mieć świadomość polskiego patriotyzmu, ale także patriotyzmu tej ziemi, tego lokalnego!” – nawołuje Kaczyński34.
Językoznawca Jerzy Bralczyk podszedł do sprawy z właściwym sobie dystansem. „Jest to inteligent starszego pokolenia, któremu nieobce są także słowa ze słownika wyrazów obcych. Przy czym nie bierze ich bezpośrednio stamtąd, tylko bierze je ze swojego zasobu naturalnego, bo tak się wychował. Wychował się jako inteligent z Żoliborza, który jest jednocześnie patriotą, tradycjonalistą. On ten wizerunek dość udatnie podtrzymuje i w nim akurat mieszczą się tego rodzaju elementy leksykalne”. A po chwili refleksji dodał jeszcze: „Sam teraz powiedziałem elementy leksykalne zamiast słowa, bo jestem profesorem i tak powinienem mówić”35.
Ewa Łętowska – wybitna prawniczka, wieloletnia sędzia Trybunału Konstytucyjnego – dostrzegła w wypowiedzi Kaczyńskiego nie zabawny rys lingwistyczny, lecz kolejny niebezpieczny atak wymierzony w niezależność sądownictwa. W studiu TVN24 twierdziła, że wypowiedź prezesa PiS jest insynuacją dotyczącą zdrady, ocierającą się wręcz o Kodeks karny. „Bez żadnych faktów, nie wiadomo co, nie wiadomo gdzie”36.
Jacek Żakowski wróżył z kolei (słusznie) karierę nowemu terminowi, który dzięki Kaczyńskiemu miał wejść na stałe do słownika polskiej prawicy: „»Ojkofobia!« Zapamiętajcie to słówko, którym Jarosław Kaczyński tłumaczy niszczenie polskich sądów. Bo pisowskie echo będzie je mieliło bez końca. Jak prezes tak walnie, to jego żuczki roznoszą to potem po Polsce i okolicy”37.
Po drugiej stronie politycznego frontu także zadudniły ciężkie działa. Żakowskiemu na łamach wPolityce.pl odpowiedział Stanisław Janecki: „Dotknięci ojkofobicznym wariactwem zaraz odkryli jego niszczące, degradacyjne, rasistowskie, dyskryminacyjne i przesiąknięte złem wszelakim użycie. Najbardziej histeryczny i zabawny zarazem stek obelg oraz uniesień wywołanych wrzuceniem ojkofobicznego granatu do poprawnościowego szamba wydalił z siebie na łamach »Gazety Wyborczej« (bo gdzieżby indziej) Jacek Żakowski. Powiedzieć, że puściły mu nerwy, to nic nie powiedzieć. Aż dziw, że zdołał zapisać antyojkofobiczny bluzg, tak był rozdygotany”38.
Także Ryszard Makowski, choć ogólnie człowiek wesoły – były gwiazdor Kabaretu OT.TO i twórca legendarnego Studia YaYo – potraktował temat bardzo poważnie. Według niego ojkofobia, czyli nienawiść do własnego narodu, definiuje postawę „totalnej opozycji”. Dla Makowskiego słowo to stanowi brakujący element układanki, pojęcie, które nareszcie pozwala wyrazić to, o czym myślał już od dawna. Bo żaden inny kraj nie ma tak „toksycznej opozycji” jak Polska. Należą do niej, według komika, ludzie nieustannie szkodzący państwu, w którym żyją, których zajmują głównie „knowania na obcych dworach”39. Ta archaizacja jest czymś więcej niż tylko naśladowaniem charakterystycznego, erudycyjnego stylu Jarosława Kaczyńskiego. Sądzę, że kryje się za nią istotny rys turbopatriotyzmu – postrzeganie historii jako wiecznego powrotu i myślenie w kategoriach analogii i rekonstrukcji. „Wypłakiwanie się w rękaw w Berlinie świadczy o olbrzymiej desperacji tracącego wpływy Grzegorza Schetyny – wyrokuje Makowski. – Kiedyś było takie sztubackie hasło uczące zwykłej sztamy: »Choćby cię palili w smole, nie mów co się działo w szkole«”40. Brudy należy prać w domu. Skarżenie na Polskę to targowica, zaprzaństwo, to odrażająca tradycja folksdojczów, do których zresztą opozycję politycy PiS chętnie porównują.
