Vincent V. Severski

Nielegalni


Скачать книгу

Nie teraz. Potem – uciął Konrad, chociaż zaniepokoił się sprawą Lutka. – Nie, nie będę robił zebrania. Poczekam, aż zbierze się kworum – zażartował. – Pewnie czeka mnie dzisiaj jeszcze wizyta w Centrali, u pana numer dwa. Spotkamy się w poniedziałek! – zdecydował krótko i zapytał: – Czy są M-Irek?

      – Nie ma ich. Buszują na jakichś targach w Szanghaju – odpowiedziała Sara. – Wciąż szukają tej mitycznej cyfrówki, którą można robić zdjęcia i zobaczyć, co jest pod bielizną. Obiecałam im, że pokażę im się na żywo, jeżeli znajdą ten aparat. – Uśmiechnęła się figlarnie.

      M-Irek to duma, chluba, nadzieja i Bóg wie co jeszcze Wydziału i Konrada, bo są jego tworem. M-Irek to Mirosław i Ireneusz, zwani też Q2. Dwukrotnie lepsi od Bonda, bo jest ich dwóch – jak się mówiło w Wydziale.

      Na pierwszy rzut oka obaj byli oficerami operacyjnymi, tak jak inni, różnili się jednak od całej reszty odmiennym sposobem postrzegania świata.

      Ich żywioł to cyfry, cząsteczki, herce, bity, strumienie, luksy i cała masa innych słów i zjawisk, na które przekładali otaczającą ich rzeczywistość, jakby żyli w innym wymiarze, niepojętym dla zwykłych śmiertelników.

      M-Irek cieszyli się w Wydziale Q mitycznym szacunkiem, bliskim temu, jaki oddaje się bóstwom, bo też krążyli w innym świecie, niezrozumiałym, ale potrzebnym. Dlatego oficerowie zwracali się do nich z prośbami o rozwiązywanie problemów niemożliwych, zdawałoby się, do rozwiązania. Najczęściej wynikających z dość słabej, niestety, znajomości obsługi komputerów, co M-Irkowi szczególnie działało na nerwy. Wyjątkiem w Wydziale był Marcin, którego M-Irek traktowali jak mlecznego brata.

      Konrad bez ograniczeń pozwalał im na poszukiwanie nowych rozwiązań technicznych, najlepszych, najciekawszych, wszędzie tam na świecie, gdzie tylko uznał, że jest to możliwe.

      Efekty ich pracy znalazły szczerych i gorących, ale często też zazdrosnych zwolenników w CIA, NSA i kilku innych nie mniej profesjonalnych organizacjach.

      – Z pilnych spraw, Konradzie, mam właściwie tylko jedną – powiedziała Sara. Podniosła się i swoim zwyczajem odstawiła filiżankę na stojący przy drzwiach bufet. – Travis prosi o pilne spotkanie. Myślę, że trzeba mu natychmiast odpisać, by chłopak się nie denerwował. Pewnie nie wiesz, ale sytuacja na Białorusi jest jeszcze bardziej napięta niż w czasie, kiedy wyjeżdżałeś. – Sara powiedziała to tak, jakby wkrótce miało tam wybuchnąć powstanie.

      Konrad zdawał sobie sprawę, że do spraw białoruskich Sara podchodzi bardzo emocjonalnie, bo to był teren jej łowów, pierwszych poważnych sukcesów, a oficer linii S, kryptonim Travis, okazał się jej prawdziwym arcydziełem.

      To ona wypatrzyła go wśród studentów w Białymstoku, namówiła do pracy w wywiadzie, wychowała, wykształciła i wyszkoliła na kogoś więcej niż dobrego nielegalnego oficera. Poświęciła na to kilka lat, znacznie więcej, niż normalnie od niej wymagano. Przygotowanie dla niego „historii” wydawało się zadaniem ponad możliwości Sary i całego Wydziału. W końcu jednak Travis został przerzucony na Białoruś i dzisiaj jest młodym, dobrze zapowiadającym się porucznikiem KGB w Mińsku, jednym z ważniejszych nielegałów Wydziału Specjalnego Q. Jego prawdziwą tożsamość znało zaledwie trzech oficerów, a twarz – tylko Sara i Konrad. Myśleli o nim zawsze jak o jednym z nich i tak go traktowali.

      – Proponuję wywołać moje spotkanie z Travisem za tydzień w Moskwie, zgodnie z zatwierdzonym planem łączności. W obecnej sytuacji politycznej Warszawa ani Wilno nie wchodzą w grę, chociaż byłoby to bardziej bezpieczne. Patrzcie, do czego doszło! Prostata Łuki ma wpływ na sytuację wywiadowczą terenu – powiedziała z ironią zmieszaną pół na pół z nienawiścią do Łukaszenki. – To moje trzecie spotkanie z Travisem w Moskwie, więc sądzę, że wystarczy, jak będzie mnie zabezpieczać tylko Tadek… dobrze sprawdził się podczas ostatniego wyjazdu do Turkmenistanu… i proponuję darować mu panikę podczas poprzedniej roboty w Moskwie – zaproponowała Sara na pozór służbowo, bo wiedziała, że w tej sprawie i tak ona decyduje.

