Jacek Baliński

To nie jest hip-hop. Rozmowy III


Скачать книгу

przepraszaj. Doceniam, że rozmawiamy o takich sprawach. O „Światłach miasta” powiedziano już wszystko.

      Nie wstydzę się siebie. Zdaję sobie sprawę z tego, kim jestem, i wiem, że nigdy nie będę kimś innym. Jestem ekshibicjonistą i reprezentuję pokolenie, które pisze autobiograficznie, więc nie mam prawa ukrywać takich rzeczy. Chcę być odbrązowiony ze wszystkiego. Żeby wiedzieć, kim jest Eldoka, trzeba wiedzieć również to. Trzeba wiedzieć, że w pewnym momencie nie wytrzymałem psychicznie i postanowiłem się rozpierdolić. „Byłem w ich miejscu, też stałem na dachu” – tak, kurwa, stałem tam. Nie napisałbym takiego tekstu, gdybym tam nie stał, i nie jest to dla mnie powód do wstydu. Według mnie człowieka poznaje się po tym, jak w konsekwencji reaguje na to, o czym przekonał się, że jest złe – bo w każdym istnieje pewien „potencjał” do czynienia zła. Ja się przekonałem, że we mnie ten potencjał drzemie gigantyczny, tylko że kiedy pierwszy raz, mając lat naście, poważnie się samookaleczyłem, sam poszedłem zrobić sobie opatrunek. A kiedy stałem na dachu, sam z tego dachu zszedłem. Bo jestem na tyle silny – albo przynajmniej tak mi się wydaje.

      Zawsze miałem problem z własną nadwrażliwością. Często zbyt dużo do mnie docierało, zbyt dużo spraw brałem dosłownie, za bardzo się przejmowałem, za bardzo pozwalałem, żeby coś spychało mnie z mojej drogi. Nie potrafiłem mieć w nosie tego, że wewnątrz mnie spadają bomby. Do tego jestem człowiekiem, który nigdy nie poszuka pomocy.

      Z czego to wynika?

      Z tego, że czuję się najmądrzejszym człowiekiem świata i znam odpowiedzi na wszystkie swoje pytania – co oczywiście nie jest prawdą. Odbyłem ze sobą bardzo dużo rozmów. Zdałem sobie sprawę z tego, co mną kieruje i jak ten silnik jest zbudowany. A skoro to wiem, to nie chcę go dawać żadnemu mechanikowi do naprawy, bo tylko ja wiem, którą śrubkę przykręcić, którą odkręcić. Których szuflad nie otwierać, które rzeczy wyprzeć… To jest mój brak pokory wobec świata. Jeżeli narysowałem drzewo z czarnymi gałęziami, to ja wiem, czemu to drzewo ma czarne gałęzie. Nie potrzebuję, żeby ktoś mi to wytłumaczył. Niby wiem, że to ułuda, ale w jaki sposób to zmienić, kiedy szukanie pomocy jest dla mnie okazaniem słabości?… Moja wielka, głupia iluzja przed samym sobą.

      Wszystkim dookoła się wydaje, że Eldoka siedzi w domu we fraku, zapala kadzidełka, kot przewraca książki, a na ścianie wisi portret Henryka Sienkiewicza. Nie! Eldoka żyje w domu, w którym nie wiszą żadne portrety i w którym jest taki burdel, że można byłoby spychaczem wjechać. I w życiu nie miałem na sobie fraka, a kadzidełek nienawidzę. Detektyw Monk we mnie objawia się tylko w strukturach. Struktury fizyczne nie są dla mnie w ogóle strukturą, ale kiedy myślę lub piszę, muszę mieć porządek; w strukturach intelektualnych nie może być burdelu. Mam takie objawy Monka: jak jadę na rowerze, to zawsze staram się przejechać równe trzydzieści kilometrów, a nie dwadzieścia dziewięć i siedemset metrów. Nie chodzę po liniach, a jednocześnie mam rozerwanego buta i w ogóle mi to nie przeszkadza. Materia przestała mieć dla mnie znaczenie. Obecnie mam dwie pary butów – i to nie dlatego, że mnie nie stać na buty. Kiedyś potrafiłem wydać rocznie kilkadziesiąt tysięcy złotych na ubrania. Nie wiem dlaczego.

      Powiedziałeś wcześniej, że za pieniądze, które przez półtora roku wydałeś na alkohol, mógłbyś kupić mieszkanie. Jakiś czas temu w jednym z wywiadów stwierdziłeś, że gdybyś policzył, ile pieniędzy wydałeś na ubrania z aligatorem [czyli ubrania marki Lacoste], miałbyś ze trzy dobre samochody.

      Teraz, jeżeli coś kolekcjonuję, to emocje, wiedzę i ludzi. Owszem, jak byłem małolatem, zachłyśniętym tym, że kiedyś nie miałem, a teraz mam, to chciałem, żeby wszyscy wiedzieli, że mam; obnosiłem się z tym. Do dziś funkcjonuje takie podejście, że jak ktoś kupi sobie drogą furę, to ludzie będą myśleli, że u tej osoby jest fajnie.