Tyle w kwestii bieżących sporów publicystycznych. Ale skąd właściwie Kaczyński wyciągnął nagle tę ojkofobię? Krótkie dochodzenie z zakresu historii idei pokazuje, że jest to w polskiej debacie publicznej jedno z tych pojęć, które całymi latami płynęły w ciemności, niczym podziemna rzeka, cierpliwie czekając na odpowiedni moment. Ojkofobia od ponad dwóch dekad funkcjonowała jako narzędzie analityczne (i jako obelga) w kręgach radykalnej polskiej prawicy. Przemówienie prezesa PiS było punktem zwrotnym, miejscem, w którym podziemny nurt wytrysnął na powierzchnię.
Wszystko zaczęło się od tekstu Rogera Scrutona Oikophobia opublikowanego w 1993 roku w „Journal of Education”41. Scruton to utytułowany brytyjski filozof. Konserwatysta, publicysta, popularyzator, autor między innymi wydanych po polsku Przewodnika po filozofii dla inteligentnych (nie czytałem, więc się nie wypowiem) oraz Piję, więc jestem. Przewodnik filozofa po winach (czytałem, ale raczej nie polecam). Kilkanaście lat temu Scruton zdobył nieplanowany rozgłos za sprawą afery tytoniowej. Filozof od wielu lat cieszy się sławą gorącego przeciwnika państwowych i międzynarodowych ingerencji w prywatne sprawy obywateli; jest między innymi autorem cyklu płomiennych polemik w obronie prawa palaczy do oddawania się nałogowi w spokoju. Jego teksty na ten temat ukazywały się w najbardziej prestiżowych gazetach, takich jak „The Times” czy „The Wall Street Journal”. Dopiero po kilku latach przypadkiem wydało się, że ta ideologiczna krucjata w obronie wolności nie była całkiem spontaniczna, lecz sponsorowana przez koncern tytoniowy, o czym publicysta dyplomatycznie nie wspominał w swoich tekstach. Trzeba jasno powiedzieć, że w świetle głoszonej przez Scrutona filozofii nie było to działanie moralnie naganne, lecz jedynie przedsiębiorcze. Redakcje miały jednak w tej kwestii odmienne zdanie. Scruton ma także sporo do powiedzenia o globalnym ociepleniu, którego wprawdzie nie neguje, ale republikańskie wartości nie pozwalają mu na uznanie, że dobrym sposobem na ograniczenie emisji mogłyby być traktaty międzynarodowe. Zamiast tego proponuje więc politykę ekologiczną opartą na ojkofilii, czyli umiłowaniu własnego domu42.
Na tak zarysowanym tle rozsądne i spójne wydaje się to, co Brytyjczyk sądzi o ojkofobii. Twierdzi, że multikulturalizm nie jest w stanie tolerować współczesnej kultury zachodniej, którą traktuje jako opresywną wobec mniejszości. Zarażeni nim wpadają w ten sposób w paradoks, ponieważ zaczynają ograniczać prawa sobie podobnych – białych Amerykanów czy Brytyjczyków – w ten sposób czyniąc siebie samych wykluczonymi. Scruton przywołuje w tym kontekście George’a Orwella i jego pojęcie nowomowy, wskazując na jej podobieństwa ze współczesną „poprawnością polityczną”. Nie powinniśmy się jednak załamywać, istnieje bowiem odtrutka na ojkofobię. Jako że „choroby wywołane myślą mogą być myślą uleczone”43, jako remedium Scruton proponuje tradycyjną edukację, filozofię i naukę umiłowania własnej cywilizacji.
Pałeczkę przejmuje z rąk Scrutona grupa polskich konserwatywnych filozofów. Jacek Bartyzel spopularyzował ten termin na kartach Encyklopedii „Białych Plam”:
Do natury o[jkofobii] należy to, że nieomal nigdy nie występuje ona pod swoją własną nazwą, lecz pozytywnie prezentuje się jako – nieodmiennie nasączony silną dawką moralnego patosu – sprzeciw wobec ksenofobii. […] Walka z „ksenofobią” występuje w nieodłącznym akompaniamencie typowych dla kostycznego racjonalizmu (oświeceniowego chowu) wygrażań pod adresem „przesądów” i „kołtunerii” („ciemnogrodu”), mobilizowania opinii pod hasłem (zredefiniowanej do wszechogarniającego zakresu akceptacji zachowań i poglądów uważanych dotąd powszechnie za moralnie i/lub estetycznie naganne) tolerancji, tudzież deklaracji dążenia do społeczeństwa „otwartego” i „inkluzywnego”, czyli takiego, w którym „zniesieniu” (tak jak klasy, państwo i religia w marksizmie) uległyby wszelkie zróżnicowania, łącznie z fundamentalnym podziałem na „swoich” i „obcych”44.
Bartyzel, wprost podążając wyznaczoną