bezwiednie Rita rozpoczęła rutynowe szpitalno-klasztorne badanie. Sprawdziła oddech, przyłożyła palce do szyi, szukając tętna. Odwinęła powiekę, aby obejrzeć źrenicę. Przez cały czas słyszała w głowie echo modlitwy, która w klasztorze towarzyszyłaby badaniu chórem cichych kobiecych głosów: Ojcze nasz, któryś jest w niebie… Słyszała ją, lecz jej usta się nie poruszały.
Brak oddechu. Brak tętna. Rozszerzone źrenice.
Mimo to nie słabła w niej ta niezwykła czujność. Stała nad martwym dziecięcym ciałem i zastanawiała się, co takiego wywołało u niej ten stan podenerwowania. Może nic poza zimnym powietrzem.
Człowiek, który widział dużo zwłok, może w nich czytać jak w księdze. Jeśli się wie, czego szukać, można znaleźć odpowiedzi na pytania: jak, kiedy i dlaczego? Zaczęła uważne i szczegółowe oględziny, aż całkiem zapomniała o zimnie. Mrużąc oczy w migoczącym świetle lampy, zlustrowała każdy skrawek skóry. Uniosła nogi i ramiona, wczuwała się w płynny ruch stawów. Zajrzała do uszu, nosa i ust. Obejrzała każdy palec u rączek i nóżek. Kiedy skończyła, cofnęła się i zmarszczyła brwi.
Coś się tu nie zgadzało.
Przekrzywiła głowę i zafrapowana przebiegła w myślach wszystko, co wiedziała o topielcach. Wiedziała, że ciało utopionego człowieka marszczy się, puchnie i nabrzmiewa. Że skóra, włosy i paznokcie się obluzowują. Żadnego z tych objawów nie znalazła u dziewczynki, lecz to znaczyło tylko tyle, że nie przebywała długo w wodzie. Do tego dochodziła wydzielina. Utonięcie pozostawia pianę w kącikach ust i nozdrzy, a brakowało jej na zwłokach, które leżały przed Ritą. Ale i to mogło mieć swoje wyjaśnienie. Widać dziecko zmarło, zanim wpadło do rzeki. Jak dotąd wszystko się zgadzało. Niepokoiła ją cała reszta. Jeśli mała nie utonęła, to jak zmarła? Czaszka była nietknięta, kończyny również. Żadnych sińców na szyi, żadnych złamanych kości. Żadnych objawów uszkodzenia narządów wewnętrznych. Rita wiedziała, jak daleko potrafi się posunąć ludzka niegodziwość; sprawdziła genitalia i stwierdziła, że dziewczynka nie padła ofiarą bestialskiego nadużycia.
Czy to możliwe, żeby zmarła z przyczyn naturalnych? Lecz nie widać było żadnych symptomów choroby. Przeciwnie, sądząc z jej wagi, wyglądu skóry i włosów, mogła służyć za ideał zdrowego dziecka.
Wszystko to wystarczyłoby, aby zaintrygować Ritę, lecz było coś jeszcze. Nawet gdyby założyć, że dziewczynka zmarła z przyczyn naturalnych i z powodów trudnych do odgadnięcia została wrzucona do rzeki, to na ciele powinny się pojawić obrażenia powstałe po śmierci – otarcia od piasku, zadrapania, rozcięcia od większych i mniejszych kamyków. Woda potrafi złamać kończynę dorosłego mężczyzny, uderzenie w filar mostu roztrzaska czaszkę. Tymczasem na ciele dziewczynki nie widać było najmniejszej skazy – żadnego zadrapania, obtarcia czy uderzenia. Nic, tylko perfekcyjna, nietknięta skóra. „Jak lalka”, powiedział Jonathan, opisując, jak wpadła mu w ramiona. Teraz Rita rozumiała, czemu tak pomyślał. Obmacała stópki, przebiegła opuszkami wokół dużych palców. Były wprost idealne, można by pomyśleć, że dziecko nigdy nie dotknęło stopą ziemi. Nawet paznokietki miała delikatne i perłowe jak nowo narodzone dziecię. Już fakt, że śmierć nie pozostawiła na jej ciele najmniejszego śladu, budził uzasadnione zdziwienie, lecz to samo można by rzec o życiu dziewczynki, a to, jak wskazywało doświadczenie Rity, było doprawdy niezwykłe.
Zwłoki zawsze opowiadają jakąś historię życia i śmierci, tymczasem martwe ciało tego dziecka przedstawiało prawdziwą niezapisaną kartę.
