państwie, ale byli tacy, którzy uważali, że to właśnie on jest prezydentem RP, a jeżeli nie, to wkrótce nim będzie. Bezwzględny, arogancki, inteligentny, o niejasnym rodowodzie, znienawidzony przez inteligencję, ale ukochany przez postpeerelowski katolicki elektorat. Konrad znał go osobiście i wiedział, że te opinie są bliskie prawdy.
Gdy nie było w pobliżu dziennikarzy, Kamiński lubił powtarzać, że jest politykiem, co znaczy, że jest oszustem i kłamcą i jak nie całuje dzieci w główkę, to kradnie im lizaki, ale nigdy nie pali za sobą mostów. Konrad zapytał go kiedyś, czy czytał Toma Clancy’ego, ale on z uporem twierdził, że nie ma czasu na takie głupoty.
Przepłukał jajko zimną wodą i zaczął przygotowywać sobie śniadanie – mleko, tost i miód. Słyszał głos Kamińskiego dochodzący gdzieś zza pleców, ale jakoś nie mógł się skupić na jego słowach. Nagle przypomniał sobie z rozbawieniem, jak ktoś nazwał obecną ekipę rządzącą Partią Brzydkich w Bordowych Krawatach.
– Rzeczywiście – powiedział do siebie – w tej ekipie nie ma chyba ani jednego przystojnego mężczyzny. Wszyscy muszą równać do Kamińskiego. Jakby wszystkie osobliwości urody RP zwarły szeregi w poczuciu zagrożenia swej odmienności. Kompleks karła i dzwonnika z Notre Dame w jednym. Tacy mogą się poszczycić dużym, stałym elektoratem.
Konrad miał zdrowy dystans do polityki i polityków, chociaż był z tym światem nierozerwalnie związany. Dla niego życie państwa i społeczeństwa toczyło się w dwóch wymiarach, które łączą jedynie suche informacje z klauzulą „ściśle tajne”.
Ale tylko my wiemy, ile nas kosztuje ich zdobywanie i jakimi metodami to robimy – myślał, patrząc na Kamińskiego. Za to nie wiemy, czy tacy jak on potrafią je czytać i podejmować na ich podstawie decyzje dla dobra tego kraju. Człowiek by zwariował, gdyby ciągle zaprzątał sobie tym głowę. Szkoda, że dziennikarze, nasi „młodsi bracia w zawodzie”, tak słabo się orientują w istocie funkcjonowania państwa i tak łatwo pozwalają politykom na kruszenie jego podstaw…
Zastanowił się przez moment, czy nie za bardzo fantazjuje, ale uznał, że jednak nie. W Polsce tak naprawdę dziennikarze i politycy żyją w symbiozie, żywiąc się sobą wzajemnie… no… może nie wszyscy…
Skończył śniadanie, wyłączył telewizor i poszedł wziąć prysznic.
Włożył jasnobeżowy sportowy garnitur, niebieską koszulę bez krawata i buty typu oxford. Sprawdził, czy ma przygotowane wszystkie dokumenty z podróży. Był w dobrym, pogodnym nastroju.
Zjechał windą do garażu i podszedł do swojego dwudziestopięcioletniego czarnego saaba 900 cabrio. Z niezadowoleniem stwierdził, że maskę pokrywa cienka, prawie niewidoczna warstwa kurzu. Ten samochód należał do niego już ponad dziesięć lat i jeszcze do niedawna był to jedyny taki model w Warszawie. Z każdym rokiem, gdy stawał się coraz starszy, nabierał też coraz większej szlachetności, zupełnie inaczej niż pozostałe marki. Tylko kierowcy saabów pozdrawiają się wzajemnie, bo uważają, że o samochodach wiedzą więcej niż wszyscy inni.
Zaczynał się ciepły, słoneczny dzień, więc Konrad złożył dach. Wyjechał z garażu, skręcił w prawo w Wąwozową, potem w KEN i ruszył prosto w kierunku centrum.
Moskwa, październik 1939
Wyjście Berii trochę zdezorientowało Zarubina, wybiło go z rytmu. Przez chwilę nie wiedział, od czego zacząć, lecz wtedy odezwał się Fitin.
– Przejdźcie, towarzyszu Zarubin, do omówienia pracy Jury i Lany.
– Jura, towarzysz Jakub Szulc, do roku tysiąc dziewięćset trzydziestego piątego pełnił w nielegalnej rezydenturze w Warszawie funkcje zabezpieczające i pomocnicze. Występował pod legendą austriackiego arystokraty, miał też papiery węgierskie. Latem tego roku Saxon przekazał informację o majorze, obecnie podpułkowniku Zdzisławie Kornacie-Ciszewskim, urodzonym w tysiąc dziewięćsetnym roku, pseudonim „Wareg”.
Mówiąc to, Zarubin raz po raz zaglądał do notatek.