      Dziś nie ma dla mnie znaczenia, czy mam polówkę z aligatorem, czy jakąś rzecz z ciucha. Przed laty jednak uległem presji na zasadzie: all eyez on me. W związku z tym, że byłem gwiazdą rapu, musiałem spełniać wszystkie kryteria gwiazdy rapu, być od igiełki. NOON tej presji nigdy się nie poddał. Kiedyś po koncercie jacyś kolesie wzięli ode mnie i od Juzka autografy, zastanawiając się, od kogo jeszcze mogą wziąć. Wskazałem na NOONa, a oni: „Nie, to niemożliwe, żeby to był ktoś znany!”. Inna sprawa, że w tamtych czasach trzeba było być gwiazdą rapu, żeby w wieku dwudziestu lat można było sobie kupić takie polówki. Dziś ma je każdy dzieciak. Ale wtedy…? Jak pojechaliśmy do Paryża, to nikogo nie interesował żaden Luwr! Interesowało nas to, żeby pójść do sklepu Sergio Tacchini i wydać trzy tysiące złotych na dwa dresy.

      Na jakim to było etapie? Po „Światłach…”, po „Eternii”…?

      Po „Światłach…”. „Eternia” była dla mnie mocnym powrotem do komfortu psychicznego. Pierwsza solówka, na której byłem pyskatym gnojem, spotkała się z mega agresją sceny. Wszędzie krzywe spojrzenia, docinki, ciśnienie. Chwilę potem „Mówią bloki…”, gdzie Leszek powiedział, że w Polsce jest dziesięciu raperów, którzy potrafią rapować; później „Blokersi”, „Men in Black II”… To nie tak, że przeżyłem załamanie nerwowe, ale nie wiedziałem, po co mam cokolwiek w hip-hopie robić, skoro spotykam się z takim odbiorem. Między pierwszą solówką a „Eternią” były dwa lata przerwy – i to są dwie zupełnie inne płyty. „Eternia” to powrót Eldoki do tekstów i wrażliwości ze „Świateł miasta”.

      Jakiego rodzaju komfort materialny miałeś po „Światłach…”? Taki, że mógłbyś przez dwa lata leżeć do góry brzuchem, czy taki, że kupiłeś dwa dresy i już było po wszystkim? W „Mędrcach z kosmosu” na „Eternii” rapowałeś: „Słyszałem na koncercie, ile wziął ten Grammatik / Dwadzieścia koła? Boże, to jakaś paranoja” – domyślam się, że do takich stawek na początku lat dwutysięcznych było daleko, ale sporo ludzi przez taki pryzmat was postrzegało, co było dla nich powodem do zazdrości i zawiści.

      Dwadzieścia koła wzięliśmy za ostatni w historii koncert Grammatika. Jeden jedyny raz. Brutto, na trzech. Wtedy za dobrze płatny koncert uznawaliśmy koncert promocyjny „Świateł…” we Wrocławiu, na który przyszło dwa i pół tysiąca ludzi, a my wzięliśmy tysiąc sześćset złotych na czterech. Trzeba było wziąć szesnaście tysięcy, bo organizator wyjął z tego ogromną kasę. Po tamtej płycie miałem tyle pieniędzy, że starczało mi, żeby podzielić się z kolegami, polecieć z dziewczyną do Paryża, pomóc rodzinie, pójść trzy razy w tygodniu do kina, czasem zjeść w restauracji i mieszkać samemu. Nie był to więc level, na którym znajdują się współcześni popularni raperzy – zwłaszcza że ani Viva, ani MTV nigdy nie zapłaciły nam ZAiKS-ów.

      Ale i tak w porównaniu z poprzednią „EP+” musiał być szok – jednego materiału sprzedajecie trzysta kaset, by kolejną płytę pogonić już w kilkudziesięciu tysiącach egzemplarzy.

      Pieniądze były z koncertów. Za „Światła miasta” zarobiłem wtedy w okolicach ośmiu tysięcy złotych, ale graliśmy czasami i pięć razy w tygodniu. Był szok i głupieliśmy przez to. Zdarzyło mi się nawet z kolegą założyć o to, kto kupi droższe buty. Nie fajniejsze, tylko droższe. Lataliśmy po całej Warszawie tylko po to, żeby znaleźć droższe buty. Wygrałem ten zakład, ale po latach temu samemu koledze te buty oddałem. Nigdy nie miałem zamiaru ich założyć, były srebrne, obrzydliwe. Głupota straszna, ale pewnie wielu raperów mogłoby wspomnieć podobną z tamtych czasów.

      Przez lata byłeś sam swoim buchalterem. To było sensowne rozwiązanie? Wspominając w pierwszej części książki współpracę z tobą, Tomek Woźniak stwierdził, że byłeś na tyle oddany muzyce i pisaniu, że nie był w stanie nawiązać z tobą typowo biznesowej relacji.

      To było idiotyczne rozwiązanie. Byłem skupiony na tworzeniu, a musiałem dzielić włos na czworo. Problem w tym, że bardzo trudno było mi komuś zaufać – zwłaszcza, po doświadczeniach z Delisiem i Latkowskim, komuś spoza środowiska. Zawsze żałowałem,