Jacek Baliński

To nie jest hip-hop. Rozmowy III


Скачать книгу

i na mailach z Danielem Drumzem, to i tak będę nagrywał, bo pieniądze i popularność nie są dla mnie ważniejsze od hiphopowej pasji. Zakochałem się w tej subkulturze, jak wieki temu zobaczyłem tańczące Rock Steady Crew i jak na filmie zobaczyłem nowojorski wagon metra pomalowany od góry do dołu. Wieki temu poczułem, że to jest rzeczywistość, w której chcę funkcjonować i nie wydaje mi się, żeby ona miała jakikolwiek termin ważności.

      ERO

      Tylko mistrzyzm

      Michał Czajkowski

      ur. 1981

      Raper, autor tekstów oraz graffiti writer. Malować zaczął w połowie lat dziewięćdziesiątych i do tej pory jest związany z grupami JWP i WTK. W 2020 roku założył nową grupę FAM. Na scenie muzycznej oficjalnie debiutował w 2004 roku płytą „Północ Centrum Południe” projektu o tej samej nazwie. Współtwórca zespołów JWP i Bez Cenzury oraz Szlagier. Zdobywca dwóch Złotych Płyt. Założyciel i właściciel hip-hop shopu Serum.

      Dlaczego: Pierwszy raz usłyszałem jego zwrotki w 2004 roku, ale na dobre w pamięć zapadł mi dwa lata później, gdy trafiłem na teledysk do kultowego już singla „Reprezentuję siebie” zespołu Bez Cenzury. Spośród ponad dwudziestu, odzianych w różne odcienie szarości reprezentantów stołecznego rapu, to właśnie Ero zrobił na mnie największe wrażenie – nie tylko dlatego, że wyróżniał się z tłumu jaskrawo pomarańczową bluzą. Wyróżniał się przede wszystkim niezwykłą pewnością siebie i „rymem jak milion euro”. Zanim jednak jeszcze chwycił za mikrofon, był już znany w hiphopowym środowisku za sprawą okrutnie stylowego graffiti, którym atakował ściany i pociągi razem z kolegami z grup JWP i WTK. Po kilku bardzo intensywnych latach writingu nieco przystopował, aby zawojować rapową scenę. SOK-iści mogli odetchnąć z ulgą, natomiast słuchaczom nie pozostało nic innego, jak tylko przyklasnąć. Będący piewcą klasyki Ero jest bowiem absolutnie jednym z najlepszych raperów, jakich kiedykolwiek widział polski rynek. Nawet jeśli czasem jest to rap o rapie, to coś nie pozwala oderwać uszu od głośników. Unikatowy styl, który jest darzony szacunkiem przez każdego, kto chociaż w minimalnym stopniu wie, o co w tej grze chodzi.

      Jak: Za pośrednictwem Kazana z Revolume Eros bardzo szybko potwierdził chęć udziału w trzeciej części „TNJHH. Rozmowy”. Dostałem namiary na artystę, który podczas rozmów telefonicznych w ekspresowym tempie skracał dystans i urzekał bezpretensjonalnością. Umówiliśmy się na spotkanie w jego mieszkaniu. Kiedy byłem już w drodze na Bielany, Ero zadzwonił do mnie, by… serdecznie ochrzanić mnie za to, że nie przypomniałem mu o wywiadzie. Szybka zmiana kursu, przystanek na Placu Wilsona, skąd zgarnąłem rozmówcę, a dalej pomknęliśmy już do miejsca docelowego. Przesiedzieliśmy cztery godziny, które to były czterema godzinami obfitującymi w poboczne dygresje, więc uznaliśmy, że warto będzie spotkać się jeszcze za jakiś czas na dogrywkę. Tak też się stało. Tym razem towarzyszył nam Jacek, który zgarnął nas spod należącego do Erosa sklepu Serum, i już w drodze na Bielany zaczął wypytywać rapera o tematy związane z malowaniem. W mieszkaniu w bardzo przyjemnej atmosferze dokończyliśmy, co było do dokończenia. Hip-hop na mocne dziesięć.

      Prowadzenie, transkrypcja, redakcja: Jacek Baliński

      Research, prowadzenie (support): Bartek Strowski

      25 czerwca & 23 lipca 2020

      BS: „Na świat przyszedłem naturalnie, Apgar dziesięć / Potem mnie na Wawrzyszew mama z tatą niesie” – nawinąłeś w gościnnej zwrotce w „Dla podwórek” Mielzky’ego. Co zapamiętałeś z lat młodości na bielańskim osiedlu?

