Jacek Baliński

To nie jest hip-hop. Rozmowy III


Скачать книгу

tego, że rok wcześniej Sokół pojawił się na twojej debiutanckiej solówce „Opowieść o tym, co tu dzieje się naprawdę”.

      OK, ale jak mi mógł ziomka obrażać?! I to jeszcze w nierapowy sposób, bo nie wprost. Teraz to jest oczywiście śmieszne, ale wtedy ta kontra była i dla nas, i dla nich mocno napędzająca. Niestety zdarzały się również bójki. Pamiętam takie jedno wydarzenie pod klubem Scena – to cud, że nikt tam wtedy nie zginął. W następstwie różnych awantur, gdy ja i moja rodzina otrzymaliśmy pogróżki, nie udźwignąłem tego psychicznie i z miejsca pojechałem na Okęcie, by wylecieć do Francji. Rapowo lata dziewięćdziesiąte były wspaniałe, ale życie w latach dziewięćdziesiątych wcale nie było, kurwa, fajne.

      W niesławnym dokumencie „Mówią bloki, człowieku 2” z 2001 roku mówiłeś, że hip-hop stał się muzyką dla bandytów i buraków.

      Miałem przez to mega konflikt z warszawskimi raperami. Jędker w jakimś wywiadzie nazwał mnie frajerem, Sokół mnie nawyzywał, Pelson z Włodkiem mnie nawyzywali… W pewnym momencie hip-hop rzeczywiście stał się muzyką dla pseudobandziorków i buraków; zaczęło to iść w złą stronę. Nieważny był rap. Nie istniała żadna wspólnotowość, a ludzie traktowali się nawzajem jak konkurencję. Nie było, jak dla mnie, żadnej „sceny”; były zespoły i raperzy w wiecznej kontrze do siebie. Gdy nikogo już nie interesowała subkultura, tylko wszyscy chcieli się lać i każde nieporozumienie zamieniało się w fizyczną agresję, to jaki to miało sens? Nie odpowiadało mi, że rap ma bardzo złą opinię. Nie byliśmy postrzegani jako młodzież z zajawką, tylko jako banda cymbałów.

      Również w 2001 roku wyszli „Blokersi”, po udziale w których też posypały się na ciebie gromy ze sceny.

      Nie powinienem był w ogóle wystąpić w tym filmie. W tamtych czasach było wielu ludzi, którzy chcieli się dokleić do hip-hopu. Chcieli skapitalizować zjawisko, które nagle stało się niezwykle popularne, i nic poza tym ich nie interesowało. Założyliby każdą maskę, byleby osiągnąć swój cel. NOON przejrzał [Sylwestra] Latkowskiego i [Arkadiusza] Delisia, dlatego odmówił udziału. Ja natomiast, mając lat dwadzieścia, byłem za mało inteligentny, żeby dostrzec ich nieczyste intencje. Miałem wrażenie, że ci ludzie nie chcą nam zrobić krzywdy – a dość powiedzieć, że Latkowski od premiery filmu nie odezwał się do mnie słowem. Przez wiele lat była to moja życiowa wada: zakładałem, że jak ktoś chce ze mną współpracować, to chce być wobec mnie OK i nie chce mnie wykorzystać. Nieraz się na tym przejechałem. Część raperów nie wystąpiła w „Blokersach” dlatego, że nie było z tego pieniędzy. Gdyby reżyser przyszedł do nich i położył przed nimi walizkę, to wiele osób powiedziałoby: „Spoko”. Ja byłem naiwny i zrobiłem to za darmo, choć ludziom się wydaje, że wziąłem udział w tym dokumencie z pobudek finansowych.

      Tak czy inaczej, po czasie doskonale rozumiem pretensje sceny do mnie, ponieważ w „Blokersach” mówiłem o rzeczach, o których nie ja powinienem opowiadać. O graffiti powinien mówić świat graffiti, a nie ja. Gdyby ktoś o takim statusie w rapie jak ja w graffiti wypowiadał się o rapie, to też miałbym do niego pretensje. Wtedy jednak uważałem, że – będąc jakąś maleńką częścią sceny graffiti – mam prawo się o niej wypowiadać. Otóż: nie, nie miałem prawa.

      Rozwińmy nieco temat graffiti. Malowałeś w ekipach TOF, D17…

      Jak każdy młody człowiek lubiłem adrenalinę. Pamiętam pierwszą „pomarańczę”, którą zrobiłem w 1997 roku z Mersem i Pyzą. Ten drugi był na obczajce, ale potem z naszych zipów też zrobił panel. Jak spojrzał na nasze prace, powiedział: „Musicie jeszcze sporo poćwiczyć” (śmiech).

