Arnold Schwarzenegger

Pamięć absolutna. Nieprawdopodobnie prawdziwa historia mojego życia


Скачать книгу

się jako jeszcze potężniejszy i silniejszy, tak żeby opadły im szczęki.

      Całą uwagę i energię skupiłem więc na planie treningów, który opracowałem z Wagiem Bennettem. Od miesięcy większość oszczędności wydawałem na jedzenie oraz witaminy i proteiny w tabletkach, które miały pomagać budować masę mięśniową. W ramach diety piłem napój, który stanowił koszmarne przeciwieństwo piwa: były to same drożdże piwowarskie, mleko i surowe jajka. Śmierdział i smakował tak paskudnie, że Albert się porzygał, gdy raz go spróbował. Ale ja wierzyłem, że napój działa, i może tak było.

      Przeczytałem wszystko, co tylko mogłem znaleźć, o metodach treningowych sportowców z Niemiec Wschodnich i Związku Radzieckiego. Coraz częściej krążyły plotki, że ciężarowcy, miotacze i pływacy stosują doping, aby osiągać lepsze wyniki. Gdy tylko odkryłem, że biorą sterydy, poszedłem do lekarza, żeby je wypróbować. Wtedy jeszcze nie wprowadzono zakazu stosowania sterydów anabolicznych i można je było kupić na receptę, choć ludzie mieli wobec nich mieszane uczucia. Kulturyści nie rozmawiali o nich tak swobodnie jak o treningu czy odżywkach, a w mediach toczyła się dyskusja, czy czasopisma kulturystyczne powinny pisać o dopingu, czy ignorować ten trend.

      Jedyne, co chciałem wiedzieć, to czy czołowi światowi zawodnicy biorą anaboliki. Dowiedziałem się tego, pytając znajomych w Londynie. Nie zamierzałem startować w zawodach z gorszej pozycji. „Zrób wszystko, co można”, taką miałem zasadę. A ponieważ wtedy nie były jeszcze znane zagrożenia – badania nad efektami ubocznymi anabolików dopiero rozpoczęto – nie miałem czym się przejmować. Zresztą nie przejmowałbym się, nawet gdyby zagrożenia istniały. Narciarze zjazdowi i kierowcy Formuły i też wiedzą, że mogą zginąć, a mimo to startują w zawodach. Bo jeśli nie zginiesz, wygrasz. Poza tym miałem dopiero dwadzieścia lat i myślałem, że będę żył wiecznie.

      Żeby zdobyć anaboliki, poszedłem po prostu do miejscowego lekarza pierwszego kontaktu.

      – Słyszałem, że to wspomaga wzrost mięśni – powiedziałem.

      – Owszem, ale nie wiązałbym z tym większych nadziei – odparł.

      – Podaje się je pacjentom po operacjach, podczas rehabilitacji.

      – A mógłbym spróbować? – spytałem, a on się zgodził. Wypisał skierowanie na zastrzyki co dwa tygodnie i przepisał tabletki.

      – Niech pan stosuje to przez trzy miesiące i odstawi w dniu, w którym skończą się zawody.

      Anaboliki wywoływały u mnie głód i pragnienie, dzięki czemu przybierałem na wadze, lecz głównie dzięki wodzie, a przecież nie o to chodziło. Nauczyłem się korzystać z tych środków w ostatnich sześciu, ośmiu tygodniach przed większym turniejem, ale efekt ich działania można porównać z ładną opalenizną.

      Później, gdy już wycofałem się z kulturystyki, anaboliki stały się poważnym problemem w sporcie. Goście brali dwadzieścia razy większe ich dawki niż my, a gdy na rynku pojawiły się ludzkie hormony wzrostu, sytuacja naprawdę wymknęła się spod kontroli. Zdarzało się, że kulturyści umierali. Od tamtego czasu współpracuję z IFBB (Międzynarodową Federacją Kulturystyki) i innymi organizacjami, żeby zakazać w sporcie wszelkich środków dopingujących.

      W rezultacie tych wszystkich udoskonaleń treningu i sposobu odżywiania się, gdy we wrześniu 1967 roku wsiadałem do samolotu, aby polecieć do Londynu, byłem o prawie pięć kilogramów cięższy, bo moja masa mięśniowa się zwiększyła.

      Moje drugie zawody o tytuł Mister Universe okazały się takim sukcesem, jak sobie wyobrażałem. Stanąłem do rywalizacji z kulturystami z Republiki Południowej Afryki, Indii, Anglii, Jamajki, Szkocji, Trynidadu, Meksyku, Stanów Zjednoczonych i wielu innych krajów. Po raz pierwszy słyszałem, jak publiczność skanduje: „Ar-nold! Ar-nold!”. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie przeżyłem. Gdy stanąłem na podium, trzymając trofeum – tak jak w marzeniach – potrafiłem nawet powiedzieć poprawnie kilka słów po angielsku, by pokazać, że mam klasę, i podzielić się swoją radością. Powiedziałem do mikrofonu:

      – Zrealizowałem mój życiowy cel. Jestem szczęśliwy, że zostałem Mister Universe. Powtórzę to, bo brzmi fantastycznie. Jestem szczęśliwy, że zostałem Mister Universe! Dziękuję wszystkim w Anglii, którzy mi pomogli. Byli dla mnie bardzo dobrzy. Dziękuję wam wszystkim.