      Wawrzyszew, blok na Andersena 6, szóste piętro – w tym miejscu zaczęło się moje jestestwo w ’81 roku. Mieszkałem tam do dwunastego roku życia, po czym ojciec kawałek dalej wybudował ze znajomym bliźniaki, do jednego z których się przeprowadziliśmy. Osiedla takie jak Wawrzyszew czy Chomiczówka nie wyróżniały się niczym szczególnym; wszystkie większe osiedla za PRL-u były podobne do siebie. Widziałem w telewizji, jak wyglądają flamingi w „Miami Vice”, a jak wyglądają gołębie na parapecie na Wawrzyszewie. Dużo szarości, choć pod względami subkulturowym i towarzyskim było bardzo kolorowo i różnorodnie. Z końcówki lat osiemdziesiątych pamiętam przede wszystkim depeszowców czy metalowców, ale już na początku lat dziewięćdziesiątych pojawiła się deskorolka, na której próbowałem swoich sił; dużo kiedyś jeździłem. Na moje zainteresowanie deską i później graffiti duży wpływ miał Dr Rety, starszy ode mnie o pięć lat świetny writer, z którym miałem przyjemność dorastać. Byłem chyba dość upierdliwym typem, ale on cierpliwie i kulturalnie mi tłumaczył, co się z czym je.

      W każdym razie dzieciństwo wspominam wspaniale. Było ciekawie. Pamiętam, jak miałem sześć lat i znalazłem pierwszą paczkę szlugów, wiarusów; niestety do dziś palę. Skrzyknąłem ekipę, żeby któryś poszedł do domu po zapałki, po czym poszliśmy na klatkę i wyjaraliśmy całą ramę (śmiech).

      JB: „Michał, lat sześć, pierwszy szlug na klatce” – kłania się wers z autobiograficznych „Wspomnień” Bez Cenzury.

      Moi rodzice nie palą, więc jak, cały śmierdzący, wróciłem do domu, był niezły cyrk; a wszedłem se jak luzaczek. Bicia jednak nie było, choć moja mama pasa nie żałowała. No, ale byłem szukaczem, gmeraczem, więc te petki znalazłem. Za młodu najbardziej chciałem być archeologiem – może to przez „Indianę Jonesa”.

      Z dzieciństwa i lat młodości pamiętam fajnych kolegów, pamiętam drzewa w okolicach Aspekt, jedzenie dzikich jabłek, gaje… Zimą z kolei jeździło się na łyżwach na zamarzniętych stawach Brustmana nieopodal. Bitwy na osiedla nie wyglądały może jak bitwa pod Grunwaldem, ale pewien hejt między blokami z ulicy Andersena a ulicą Dantego był, jako że chodziliśmy do różnych szkół. Ja chodziłem do podstawówki nr 133, która nie była moją rejonową, więc jak narobiłem rożnych dowcipów – od małego mam ADHD – po ukończeniu szóstej klasy „poproszono” moich rodziców, żebym opuścił tę placówkę. Jak byłem jeszcze nie nastolatkiem, ale już nie dzidzią, to zaczęły się cwaniactwo, kombinatoryka. Zakazany owoc kusił. We wszystkich nie do końca zdrowych i bezpiecznych zabawach na pewno byłem mistrzem. Nie byłem jednak na tym tle wyjątkowy; koledzy też rozrabiali.

      BS: Twoje energiczna osobowość i wspomniane ADHD stanowiły źródło problemów w szkole, ale zapewne przysparzały ci też masę znajomych.

      Niekoniecznie. Nie byłem ani odrzutkiem, ani duszą towarzystwa, choć otaczałem się ciekawymi ludźmi. Miałem swoje głupie dowcipy, za które czasem ktoś się na mnie obrażał. Jako dziecko bywałem niemiły, konfliktowy, ale zawsze byłem też żywiołowy, chętny do zabawy, do robienia czegoś… Do pewnego momentu nawet chętny do nauki. Moje ADHD mogło powodować problemy z przystosowaniem się do szkolnych reguł, ale inna sprawa, że nigdy papieru nie dostałem, mimo że chodziłem do różnych psychologów.

      Byłem psotliwym Michałkiem, ale starałem się nie przysparzać kłopotów mojej mamie. Wychowywałem się z nią, ponieważ ojciec często wyjeżdżał za granicę – między innymi do Szwecji – do pracy; zawsze był prywaciarzem. Nie było go w domu, ale i mnie w tym domu w zasadzie nie było, bo bujałem się po osiedlu. Z mamą jednak mieszkałem dość długo; miałem swój pokoik i nikt mnie z niego nie wypieprzał, jak tylko trochę podrosłem.

      BS: W przytoczonych wcześniej „Wspomnieniach” nawinąłeś, że chodziłeś do szkoły za granicą i że również tam stwarzałeś problemy wychowawcze.

      Po siódmej klasie podstawówki poleciałem do Stanów, gdzie mieszka część mojej rodziny.