłem na izbie przyjęć, z której później dostałem wypis i zalecenia, gdzie mam iść. Poszedłem więc na terapię uzależnień, gdzie na pierwszym spotkaniu powiedzieli mi, że nie wiedzą, o co mi chodzi i po co ja właściwie przyszedłem. Pokazałem im wypis, opowiedziałem, co się stało, ale dalej patrzyli na mnie jak na wariata. Skierowali mnie do psychiatry. Wybrałem się do niego, ale nie byłem załamany czy zapłakany, tylko normalnie z nim rozmawiałem o swoich problemach. Gość ostatecznie powiedział mi, że fajny ze mnie facet i też nie bardzo rozumie, po co do niego przyszedłem. Wypisał mi jakieś leki, po których myślałem, że zejdę; w życiu tak źle się nie czułem, po żadnych narkotykach. Postanowiłem, że ja to jednak pierdolę tę terapię i sam się sobą zajmę, przy wsparciu rodziny i przyjaciół. Usiadłem z powrotem do płyty, ponieważ to jest dla mnie najlepsze rozwiązanie. Po napisaniu „Postanawia umrzeć” też zostałem zmuszony do pójścia do psychiatry po to, żebym nie pił i żeby mnie zaszyć. Tamten lekarz także nie wiedział, o co mi chodzi. Zapytał, z czym mam problem. Odpowiedziałem, że z kokainą, na co on tylko się zaśmiał i spytał, skąd mam na to pieniądze…
Psychiatrzy nie wiedzieli, po co do nich przychodziłeś – a ty wiedziałeś? Czułeś, że z czymś sobie nie radzisz?
Tak, tylko nie mogłem zlokalizować, z czym. Nie byłem w stanie dokładnie określić, dlaczego w pewnym momencie tracę siły i energię życiową, tracę radość ze wszystkiego, nic mi się nie chce i pojawiają się myśli samobójcze. Byłem też już trochę zmęczony walką z samym sobą i chciałem się dowiedzieć, z czym ja tak naprawdę walczę. Dowiedzieć się, co jest ze mną nie tak, że nie mogę – jak to ująłeś – pogodzić się ze sobą. Wydaje mi się, że zżerały mnie moje niespełnione ambicje i poczucie bycia niedocenionym.
Niespełnione ambicje w kontekście muzycznym?
Tak. Możliwe, że to mi mocno rezało łeb. Znam swoją wartość i wiem, że jestem dobry, że robię dobrą muzykę, ale do ziemi mnie przygniatało, gdy ludzie pisali o mnie, że jestem „najbardziej niedocenionym raperem w Polsce”. Zdaję sobie sprawę, że przez swoje świadome wybory artystyczne i chodzenie pod prąd nigdy nie będę miał milionów wyświetleń, ale jednak dojeżdżało mnie czytanie dziesiątek komentarzy – które skądinąd były propsami – że jestem niedoceniony, a powinienem być doceniony. To w połączeniu z używkami i trybem życia sprawiło, że byłem lekko ze sobą pokłócony. W końcu jednak doszedłem do wniosku, że wszystkie te liczby są nieistotne. Mam przecież zajebiste grono słuchaczy, ludzie stoją za mną, są ze mną na wyprzedanych koncertach. Tak samo jak znudziłem się walką z chujowym rapem, tak zacząłem nudzić się szukaniem dziury w całym. To, że inni mają więcej, a ja mniej, to nie jest powód do tego, by się rezać. O wiele łatwiej i przyjemniej się żyje, nie będąc więźniem opinii i nie oglądając się na innych.
Była mowa o ambicjach – jakie zatem one są?
Muzycznie chcę progresować z płyty na płytę. Jeślibym nie miał nowych pomysłów i się zapętlił, to by oznaczało, że nie mam już nic więcej do zrobienia. Wiadomo, każdy lubi… Zresztą, chuj w te liczby. Ustaliliśmy przed chwilą, że nie są one najistotniejsze. Życiowo natomiast moim celem numer jeden jest szczęście i dobro moich córek. Ich dobre samopoczucie i to, żeby niczego im nie brakowało. Żeby miały mnie za dobrego ojca. I żeby w finalnym rozrachunku było więcej plusów niż minusów.
W „Najlepszych rzeczach” rapowałeś: „Mama nie chciała menela, bo miała menela, co sprzedał mi geny”. Sam powiedziałeś, że czujesz, że jesteś niezłym ojcem. Siedzi ci z tyłu głowy, żeby nie popełniać tych samych błędów, co twój świętej pamięci tata?
