„Każdego Araba – twierdził – można zwerbować dzięki trzem «p»: pochwałom, pieniądzom i pipkom”118. Czy to dzięki zastosowaniu tych trzech „p”, czy z innych powodów, Wardi i jego ludzie zwerbowali jakichś czterystu–pięciuset agentów, którzy w latach 1948–1956 dostarczali bezcennych informacji. Zapewniali oni Jednostce 504 wiadomości o wielu zwierzchnikach fedainów. Kilku z nich zidentyfikowano i ustalono miejsce ich pobytu. W dziesięciu–piętnastu przypadkach Izraelczycy nakłonili arabskich agentów do podłożenia ładunków wybuchowych w pobliżu celów119.
To właśnie wtedy powołano Jednostkę 188. I to właśnie wtedy trzeba było skorzystać z usług Natana Rotberga.
„To była wielka, ale to naprawdę wielka tajemnica – powiedział mi Rotberg. – Nie mogliśmy wymieniać nazw jednostek. Nie mogliśmy mówić komukolwiek o tym, dokąd jedziemy, gdzie służymy ani – to się rozumiało samo przez się – czym się zajmujemy”120.
Rotberg, pogodny kibucnik o grubej szyi i sumiastych wąsach, należał do niewielkiej, liczącej zaledwie kilkaset osób grupy, która brała udział w powstawaniu swoistego triumwiratu złożonego z Amanu, Szin Betu i Mossadu. W 1951 roku został przydzielony do oddziału komandosów o nazwie Szajetet 13 (Flotylla 13). Kiedy izraelski wywiad w tajnej siedzibie na północy Tel Awiwu zaczął uczyć wysadzania różnych obiektów i konstruowania skomplikowanych ładunków wybuchowych, o prowadzenie kursu poproszono właśnie Rotberga, który zajmował się tymi kwestiami we Flotylli 13.
Miał dużą kadź, w której mieszał TNT, pentryt i inne chemikalia, tworząc śmiercionośne mikstury. Ale choć miały one zabijać, twierdził, że sporządzając je, nie kierował się nienawiścią. „Trzeba umieć wybaczać – powiedział w rozmowie ze mną. – Trzeba umieć wybaczać wrogowi. Jednak nie jesteśmy władni, aby przebaczać takim ludziom jak bin Laden. Tylko Bóg może to zrobić. Naszym zadaniem jest doprowadzenie do spotkania między nimi. W swoim laboratorium otworzyłem biuro pośrednictwa, które organizowało takie spotkania. Przeprowadziłem ich ponad trzydzieści”.
Kiedy Rehawia Wardi i jego ludzie namierzyli cel, szli do Rotberga po bombę. „Początkowo używaliśmy koszy wiklinowych z podwójnym dnem – wspominał mój rozmówca. – Wykładałem dno kosza papierem nieprzemakalnym i wlewałem miksturę z kadzi. Potem to przykrywaliśmy wieczkiem i wypełnialiśmy kosz owocami i warzywami. Używaliśmy ołówków, w których umieszczaliśmy ampułki z kwasem. Przeżerał on wieczko, po czym docierał do detonatora, aktywował go i doprowadzał do wybuchu. Problem z kwasem polegał na tym, że w zależności od pogody czas, w jakim kwas przeżerał się [przez wieczko] był różny, co skutkowało tym, że nie mogliśmy określić dokładnej godziny eksplozji. Bomba w Strefie Gazy wybuchała kiedy indziej niż ta podłożona na Zachodnim Brzegu, gdzie z reguły jest chłodniej. Dlatego przerzuciliśmy się na mechanizmy zegarowe, które są o wiele precyzyjniejsze”121.
Jednak bomby Rotberga nie mogły rozwiązać problemu fedainów. Z kilku źródeł wynika, że w latach 1951–1953 wskutek wybuchów zginęło zaledwie siedem namierzonych osób, a oprócz tego sześciu przypadkowych cywilów.
Ataki nie słabły, budząc strach izraelskiej ludności cywilnej i upokarzając Siły Obronne Izraela. Wardi i jego ludzie, którzy doskonale sobie radzili z werbowaniem agentów, zdołali zgromadzić niewiele danych o tożsamości dowódców fedainów, a nawet kiedy jednostce udawało się któregoś zidentyfikować, wojsko nie mogło go znaleźć i zabić. „Mieliśmy swoje ograniczenia – tłumaczył Jigal Simon, wieloletni członek Jednostki 504 i jej późniejszy dowódca. – Nie zawsze udawało nam się zdobyć informacje, nie wszędzie mogliśmy wysyłać agentów, a Siły Obronne Izraela nas nie doceniały. Dowództwu zależało na tym, aby pokazać, że to właśnie wojsko – rękami Żydów – może wykonywać takie akcje”122.
