po prostu elementami neutralnego słownika, którym od zawsze posługiwali się „zwykli Polacy”, a trochę jakbyśmy właśnie je wynaleźli, opatentowali, uczynili zastrzeżonymi znakami towarowymi. Ich dawni właściciele – ekscentryczni filozofowie, gwiazdy prawicowego YouTube’a, antysemici i tropiciele spisków – zostają całkowicie pominięci. Nie wspominamy ich, nie podpieramy się cytatami, nie budujemy własnej opowieści o świecie na fundamencie ich autorytetów. Następnie pojęcia rafinujemy tak, żeby nie wzbudzały wątpliwości bardziej umiarkowanego wyborcy. Oskrobane z nazbyt jawnego antysemityzmu, elementów otwarcie antyeuropejskich, rasistowskich czy wezwań do przemocy i nienawiści, turbopatriotyczne hasła trafiają do głównego nurtu debaty publicznej, gdzie szybko odnoszą spektakularny sukces, powielane w przekazach dnia i odbijane echem w życzliwych mediach. Szyderstwa ze strony liberalnych adwersarzy i analizy zafrapowanych językoznawców tylko zwiększają zasięg oddziaływania turbopatriotycznego słownika. Oswajają publiczność z brzmieniem nowych pojęć, ich treścią i łączącą je siecią powiązań. Aż wreszcie wyborcy dochodzą do wniosku, że to ma sens. Skoro istnieje mądre słowo, to musi istnieć też opisywane przez nie zjawisko. Skoro pojęcia odsyłają do siebie nawzajem, to pewnie związek sugerowany przez te połączenia występuje także w rzeczywistości.
Umiejętność stworzenia nowego, przekonującego słownika, którym następnie nasycone zostają przemówienia, wywiady, partyjne programy i przekazy dnia, niewątpliwie stanowi jedno ze źródeł spektakularnych sukcesów współczesnej prawicy. Ale dzięki konsekwentnej pracy nad językiem partia nie tylko zapewnia sobie zwycięstwo w najbliższych wyborach. To także długoterminowa inwestycja. Zmiana językowego obrazu świata Polaków znajduje odzwierciedlenie w ich poglądach politycznych. Wcześniej czy później zmusi więc także inne partie poważnie myślące o objęciu władzy do dostosowania się do reguł gry. Bo przecież badania wykażą, że tego właśnie „chcą wyborcy”, opowiadający o świecie za pomocą słownika, którego przez lata uczyli się z mediów.
W ten sposób polityczny słownik okazuje się bronią równie potężną co mechanizmy redystrybucji takie jak sławne 500+. Powinien to wziąć pod uwagę każdy, kto poważnie myśli o dokonaniu zmiany, która nie byłaby tylko zmianą partyjnego szyldu.
Ale z analizy tego mechanizmu niepokojąca lekcja płynie również dla samego Prawa i Sprawiedliwości. Czy jego politycy mogą mieć stuprocentową pewność, że to oni sprytnie przechwycili i przerobili na swoją modłę ideowy słownik skrajnej prawicy? A może to słownik przechwycił ich? Może pokonany, połknięty i przetrawiony duch radykalno-narodowy właśnie przerabia PiS po swojemu, powoli przejmując nad nim kontrolę niczym pasożyt z podrzędnego filmu science fiction? Przyjrzyjmy się temu uważnie.
Olsztyński Park Naukowo-Technologiczny to duma regionu. Położony strategicznie gdzieś w pół drogi między Warszawą a Gdańskiem tworzy dla lokalnej, innowacyjnej przedsiębiorczości bezpieczną i inspirującą przestrzeń. Zarówno w sensie metaforycznym – poprzez kursy i szkolenia – jak i dosłownym, bo na czternastu tysiącach metrów kwadratowych powierzchni zlokalizowano biura gotowe na przyjęcie start-upów, restaurację, a także nowoczesne centrum konferencyjne z dwudziestoma dwoma klimatyzowanymi salami. To właśnie w jednej z nich Jarosław Kaczyński na finiszu trudnej kampanii samorządowej z 2018 roku wygłosił pamiętne przemówienie, które miało wzbogacić słownik wielu Polaków o nowy wyraz – „ojkofobia”.
Zaczęło się jak zwykle od historii. W Olsztynie poszukiwanie zakorzenienia w odległej przeszłości jest zawsze ryzykowne. A jednak turbopatriotyzm robi to często. Współczesna prawica jest w tej kwestii niewątpliwą spadkobierczynią peerelowskiego mitu Ziem Odzyskanych. Kaczyński podkreślił, że siedemdziesiąt trzy lata wcześniej rozpoczął się na tych terenach całkiem nowy rozdział historii. I z tego rozdziału powinniśmy być dumni, bo bez świadomości przeszłości nie ma wspólnoty:
Silna może być tylko wspólnota, a wspólnota musi być osadzona w przeszłości. Bez przeszłości, bez wspólnej przeszłości, bez świadomości tej przeszłości nie ma wspólnoty32.