– Wareg, szlachcic z Pomorza, cały czas służył w Komendzie Garnizonu Warszawa. Wdał się w ojca, który strwonił majątek na hazardzie. Typ bawidamka, bywalec warszawskich salonów, polityczny dyletant, ukryty morfinista. Zwerbowany przez Jurę w grudniu trzydziestego piątego roku na bazie finansowej, pod flagą niemiecką. Do współpracy wciągany stopniowo, aż do pełnego uzależnienia od naszych pieniędzy i morfiny. Przekazywał informacje wojskowe, dosyć fragmentaryczne. Miał za to dobre rozpoznanie kadry Wojska Polskiego. Sporządził liczne oceny i charakterystyki wyższych oficerów, pozytywnie ocenione przez Centralę. Niektóre z nich zostały przeznaczone do dalszego rozpracowania. Wareg był nadzwyczaj przydatny do weryfikacji danych uzyskiwanych od Saxona. Dobry konspirator, przez lata z powodzeniem ukrywał swoje uzależnienie od morfiny, co mogło kosztować go karierę w wojsku. Mistrz kamuflażu i pozorów ukształtowanych przez podwójne życie, z łatwością zatem zaakceptował jeszcze jedną rolę. Brak podstaw do podejrzeń o nielojalność. – Zarubin mówił krótkimi, jasnymi zdaniami, które zwięźle opisywały Warega. – Mieszkał z matką w małym domu na warszawskim Żoliborzu, kupionym za jej oszczędności i zadłużonym. Pomogliśmy mu częściowo go spłacić. Miał z tego powodu chwilowe problemy z żandarmerią, która zaczęła się interesować pochodzeniem pieniędzy. Sprawę zatuszowała matka, zaślepiona miłością do jedynaka. Wiedziała o jego uzależnieniu od morfiny i kryła go. Można powiedzieć, że Wareg jest klasycznym typem gotowym na współpracę z każdym, przypuszczam, że nawet z nami. Dobrze, że byliśmy pierwsi.
Zarubin pokazał surowy, służbowy uśmiech.
– Ostatnie spotkanie Jury z Waregiem miało miejsce w sierpniu trzydziestego dziewiątego roku. Ustalony został wówczas system łączności na wypadek wojny, prosty, przez matkę Warega. Jura został wycofany razem z Sosną we wrześniu.
Zawahał się na chwilę.
– Referując sprawę Saxona, zapomniałem powiedzieć, że zarówno on, jak i Wareg otrzymali kategoryczny zakaz samowolnego nawiązywania kontaktu z władzami niemieckimi, bo mogłoby ich to doprowadzić do dekonspiracji. Wydaje się, że dobrze zrozumieli powagę chwili. Taką mam nadzieję. Zatem podjęcie kontaktu z Saxonem i Waregiem będzie obciążone pewnym ryzykiem. To zadanie powierzymy Sośnie, a potem ocenimy, jaki przyjąć kierunek dalszego postępowania. Zasadniczo w rezerwie mamy Lanę, która pozostała w Warszawie, ale nie znamy jej sytuacji po wkroczeniu Niemców. Jest to zgodne z przyjętym planem działania na okres wojny. Sosna wznowi z nią kontakt natychmiast po powrocie do Polski.
Znowu przerzucił notatki.
– W tysiąc dziewięćset trzydziestym czwartym roku Jura zwerbował do współpracy Henryka Złotowskiego, pseudonim „Marek”, znanego opozycyjnego publicystę, poetę, działacza społecznego i politycznego. Urodzony w tysiąc osiemset osiemdziesiątym piątym roku, mieszka pod Warszawą we własnym domu. Żonaty z Marią Wiktorią Sobańską, pochodzącą z arystokratycznej rodziny. Troje dzieci w wieku dwudziestu pięciu, osiemnastu i dziesięciu lat. Sytuacja materialna dobra. Marek wywodzi się z zamożnej zeświecczonej rodziny żydowskiej, która w połowie dziewiętnastego wieku przeszła na chrześcijaństwo i po powstaniu tysiąc osiemset sześćdziesiątego trzeciego roku osiedliła się w Polsce. Pierwszą informację na temat Marka przekazali nam towarzysze z KPP w tysiąc dziewięćset trzydziestym trzecim roku. Wynikało z niej, że Marek jest ukrytym sympatykiem partii komunistycznej. Dokonali równocześnie wstępnych sprawdzeń i obserwacji Marka, który w Polsce jest dobrze znany i cieszy się dużym autorytetem w środowiskach opozycyjnych wobec rządów wojskowo-faszystowskich. W trzydziestym drugim roku, pobity przez „nieznanych sprawców”, spędził dwa miesiące w szpitalu. Utrzymuje bliskie osobiste kontakty z przywódcami wszystkich partii opozycyjnych, oprócz skrajnych nacjonalistów. Przed rewolucją Marek studiował w Petersburgu prawo i obracał się w środowisku