pisanina. Littell ją zatwierdził. Lyle się śmiał. Lyle mówił, że pan Hoover mu pomógł.
Układ został zawarty. Littell miał kasę – Carlos i Sam złożyli daninę.
Powiedział im prosto z mostu – to pomysł pana Hoovera – nie-mafijny/anty-Konferencyjny.
Carlos i Sam zapiali z zachwytu. Lyle pogadał z Bayardem Rustinem. Lyle ściemniał:
Ward Littell – mój stary kumpel. Ward to pokrewna dusza. Ward ma kasę. Ward popiera Konferencję.
Pikieta od broni się rozeszła. Pojawiła się inna. Nowe transparenty: „Stuknąć Brodacza” i „Ukrzyżować Chruszczowa”.
Podszedł Bayard Rustin.
Wysoki – dobrze ubrany i zadbany – bardziej wymizerowany niż na policyjnych fotkach.
Usiadł. Założył nogę na nogę. Zajął resztę ławki.
Littell spytał:
– Jak mnie pan rozpoznał?
Rustin się uśmiechnął.
– Był pan tu jedyną osobą niezaangażowaną w demokracyjne procesy.
– Prawnicy nie wymachują transparentami.
Rustin otworzył teczkę.
– Nie, ale niektórzy z nich składają darowizny.
Littell otworzył teczkę.
– Będzie tego więcej. Ale wszystkiemu zaprzeczę, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Rustin wziął pieniądze.
– Zaprzeczy pan. Potrafię to zrozumieć.
– Musi pan wziąć pod uwagę źródło ich pochodzenia. Ludzie, dla których pracuję, nie są przyjaciółmi ruchu praw obywatelskich.
– A powinni być. Włosi też bywali prześladowani.
– Oni tego w ten sposób nie postrzegają.
– Może dlatego odnoszą takie sukcesy w wybranej przez siebie dziedzinie.
– Prześladowani uczą się prześladować. Pojmuję logikę, ale nie uważam, by mogła ona stanowić ogólnie przyjętą życiową mądrość.
– I nie przypisuje pan bezwzględności wszystkim ludziom tej narodowości?
– Nie w większym stopniu niż przypisuję głupotę wszystkim ludziom podobnym do pana.
Rustin klepnął się po kolanach.
– Lyle mówił, że jest pan bystry.
– Sam też jest bystry.
– Mówił, że znacie się od dawna.
– Poznaliśmy się na wiecu pod hasłem „Uwolnić Rosenbergów”. To musiało być w pięćdziesiątym drugim.
– Po której stronie byliście?
Littell się roześmiał.
– Kręciliśmy film operacyjny z tego samego budynku.
Rustin się roześmiał.
– W tamtej demonstracji akurat nie uczestniczyłem. Nigdy nie byłem prawdziwym komunistą, wbrew temu, co twierdzi pan Hoover.
Littell powiedział:
– Wedle jego logiki, pan jest. Wie pan, co to określenie w sobie kryje i w jakim stopniu zawiera w sobie wszystko, czego pan Hoover się lęka.
Rustin się uśmiechnął.
– Nienawidzi go pan?
– Ależ nie.
– Po tym wszystkim, na co pana naraził?
– Trudno mi nienawidzić ludzi, którzy są tak wierni samym sobie.
– Czy studiował pan ideę biernego oporu?
– Nie, ale bywałem świadkiem daremności oporu czynnego.
Rustin się roześmiał.
– To dość niezwykłe stwierdzenie jak na mafijnego prawnika.
Zerwał się wiatr. Littell zadrżał.
– Wiem coś o panu, panie Rustin. Jest pan człowiekiem utalentowanym i zdolnym do kompromisów. Może nie posiadam pańskich talentów, lecz gdy chodzi o kompromisowość, myślę, że idziemy łeb w łeb.
Rustin się skłonił.
– Przepraszam. Staram się nie snuć domysłów co do kierujących ludźmi ukrytych motywów, ale w pańskim przypadku nie udało mi się powstrzymać.
Littell pokręcił głową.
– Nic się nie stało. Pragniemy przecież tego samego.
– Tak, i każdy z nas przykłada się do tego na swój sposób.
Littell zapiął płaszcz.
– Podziwiam doktora Kinga.
– Na tyle, na ile katolik może podziwiać człowieka o imionach Martin Luther?
Littell się zaśmiał.
– Podziwiam Martina Luthra. Zdobyłem się na ten kompromis, gdy jeszcze byłem człowiekiem bardziej wierzącym.
– O naszym Martinie usłyszy pan mnóstwo złego. Pan Hoover od dawna już robi mu złą reklamę. Martin Luther King to diabeł wcielony. Uwodzi kobiety i zatrudnia komunistów.
Littell naciągnął rękawiczki.
– Pan Hoover ma wielu korespondencyjnych przyjaciół…
– Tak. W Kongresie, wśród duchowieństwa i wśród dziennikarzy.
– On w to mocno wierzy, panie Rustin. I dlatego zaraża swą wiarą innych.
Rustin wstał.
– Dlaczego teraz? Dlaczego zdecydował się pan podjąć takie ryzyko w takich czasach?
Littell wstał.
– Byłem ostatnio w Las Vegas i nie spodobało mi się to, co się tam dzieje.
Rustin się uśmiechnął.
– Niech pan jeszcze powie tym mormonom, żeby się trochę rozluźnili.
Podali sobie dłonie. Rustin odszedł. Rustin odszedł, pogwizdując Chopina.
W parku zrobiło się jaśniej i cieplej. Pan Hoover zsyłał na człowieka różnorakie dary.
29
(Las Vegas, 15 stycznia 1964)
Sekwencja obrazów:
Martwa dziwka/oko na podłodze/Wendell Durfee z kłami.
Obrazy i krótkie majaki. Brak snu i utraty świadomości. Dwie stłuczki na koncie.
Obrazy się zazębiały. Od trzydziestu sześciu godzin. Ulewny deszcz jeszcze je podsycał.
Wayne przycisnął taksiarza z Monarchy. Wayne świsnął mu trochę amfy. Wayne zadzwonił do szkoły Lynette i zostawił wiadomość:
Nie wracaj do domu – zatrzymaj się u jakiejś koleżanki – zadzwonię jeszcze i wyjaśnię.
Łyknął amfę. Popił kawą. Podrajcowało go to. I wypompowało. Wywołało sekwencję obrazów.
Czaił się na skrzyżowaniu Truman i J. Wcześniej przekopał akta. Wyciągnął policyjne fotki. Zdobył brudy na Leroya Williamsa i Curtisa Swaseya.
Alfonsi. Gracze w kości. Dwanaście aresztowań/ dwa wyroki. Włóczędzy bez stałego adresu.
Nie kładł się spać – pół dnia/ cała noc/ cały dzień. Obserwował parking. Obserwował kluby –