      Tytuł Mister Universe umożliwił mi życie, o jakim młody człowiek nawet nie mógł marzyć. Gdy było ciepło, pakowaliśmy się z innymi kulturystami do naszych starych samochodów i jechaliśmy na wieś, gdzie zabawialiśmy się w gladiatorów – piekliśmy mięso, piliśmy wino i kochaliśmy się z dziewczynami. Wieczorami spędzałem czas w międzynarodowym towarzystwie, z właścicielami barów, muzykami, barmankami – jedna z moich dziewczyn była striptizerką, inna Cyganką.

      Jednak szalałem, gdy była pora na szaleństwo, a kiedy trzeba było ćwiczyć, stawiałem się w siłowni. Nie opuściłem ani jednego treningu.

      Reg Park obiecał, że gdy zostanę Mister Universe, zaprosi mnie do RPA na występy i imprezy promocyjne. Rankiem po zawodach wysłałem więc do niego telegram: Wygrałem. Kiedy mam przyjechać? Reg nie rzucał słów na wiatr. Przysłał mi bilet na samolot i latem 1967 roku spędziłem trzy tygodnie w Johannesburgu z nim, jego żoną Mareon i ich dziećmi, Jonem Jonem i Jeunesse. Reg i ja objechaliśmy całą Republikę Południowej Afryki, byliśmy w Pretorii i Kapsztadzie, gdzie występowaliśmy.

      Aż do tamtej pory nie miałem nawet mglistego pojęcia, czym naprawdę jest sukces w kulturystyce, filmie i biznesie. Widok szczęśliwej rodziny Rega i jego dostatniego życia zainspirował mnie tak samo jak jego rola Herkulesa. Reg pochodził z klasy robotniczej z Leeds; w Ameryce był gwiazdorem kulturystyki. W latach pięćdziesiątych zakochał się w Mareon; zabrał ją do Anglii i ożenił się z nią. Jednak Leeds działało na nią przygnębiająco, więc przenieśli się do RPA, gdzie założył sieć siłowni. Biznes prosperował doskonale. Ich dom, który nazwali Olimpem, wznosił się nad miastem, miał basen i ogrody. Wnętrze było przestronne, piękne i wygodne, ozdobione dziełami sztuki. Chociaż uwielbiałem życie w Monachium – treningi, imprezy, bijatyki i uganianie się za dziewczynami – pobyt u Parków uświadomił mi, że powinienem sięgnąć wyżej.

      Reg codziennie budził mnie o piątej rano, a o wpół do szóstej byliśmy już w jego siłowni przy Kirk Street 42 i trenowaliśmy. Nigdy nie wstawałem o takiej porze, ale wtedy poznałem zalety wczesnego treningu, przed rozpoczęciem dnia, gdy człowiek nie ma jeszcze innych zajęć i nikt od niego niczego nie chce. Reg udzielił mi także ważnej lekcji dotyczącej ograniczeń psychicznych. Podczas treningu doszedłem do tego, że podnosiłem sto trzydzieści sześć kilogramów we wspięciu na palce, więcej niż jakikolwiek znany mi kulturysta. Myślałem, że zbliżam się do granicy ludzkich możliwości. Byłem więc zdumiony, kiedy zobaczyłem, że Reg podnosi czterysta pięćdziesiąt kilogramów.

      – Ograniczenia masz w głowie – tłumaczył. – Zastanów się: to mniejsze obciążenie niż podczas chodzenia. Ważysz sto szesnaście kilogramów, więc podnosisz prawie tyle samo we wspięciu na palce przy każdym kroku. Podczas prawdziwego treningu musisz podnosić więcej. – I miał rację. Limit, o którym myślałem, był czysto psychologiczny. Od chwili gdy zobaczyłem, jak ktoś inny podnosi takie ciężary, sam zacząłem robić postępy w ćwiczeniach.

      To świadczyło o przewadze umysłu nad ciałem. W podnoszeniu ciężarów, a konkretnie w rwaniu, przez wiele lat istniała bariera dwustu dwudziestu sześciu kilogramów – tak jak czterominutowa mila, czyli przebiegnięcie mili w czasie krótszym niż cztery minuty, co udało się dopiero Rogerowi Bannisterowi w 1954 roku. Ale gdy tylko wielki rosyjski sztangista Wasilij Aleksiejew wyrwał w 1970 roku dwieście dwadzieścia siedem kilogramów, ustanawiając