Regularne jednostki Sił Obronnych Izraela usiłowały kilka razy dostać się do Strefy Gazy, Synaju i Jordanii, żeby przeprowadzić ataki odwetowe, lecz nigdy się to nie udało. W związku z tym premier Ben Gurion postanowił rozwinąć umiejętności, na których wojsku zbywało. Na tajnym posiedzeniu 11 czerwca 1953 roku rząd Izraela zgodził się z jego zaleceniem, żeby „upoważnić ministra obrony [którym był on sam] do zatwierdzania […] akcji odwetowych wobec ataków i morderstw [będących dziełem] osób przyjeżdżających zza izraelsko-jordańskiej linii demarkacyjnej”123.
Ben Gurion skorzystał z tych uprawnień już wkrótce. 25 maja zostali zamordowani dwaj strażnicy w Ewen Sappir, osadzie nieopodal Jerozolimy. Rozkazał powołanie specjalnego pododdziału mającego zlikwidować palestyńskiego terrorystę numer jeden Mustafę Samwelego, który stał za śmiercią strażników.
Potrzebował jeszcze tylko odpowiedniego człowieka do pokierowania akcją.
Ariel Scheinerman – lepiej znany jako Ariel Szaron – latem 1953 roku był dwudziestopięcioletnim studentem, ale już zaprawionym w bojach. W młodości przewodził organizacji młodzieżowej, a męstwa dowiódł podczas pierwszej wojny izraelsko-arabskiej, gdy został poważnie ranny. Arik, jak go nazywano, był charyzmatycznym, a zarazem apodyktycznym młodym człowiekiem w znakomitej kondycji i nie wahał się ani chwili, kiedy Sztab Generalny Sił Obronnych Izraela zaproponował mu zlikwidowanie Samwelego.
„Mój ojciec momentalnie się zgodził – pisał w biografii Ariela jego syn Gilad. –Miał pewność, że z siedmioma albo ośmioma dobrymi ludźmi, przyjaciółmi, z którymi służył w wojsku podczas wojny i później, oraz z odpowiednim wyposażeniem zdoła to zrobić”124.
W nocy z 12 na 13 lipca Szaron z oddziałem złożonym z rezerwistów zdołał dostać się do wioski Samwelego na Zachodnim Brzegu i wysadzić w powietrze jego dom. Jednak informacje wywiadowcze okazały się nieprecyzyjne – Samweli nie nocował tam wówczas. Zamachowcy wdali się w strzelaninę i ledwo udało im się ujść z życiem.
Dowództwo uznało operację za sukces – w końcu członkowie oddziału bez trudu przeniknęli na terytorium wroga, a potem zdołali dokonać ataku i wrócić do bazy bez ofiar. Jednak Szaron był wyczerpany i całkowicie nieusatysfakcjonowany. Doszedł do wniosku, że podobne akcje powinni przeprowadzać zawodowcy, a nie przypadkowa zbieranina kumpli, których zabrał ze sobą tej nocy. Oświadczył przełożonym, że widzi konieczność powstania elitarnego oddziału komandosów. I tak 10 sierpnia rozpoczęła działalność Jednostka 101125.
„Jednostka została założona do prowadzenia operacji za granicą, niestandardowych misji, które wymagają specjalnego przeszkolenia i bezbłędnej realizacji” – czytamy w zasadach działania Jednostki 101 napisanych przez Szarona126.
Miał wolną rękę, jeśli chodzi o dobór ludzi (mógł korzystać z rezerwistów i z żołnierzy służby czynnej). Chciał, żeby przeszli wyczerpujące roczne szkolenie. Uczyli się stosowania materiałów wybuchowych, pokonywania dużych odległości, precyzyjnego strzelania podczas ucieczki i biegania po górzystym terenie. Wszystko to zarówno rozwijało ich umiejętności, jak i napawało ich dumą i pewnością siebie.
Młody dowódca zadbał o to, by jego ludzie byli lepiej wyekwipowani od żołnierzy służby czynnej. Zamiast przestarzałych czechosłowackich karabinów, standardowego wyposażenia w tamtych czasach, dostali pistolety maszynowe Carl Gustav; jako pierwsi testowali też nowe i wciąż tajne izraelskie pistolety maszynowe Uzi