Siła → wspólnota, wspólnota → przeszłość, przeszłość, wspólna przeszłość → wspólnota. To doskonały wręcz przykład charakterystycznej dla wystąpień Kaczyńskiego techniki „zaplatania”. Pozwala mu ona przemawiać niezwykle płynnie, tworząc wypowiedzi, które wydają się bardzo spójne i gęste. Sekretem jest konsekwentne używanie kilku starannie dobranych i często powtarzanych pojęć oraz, jak widać na powyższym przykładzie, prosta sztuczka polegająca na rozpoczynaniu każdego kolejnego zdania od słowa klucza, którym zakończyło się poprzednie.
Ale porzućmy na chwilę formę przemówienia i wróćmy do treści, która okazuje się pełna grozy. W Olsztynie wspólnota jest szczególnie potrzebna, gdyż nad mieszkańcami Warmii i Mazur wisi groźba w postaci roszczeń ze strony „dawnych właścicieli”; problemem są także sądy, które – jak twierdzi lider Prawa i Sprawiedliwości – „nie stają po stronie Polaków, tylko po stronie tych, którzy Polakami nie są”.
O Kaczyńskiego można się spierać. Nie brak tych, którzy widzą w nim politycznego geniusza, ani takich, którzy uznają go za nieudacznika w rozczłapanych kapciach, zawdzięczającego swój powrót do władzy jedynie szczęściu i skomplikowanej wyborczej matematyce. Jedni widzą w nim chłodnego, wyrachowanego cynika, inni – ideowca, a przy tym osobę bardzo ciepłą i życzliwą. Nie miałem nigdy okazji poznać prezesa PiS osobiście, ale po wysłuchaniu wielu godzin jego przemówień jedno nie wzbudza we mnie żadnych wątpliwości. Kaczyński – poza tym, że jest człowiekiem błyskotliwym i oczytanym – jest także genialnym mówcą i wybitnym, być może intuicyjnym, znawcą polskich mitów. Formułowane przez niego diagnozy są zawsze bardzo trafne. Nie dlatego żeby precyzyjnie opisywały rzeczywistość – to bowiem jakość, którą trudno jednoznacznie ocenić. Przemówienia Kaczyńskiego znacznie częściej kształtują świat, niż po prostu zdają z niego sprawę. Są więc mitologiczne w najgłębszym znaczeniu tego słowa.
Dokładnie tak było w przypadku wystąpienia w Olsztyńskim Parku Naukowo-Technologicznym. Najpierw wzbudzenie poczucia dumy, zakorzenienie publiczności we wspólnej przestrzeni i w łączącej ją historii. Potem nakreślenie złowrogiego cienia, który czai się w głębi – pod powierzchnią codzienności, przed początkiem historii. I nagle wyprowadzenie błyskawicznego ciosu: niejasne, eteryczne zagrożenie (nienazwani nawet wprost Niemcy) zostaje wplecione w walkę o sądy, która toczy się tu i teraz. Na koniec klasyczne wezwanie do działania i zamykamy transakcję. Lewy sierpowy, prawy prosty – nokaut. Wieża, goniec – szach i mat.
My reformujemy dzisiaj sądownictwo. Oczywiście to nie jest jedyna przyczyna tej reformy, to jest jedna z wielu, ale ta ojkofobia, jak to się nazywa, czyli niechęć, czy nienawiść nawet do własnej ojczyzny, własnego narodu, to jedna z chorób, która dotknęła części sędziów i która prowadzi do nieszczęść. […] Polscy właściciele stracili gospodarstwo, ale przecież jest więcej takich przykładów. Są przykłady oddawania dzieci – teraz będziemy to regulować. Są przykłady różnego rodzaju nieszczęść, które są przez to zjawisko właśnie powodowane. A najczęściej zdarza się właśnie ono tutaj – na ziemi warmińsko-mazurskiej. Stąd to wielkie znaczenie historii, świadomości historycznej, wspólnoty33.
Reforma sądownictwa to nie jest żadne hermetyczne zagadnienie, interesujące i ważne tylko dla garstki wtajemniczonych prawników. To kwestia przetrwania, sprawa życia i śmierci. Sądy muszą nas bronić nie tylko przed przestępcami, ale przede wszystkim przed obcymi. Są jedną ze strażnic naszej niepodległości. Jeżeli zabraknie wolnych sądów, przyjdzie Niemiec i odbierze nam ziemię, a potem jeszcze dzieci. A sojusznikiem Niemca