Rita sięgnęła po lampę wiszącą na haczyku i przysunęła ją do twarzy dziewczynki. Zobaczyła dziecięcą buzię tak samo pozbawioną wyrazu jak cała reszta. Nie sposób było odgadnąć, czy za życia te niedokończone, jakby naszkicowane rysy nosiły znamiona urody, płochliwej nieśmiałości czy przebiegłej figlarności. Jeśli na tej twarzy malowały się kiedyś ciekawość, spokój lub niecierpliwość, to czas nie zdołał odcisnąć na niej ich trwałego piętna.
Bardzo niedawno temu – dwie godziny lub niewiele więcej – ciało i dusza tej małej dziewczynki były ze sobą ściśle i bezpiecznie połączone. Na tę myśl, mimo swego doświadczenia i wiedzy, Rita dała się porwać burzy emocji. Nie po raz pierwszy od czasu porzucenia wiary zapragnęła poczuć obecność Boga. Boga, który za czasów jej dzieciństwa wszystko widział, wszystko wiedział i wszystko rozumiał. Jakże proste było życie, kiedy w swojej nieświadomości i naiwności pokładała wiarę w Ojcu, który cieszył się doskonałym rozumieniem wszystkich rzeczy. Zniosłaby bez trudu swoją niewiedzę, gdyby mogła mieć pewność, że Bóg wie. Teraz jednak…
Ujęła rączkę dziewczynki – idealne, maleńkie paluszki z pięcioma nieskazitelnymi paznokietkami – ułożyła ją sobie na otwartej dłoni i nakryła drugą.
To wszystko nie tak! Tak nie powinno się dziać!
Wtedy się stało.
Cud
Zanim Margot wrzuciła ubrania rannego mężczyzny do wiadra z czystą wodą, Jonathan przeszukał jego kieszenie. Oto co znalazł:
Jedna sakiewka, spęczniała od wody, z sumą pieniędzy, która mogła pokryć wszystkie wydatki i starczyłoby jeszcze na piwo albo cydr, kiedy właściciel poczuje się lepiej.
Jedna chusteczka, przemoczona.
Jedna fajka, nieuszkodzona, do tego puszka tytoniu. Podważyli wieczko i stwierdzili, że zawartość nie zamokła.
– Przynajmniej z tego się ucieszy – orzekli.
Jeden pierścień z przymocowanymi maleńkimi przyrządami, które wzbudziły powszechne zaciekawienie. Czyżby był zegarmistrzem? Ślusarzem? Włamywaczem? Zastanawiali się nad tym wszystkim, dopóki nie wyjęto następnego przedmiotu.
Jedna fotografia. Wtedy przypomnieli sobie ciemne plamy na palcach oraz sugestię Rity, że jej pacjent jest przypuszczalnie fotografem. Teraz wydało się to jeszcze bardziej prawdopodobne. Przyrządy musiały mieć coś wspólnego z jego profesją.
Joe wyjął fotografię z rąk syna i wytarł ją delikatnie z wody wełnianym mankietem kaftana. Ukazywała spłachetek pola z rosnącym na nim jesionem i niewiele więcej.
– Widziałem ładniejsze widoczki – zauważył ktoś.
– Brakuje tu wieży kościelnej albo domu ze strzechą – dodał ktoś inny.
– To właściwie niczego nie przedstawia – wtrącił trzeci, drapiąc się z konsternacją po głowie.
– Trewsbury Mead – stwierdził Joe, który jako jedyny rozpoznał miejsce.
Nikt nie wiedział, co na to odpowiedzieć, więc tylko wzruszyli ramionami i odłożyli fotografię na kominek, żeby wyschła, po czym przeszli do następnego i zarazem ostatniego przedmiotu, który wyjęto z kieszeni nieznajomego, a było to:
Jedno cynowe puzderko z plikiem biletów wizytowych. Wyjęli kartę z wierzchu i wręczyli Owenowi, który najlepiej znał się na piśmie. Owen przysunął sobie świecę i odczytał na głos:
Henry Daunt z Oksfordu Portrety, pejzaże, krajobrazy miejskie i wiejskie A także: pocztówki, przewodniki, ramki do obrazów i fotografii Specjalność: widoki Tamizy
– Miała rację! – zawołali. – Mówiła, że to fotograf, i oto dowód.
Owen odczytał adres przy High Street w Oksfordzie.
– Kto jutro jedzie do Oksfordu? – spytała Margot. – Wie który?
– Mój szwagier wozi barką sery – powiedział kopacz żwiru. – Mogę pójść jeszcze dzisiaj i zapytać.
– Barką