Brian McClellan

Krew Imperium


Скачать книгу

mi to oddajecie?

      – To nasz zwyczaj – odpowiedziała Dynizyjka, dwoma palcami wskazując na sztyft w uchu, który obrzydliwie przypominał ludzki ząb – by zabierać trofea trupom. Ale nie zabieramy ich żywym. Generał Etepali wierzy, że powinnaś otrzymać tę rzecz z powrotem.

      – Tak powiedział?

      – Tak powiedziała – poprawił ją mężczyzna.

      Vlora miała ochotę odesłać srebrną baryłkę wraz z głowami posłańców. Jednak natychmiast odrzuciła tę myśl. Cóż to byłaby za odpowiedź? Do czego miałaby prowadzić? Naprawdę takim człowiekiem teraz się stała?

      – Spotkam się z waszą generał – warknęła. – W moim obozie. O ósmej.

      – Dajesz słowo adrańskiego oficera, że będzie bezpieczna? – upewniła się Dynizyjka.

      Davd spiął konia i w kilku susach znalazł się pierś w pierś z wierzchowcem posłańca.

      – Nie ośmielaj się wątpić w uczciwość lady Krzemień – warknął.

      Stara kobieta wydawała się niewzruszona.

      – Twoja lady Krzemień zamordowała wielu dynizyjskich oficerów. Moja generał ma nadzieję zachować życie, przynajmniej dopóki nie zacznie się walka.

      – Spocznij, Davd – rozkazała Vlora. Ostatnie, na co miała ochotę, to rozmowa z dynizyjskim oficerem. Nic z tego oczywiście nie przyjdzie. Dynizyjczycy nie oddadzą cennego kamienia bogów, a Vlora nie przestanie próbować im go odebrać. Ale jakiś okruch honoru przedostał się przez ohydę, która zamieszkała w piersi Krzemień. Sam Tamas przypiął jej do piersi tę baryłkę. Odzyskanie jej, nawet bez magii, którą reprezentowała przypinka, nie było rzeczą nieistotną.

      – Daję słowo. Porozmawiamy. Ale gdy zacznie się bitwa… – Wzruszyła ramionami.

      – Rozumiemy. – Posłańcy skłonili się, zawrócili i niespiesznie odjechali ku dynizyjskim fortyfikacjom.

      Vlora wróciła do swego sztabu. Głęboko zamyślona, ledwie usłyszała, że ktoś pyta, co się wydarzyło, i zbyła to pytanie, jak i pozostałe, zniecierpliwionym gestem.

      – Rozbić obóz – rozkazała. – Chcę, byśmy do rana mieli własne fortyfikacje. Upewnijcie się, że mamy zabezpieczony kontakt z naszą flotą. Niech ktoś sprawdzi, czy Olem nie wrócił. Aha, i ustawcie namiot dowództwa. Będę miała gościa.

      11

      ROZDZIAŁ

      Musimy porozmawiać – oświadczył Styke.

      Zwolnił, by znaleźć się za kolumną, gdzie Ka-poel wlokła się jakieś kilkanaście kroków za ostatnimi z Szalonych Lansjerów. Siedziała odchylona w siodle, pogwizdując bezdźwięcznie, obojętnie przyglądając się mijanym krajobrazom. Przestała gwizdać, gdy Ben się zbliżył, i otworzyła dłoń po swej lewej stronie – gest, jakim określała Celine.

      – Nie – zaoponował Styke. – Tylko my dwoje. Chyba podłapałem dość tego języka znaków, żebyśmy mogli porozmawiać.

      Wydęła wargi, przez co odniósł wrażenie, że doskonale wiedziała, o co mu chodziło. Przez ostatnie dwa dni pokonali całkiem spory dystans. Jak twierdził Orz, do stolicy zostało im mniej niż dwadzieścia mil. Wszyscy byli wypoczęci, ranni zdrowieli szybko i bez komplikacji i jak na razie nikt nie pytał, dlaczego grupa cudzoziemskich żołnierzy wędruje w towarzystwie człowieka-smoka i Kościanego Oka. Styke dziwiło bardzo, że wybieg im się udał, choć musiał przyznać, że był podparty solidną logiką.

      Nikt nie podejmuje wysiłków, by przepytać ludzi mających pozycję i władzę. W Dynizie najwyraźniej zasada ta sprawdzała się w dwójnasób.