W genach po ojcu mam z całą pewnością skłonności do uzależnień. Nie mieszkałem z nim i nie pamiętam go za bardzo – tyle tylko, co kilka spotkań w weekendy i pojedyncze, niezbyt przyjemne spotkania później, jak byłem już starszy. Z tego, co mi mama mówiła, tata nie był złym człowiekiem; był po prostu mocno pogubiony. Dzięki temu, że właśnie mam z tyłu głowy to, jak się czułem w pewnych sytuacjach, umiem wcisnąć w odpowiednim momencie hamulec, który pozwala mi nie przegiąć pały do końca i przestrzega, żeby nie iść tą samą drogą. Bardzo mi zależy na opinii Niny i Toli; chcę, żeby postrzegały mnie nie tylko jako tatę, ale i jako kumpla.
A tatą jestem całkiem niezłym, bo ja – będąc w wieku Niny – już w zasadzie ojca nie miałem, podczas gdy Nina wciąż go ma (śmiech).
Był ojciec, będzie i mama. W pierwszej zwrotce „Pozorów” rapowałeś, że jest dumna, że syn ogarnia, ale w drugiej nawinąłeś, że pękłoby jej serce, gdyby widziała, jak syn się marnuje.
Myślę, że jest ze mnie dumna. Kupuje wszystkie moje płyty, przychodzi na koncerty w Szczecinie, w jakimś stopniu mnie wspiera. Wiadomo, że też martwi się o mnie, ale wtedy dzwoni do Izy i ją wypytuje, bo my ze sobą nie umiemy gadać na takie poważne tematy. Dobrze wie zresztą, że ja nikomu nic nie powiem. „Co tam, co robi pan domu?” – pyta Izy. „Leży”. „To dobrze, to niech leży” (śmiech). Jak Krzysztof Krawczyk: pojechać, zawieźć, przywieźć do domu, niech siedzi.
A jak się żyje w wymyślonym świecie? Albo: jaki jest ten wymyślony świat i na ile jest on wymyślony [nawiązanie do gościnnej zwrotki w utworze Avi x Louis Villain „Jak mam żyć?”]?
Cały mój muzyczny świat jest wymyślony. Wymyśliłem sobie życie rapera, życie Piotrusia Pana. Wszystko, co mam, co zrobiłem, do czego doszedłem, to sobie wymyśliłem. Zazwyczaj jak coś sobie wymyśliłem, to to robiłem. Poza światem domowym, poza życiem rodzinnym – tym wszystkim, co dzieje się na poważnie – mam ten drugi, wymyślony świat, w którym jestem sobie raperem. Czasami mi się wydaje, że to wszystko nie jest na serio: kręcenie klipów, granie koncertów… Jadę zagrać na drugi koniec Polski zamiast pójść normalnie do roboty, do tego jeszcze dostaję za to sensowne pieniądze – dla normalnego człowieka brzmi to absurdalnie. Bo to nie jest praca; ty sobie jedziesz, kurwa, grać. I tak sobie żyję, biorę ten świat ze wszystkimi wadami i zaletami.
Tu jeszcze śmieszna historia, jak się z Izą poznaliśmy. Jechałem przed laty do Wrocławia nagrać jakiś teledysk i gdzieś tam przypadkiem się poznaliśmy. Zapytała się, czym się zajmuję. Odpowiedziałem, że gram koncerty. Uśmiechnęła się pod nosem: „Ta, koncerty gra”. Potem poszła do koleżanki i okazało się, że ta koleżanka miała moje zdjęcie na tapecie na telefonie (śmiech). „Przecież ja myślałam, jak mi mówił, że gra koncerty, że on coś tam sobie w pokoju nagrywa, jakieś głupoty!”. Takie właśnie jest podejście ludzi i dlatego ja lubię ten mój wymyślony świat. Mam dziwny rower, dziwną twarz i tak sobie wymyślam co chwila coś nowego.
W wymyślonym świecie żyje się zatem całkiem spoko, tylko powrót do rzeczywistości bywa czasem trudny. Jak rura pęknie albo z banków wydzwaniają, muszę przestać być raperem. Ot, takie przyziemne sprawy, których nienawidzę i którymi staram się nie zajmować. Ja sobie latam, robię różne rzeczy, piotrusiuję, a telefony z banku odbiera Iza.
Pękniętą rurę ty naprawiasz?
No gdzie! Pan hydraulik naprawia. Ale remont w mieszkaniu ja robiłem; teściu mnie nauczył. Syf tylko później jest i ktoś musi to posprzątać. Sam nie umiem.
ELDO
Pogodziłem się z prostotą świata
Leszek Kaźmierczak
ur. 1979
Raper i autor tekstów. Swoją aktywność w kulturze hip-hop zaczynał jako tancerz breakdance. Oficjalnie debiutował w 1999 roku płytą „EP+” macierzystej formacji Grammatik, z którą nagrał jeszcze trzy pełne albumy, w tym legendarne „Światła miasta”. Autor ośmiu solowych płyt i współtwórca projektu Parias. Zdobywca trzech Złotych Płyt. Jeden z najważniejszych twórców w historii polskiego rapu. Prowadził audycje w Radiu