      W domu nikt mi nie robił z tytułu malowania graffiti problemów. Jak miałem lat dwanaście i zapragnąłem mieć długie włosy, to miałem długie włosy, a jak chciałem chodzić na Odolany malować pociągi towarowe, to szedłem i malowałem. Ojciec tylko mi powiedział, że ewentualne konsekwencje i kary będę musiał wziąć na siebie. Matka miała z kolei takie podejście, że dopóki nie robię niczego, co krzywdzi ludzi, dopóki nie biję kobiet w zęby i nie kradnę im torebek, tylko bawię się razem z innymi dzieciakami, to wszystko jest w porządku. Gifemu z HTP zrobiła nawet kiedyś kanapki na do widzenia, jak jechaliśmy na yard; a przecież wiedziała, gdzie jedziemy! Swoją drogą, Gife powiedział mi kiedyś, że jak jechał na pierwszego wholecara w życiu, słuchał z kumplami w samochodzie „Świateł miasta”. Ten gość jest już z nieco młodszego pokolenia writerów i to dzięki niemu byłem jeszcze parę razy na akcji lub obczajce po tym, jak w 2001 roku przestałem regularnie malować raz czy dwa razy w tygodniu.

      Trochę sreber w Warszawie z chłopakami zrobiłem, sporo towarówek, kilkanaście „pomarańczy”, ale raz, że w pewnym momencie skupiłem się na rapie, a dwa – co ja mogłem po „Men in Black II” [w filmie pojawiła się obraźliwa dla Eldo scena, będąca rodzajem zemsty trójmiejskiego środowiska writerów po udziale artysty w „Blokersach” – przyp. red.]? Graffiti to już nie był świat, do którego miałbym jakiekolwiek wejście. Przede wszystkim jednak tego wejścia mieć nie chciałem, bo człowiek raczej średnio funkcjonuje w świecie, w którym spotyka go coś takiego. Dla własnej satysfakcji i wspomnienia tamtego okresu mam opublikowane w „Graffiti Goes East” – czyli największym albumie o polskim graffiti – zdjęcie, na którym widać mnie, jak z chłopakami robimy top-to-bottom na Dworcu Gdańskim.

      Od dawna aktywnie nie malujesz, ale mimo to w twoich tekstach często pojawiały się nawiązania do graffiti. W numerze „Inny niż wy” było o HTP-owcach, którzy ruszą, by rozwalić „pomarańcze”, w „Spacerze” o murze, który oznaczył Keramik, w „Ty i ty” o stylu Cosmo z paneli…

      …[rapuje z pamięci] „Yo, byłem z dziewczyną, którą jarał »Nowy Strumień« / »Moment«, »Uwaga« i miała »Miliard w rozumie« / Słuchała rapu, ja stawałem się raperem / Głównie, by jej imponować, bo dawała mi tak wiele / Korepetycje z rapu po godzinach / Z N.W.A., Heltah Skeltah, Gravediggaz / I gdzie są te, dla których rap to nie R. Kelly? / Które jara styl Cosmo, ale tego z paneli?”. Do dzisiaj wielu słuchaczy nie skumało, o co chodzi z tym Cosmo (śmiech). Jak mówiłem, od zawsze byłem bardzo subkulturowy.

      Malowanie to piękna rzecz. Gdybym miał kiedyś dom z ogrodem, na pewno postawiłbym w tym ogrodzie mur do graffiti. Kilka lat temu, jak złamałem nogę, wróciłem do tej pasji. Będąc przez sześć tygodni unieruchomionym, zarysowałem setki kartek i gdy już byłem sprawny, wymykałem się nocami i przez rok zrobiłem mniej więcej dwadzieścia prac. Przestałem, kiedy na świat przyszła moja córka, a co za tym idzie – miałem już coś do stracenia i nie chciałem robić rzeczy nielegalnych. Są writerzy, którzy – mając dzieci – nadal aktywnie malują; OK, nie oceniam tego. Jak byłem młody, bardzo chciałem wszystko i wszystkich oceniać. Byłem przekonany, że mam rację. Im jestem starszy, tym tej chęci jest we mnie mniej. Jeżeli coś kategorycznie kłóci się z moimi poglądami i wizją świata, wtedy jeszcze bywam zacietrzewiony, ale co do zasady – love, peace & happiness. Przestałem być dogmatykiem.

      Przestałeś nim być pod wpływem jakiegoś wydarzenia czy po prostu któregoś dnia się obudziłeś i uznałeś, że już dogmatykiem nie będziesz?

      Zacząłem bardzo dużo jeździć po świecie, dzięki czemu dotarło do mnie, że koniec własnego nosa nie jest ostatnią rzeczą, na jaką pada wzrok. Zrozumiałem, że postawy ludzi, których się zna i z którymi się dojrzewało, nie są jedynymi słusznymi postawami. Że życie ma tak wiele kolorów, jak wielu jest ludzi. Dlatego przestałem być dogmatykiem – choć to był bardziej proces niż jednostkowe wydarzenie. To, co dla kogoś może wydawać się pewne i za co ktoś dałby sobie rękę uciąć, inni ludzie mogą postrzegać w zupełnie inny sposób, a kiedy na dodatek okazuje się, że to oni mają rację, człowiek zdaje sobie sprawę z tego, jak durny był. Zdałem sobie też sprawę z tego, że żaden z nas nie ma takiej samej historii życia ani nie jest taki sam charakterologicznie. Każdy z nas jest ulepiony z innej