      A skoro podróż mijała im tak spokojnie, był to najlepszy moment, by porozmawiać z Ka-poel na osobności i rozpracować, co też takiego działo się między nimi, obeznanymi z kwestiami magii. Styke pozwolił Amrecowi zwolnić tempo tak, żeby mógł jechać równo z Ka-poel.

      – Używasz magii, by mnie chronić. – To nie było pytanie i Ka-poel nie odpowiedziała. – Wcześniej powiedziałaś mi, że tego nie robisz.

      Jej dłonie zatrzepotały nagłą serią gestów, niemal zbyt wieloma, by mógł nadążyć.

      – Zwolnij, zwolnij – powiedział.

      Powtórzyła powoli.

      A w które z tych dwóch twierdzeń wierzysz?

      – Wierzę, że mnie ochraniasz.

      Mówisz takim tonem, jakby to było coś złego.

      – Mówię takim tonem, bo mnie okłamałaś.

      To tylko białe kłamstwo między przyjaciółmi.

      – Białe kłamstwo między przyjaciółmi jest wtedy, gdy ja mówię Markusowi, że krój kaftana nie sprawia, że wygląda jak wielki worek gówna. A nie, kiedy ty wbijasz szpony swojej magii krwi w moje ciało.

      Żeby cię chronić. Z mocą wygestykulowała „chronić”, by podkreślić to słowo. Chronię przyjaciół. Ciebie, Taniela. Ludzi, którzy mogą być zagrożeni ze strony innego Kościanego Oka.

      – I ilu tych ludzi wspierasz swoją magią? Ilu może otrząsnąć się z ran, walczyć mimo obezwładniającego bólu, reagować ze zdumiewającą siłą?

      Ka-poel rzuciła mu spojrzenie spod przymrużonych powiek.

      Tylko ty i Taniel.

      – Jasne. To, co jest między tobą a Tanielem? Mam w dupie. Macie swoje własne układy. Rozumiem. Ale ty i ja…

      Chodzi ci o to, że nie sypiam z tobą, jak z Tanielem? Nie sposób było nie zauważyć złośliwości w jej gestach.

      – Nie bądź dzieckiem. Jestem zły, bo Taniel dał ci pozwolenie. Ja nie.

      A dlaczego nie chcesz mojej ochrony?

      Styke przez moment zastanowił się nad odpowiedzią.

      – Bo jestem Szalony Ben Styke. Może jestem trochę pod urokiem własnej legendy i może to moja wina. Ale moja siła? Moja determinacja? Chcę, by to było moje. A nie pożyczone od jakiejś wiedźmy krwi. Rozumiesz w ogóle, co mam na myśli?

      Przez moment Ka-poel sprawiała wrażenie wręcz nadąsanej. Odwróciła się od niego z gniewnym grymasem, trzeba było niemal minuty, by znów na niego spojrzała. Kiwnęła twierdząco głową.

      Może. Ale ty jesteś głupi, odrzucając taki dar. Nie daję go byle komu.

      – Taa, ale jak już mówiłem: nie prosiłem o niego. Nie możesz poczuciem winy skłonić kogoś do przyjęcia daru, o który nie prosił.

      Daję ci tylko tyle, by utrzymać cię przy życiu. To niewiele. Sam jesteś bardzo silny.

      Styke uznał, że chyba teraz wreszcie go słucha. Targuje się. Głaszcze jego ego. Ubyło mu nieco ciężaru z piersi. Uświadomił sobie, że jednak obawiał się jej reakcji, mogła mu przecież oświadczyć, że teraz należy do niej. Ale to nie była rozmowa pani z niewolnikiem. Odetchnął głęboko.

      – Dobra, zacznijmy od początku. Jak to działa?

      To pewnego rodzaju więź między nami. Mogę pozwolić ci, byś posilił się siłą mojej magii, dając ci więcej, albo też cię odciąć, kiedy jej nie potrzebujesz. Gdy więź już powstanie, podtrzymywanie jej nie wymaga mojego wysiłku. Jednak dawanie ci zbyt wielkiej siły wyczerpuje mnie, bądź pewien.

      Wyjaśnienie było tak długie, że Styke kazał jej powtarzać niektóre gesty dwukrotnie, zanim wszystko zrozumiał.

      – To