      Konrad chciał zapytać o szczegóły wywołania spotkania przez Travisa, gdy rozległ się dzwonek telefonu na jego biurku. Odruchowo spojrzał na Ewę, która przełączała rozmowy, i zobaczył jej gest, bez wątpienia sygnalizujący, że na linii jest Ciężki. Rzucił okiem na zegar i ze zdziwieniem zauważył, że jest ósma czterdzieści. Szef nigdy nie rozpoczynał pracy przed dziewiątą piętnaście. Od razu go tknęło, że stało się coś ważnego.

      – Szef! Ciekawe co? – rzucił krótko do Sary i Marka, a oni zrobili przesadnie zdziwione miny.

      – Witam, szefie! – Konrad odebrał rozmowę na interkomie.

      – Witam w kraju, panie naczelniku Wolski! Jak udała się wycieczka? Coś już do mnie dotarło… od pani Sary. Upał panu nie zaszkodził?

      Ciężki był bardzo formalny i łatwo dało się wyczuć, że dzwoni w zupełnie innej sprawie. Użył słowa „wycieczka”, bo wiedział, że to denerwuje Konrada. Ciężki był ignorantem, który nigdy nie realizował zadań za granicą. A mówiąc w ten sposób, złośliwie deprecjonował jego pracę, sugerując, że taki wyjazd do Jemenu to czysta przyjemność. W rzeczywistości kryła się za tym zwykła zazdrość.

      – Wszystko w porządku, szefie! Trochę schodzi mi skóra z pleców, ale już się oskubałem. Właśnie mam krótką naradę z zastępcami…

      Nie dokończył, bo Ciężki mu przerwał.

      – Panie naczelniku, proszę, żeby pan do mnie jak najszybciej przyjechał. Mamy tutaj taką niezwykłą i pilną sprawę, prosto z pałacu. Jak pan przyjedzie, wszystko panu wytłumaczę… Za ile może pan być?

      – Zaraz wyjeżdżam – odpowiedział Konrad i Ciężki rozłączył się bez słowa. – Sami słyszeliście – zwrócił się do Sary i Marka.

      Oboje podnieśli się bez słowa i ruszyli do wyjścia.

      – Saro, zaczekaj! – rzucił, gdy Marek już zniknął za drzwiami. – Marcin chciał ze mną rozmawiać… mówił coś, że koniecznie przed moim wyjazdem do Centrali. Pewnie się bał, że to w jego sprawie… Powiedz mu, co słyszałaś. Uspokój go. Pogadam z nim, gdy wrócę.

      Moskwa, październik 1939

      – Przejdę teraz do omówienia ostatniego punktu mojego referatu – kontynuował Zarubin. – Lana, towarzyszka Mira Skibiniecka, włączona została w skład nielegalnej rezydentury w Warszawie z zadaniami pomocniczymi. Zakładaliśmy, że pod kierunkiem Sosny i Jury wychowamy dobrego nielegała, z perspektywą przerzucenia dalej, do Wielkiej Brytanii. Lana ma wybitne zdolności językowe, jest zdyscyplinowana, inteligentna, pomysłowa i całym sercem oddana sprawie. Jeżeli dorzucić do tego młody wiek… ma teraz dwadzieścia sześć lat i wyróżnia się słowiańską urodą… to jej możliwości są nieograniczone.

      Beria wyraźnie się ożywił. Zarubin spodziewał się tego i wyciągnął już przygotowane, lekko wyretuszowane zdjęcie Lany. Podniósł się sprężyście i podszedł do Berii, który zapalił zieloną lampkę i zbliżył do jej światła fotografię. Wpatrywał się w nią nienaturalnie długo.

      – Prawdziwa piękność! – powiedział, wciąż się uśmiechając wąskimi, jakby pozbawionymi warg ustami i zabawnie przerzucając wzrok z Lany na Zarubina i z powrotem.

      Po chwili oddał mu zdjęcie i Zarubin wrócił na miejsce.

      – Lana bardzo dobrze się spisywała, zabezpieczając Sosnę i Jurę i realizując zadania ustaleniowe. Na wniosek rezydenta otrzymała kilkakrotnie pochwały Centrali. Jej inteligencja i wrażliwość operacyjna przyniosły niespodziewane efekty. Pomógł nam też trochę przypadek. Przerzucając Lanę do Polski,