James Ellroy

Sześć tysięcy gotówką


Скачать книгу

pisanina. Littell ją zatwierdził. Lyle się śmiał. Lyle mówił, że pan Hoover mu pomógł.

      Układ został zawarty. Littell miał kasę – Carlos i Sam złożyli daninę.

      Powiedział im prosto z mostu – to pomysł pana Hoovera – nie-mafijny/anty-Konferencyjny.

      Carlos i Sam zapiali z zachwytu. Lyle pogadał z Bayardem Rustinem. Lyle ściemniał:

      Ward Littell – mój stary kumpel. Ward to pokrewna dusza. Ward ma kasę. Ward popiera Konferencję.

      Pikieta od broni się rozeszła. Pojawiła się inna. Nowe transparenty: „Stuknąć Brodacza” i „Ukrzyżować Chruszczowa”.

      Podszedł Bayard Rustin.

      Wysoki – dobrze ubrany i zadbany – bardziej wymizerowany niż na policyjnych fotkach.

      Usiadł. Założył nogę na nogę. Zajął resztę ławki.

      Littell spytał:

      – Jak mnie pan rozpoznał?

      Rustin się uśmiechnął.

      – Był pan tu jedyną osobą niezaangażowaną w demokracyjne procesy.

      – Prawnicy nie wymachują transparentami.

      Rustin otworzył teczkę.

      – Nie, ale niektórzy z nich składają darowizny.

      Littell otworzył teczkę.

      – Będzie tego więcej. Ale wszystkiemu zaprzeczę, jeśli zajdzie taka potrzeba.

      Rustin wziął pieniądze.

      – Zaprzeczy pan. Potrafię to zrozumieć.

      – Musi pan wziąć pod uwagę źródło ich pochodzenia. Ludzie, dla których pracuję, nie są przyjaciółmi ruchu praw obywatelskich.

      – A powinni być. Włosi też bywali prześladowani.

      – Oni tego w ten sposób nie postrzegają.

      – Może dlatego odnoszą takie sukcesy w wybranej przez siebie dziedzinie.

      – Prześladowani uczą się prześladować. Pojmuję logikę, ale nie uważam, by mogła ona stanowić ogólnie przyjętą życiową mądrość.

      – I nie przypisuje pan bezwzględności wszystkim ludziom tej narodowości?

      – Nie w większym stopniu niż przypisuję głupotę wszystkim ludziom podobnym do pana.

      Rustin klepnął się po kolanach.

      – Lyle mówił, że jest pan bystry.

      – Sam też jest bystry.

      – Mówił, że znacie się od dawna.

      – Poznaliśmy się na wiecu pod hasłem „Uwolnić Rosenbergów”. To musiało być w pięćdziesiątym drugim.

      – Po której stronie byliście?

      Littell się roześmiał.

      – Kręciliśmy film operacyjny z tego samego budynku.

      Rustin się roześmiał.

      – W tamtej demonstracji akurat nie uczestniczyłem. Nigdy nie byłem prawdziwym komunistą, wbrew temu, co twierdzi pan Hoover.

      Littell powiedział:

      – Wedle jego logiki, pan jest. Wie pan, co to określenie w sobie kryje i w jakim stopniu zawiera w sobie wszystko, czego pan Hoover się lęka.

      Rustin się uśmiechnął.

      – Nienawidzi go pan?

      – Ależ nie.

      – Po tym wszystkim, na co pana naraził?

      – Trudno mi nienawidzić ludzi, którzy są tak wierni samym sobie.

      – Czy studiował pan ideę biernego oporu?

      – Nie, ale bywałem świadkiem daremności oporu czynnego.

      Rustin się roześmiał.

      – To dość niezwykłe stwierdzenie jak na mafijnego prawnika.

      Zerwał się wiatr. Littell zadrżał.

      – Wiem coś o panu, panie Rustin. Jest pan człowiekiem utalentowanym i zdolnym do kompromisów. Może nie posiadam pańskich talentów, lecz gdy chodzi o kompromisowość, myślę, że idziemy łeb w łeb.

      Rustin się skłonił.

      – Przepraszam. Staram się nie snuć domysłów co do kierujących ludźmi ukrytych motywów, ale w pańskim przypadku nie udało mi się powstrzymać.

      Littell pokręcił głową.

      – Nic się nie stało. Pragniemy przecież tego samego.

      – Tak, i każdy z nas przykłada się do tego na swój sposób.

      Littell zapiął płaszcz.

      – Podziwiam doktora Kinga.

      – Na tyle, na ile katolik może podziwiać człowieka o imionach Martin Luther?

      Littell się zaśmiał.

      – Podziwiam Martina Luthra. Zdobyłem się na ten kompromis, gdy jeszcze byłem człowiekiem bardziej wierzącym.

      – O naszym Martinie usłyszy pan mnóstwo złego. Pan Hoover od dawna już robi mu złą reklamę. Martin Luther King to diabeł wcielony. Uwodzi kobiety i zatrudnia komunistów.

      Littell naciągnął rękawiczki.

      – Pan Hoover ma wielu korespondencyjnych przyjaciół…

      – Tak. W Kongresie, wśród duchowieństwa i wśród dziennikarzy.

      – On w to mocno wierzy, panie Rustin. I dlatego zaraża swą wiarą innych.

      Rustin wstał.

      – Dlaczego teraz? Dlaczego zdecydował się pan podjąć takie ryzyko w takich czasach?

      Littell wstał.

      – Byłem ostatnio w Las Vegas i nie spodobało mi się to, co się tam dzieje.

      Rustin się uśmiechnął.

      – Niech pan jeszcze powie tym mormonom, żeby się trochę rozluźnili.

      Podali sobie dłonie. Rustin odszedł. Rustin odszedł, pogwizdując Chopina.

      W parku zrobiło się jaśniej i cieplej. Pan Hoover zsyłał na człowieka różnorakie dary.

      29

      (Las Vegas, 15 stycznia 1964)

      Sekwencja obrazów:

      Martwa dziwka/oko na podłodze/Wendell Durfee z kłami.

      Obrazy i krótkie majaki. Brak snu i utraty świadomości. Dwie stłuczki na koncie.

      Obrazy się zazębiały. Od trzydziestu sześciu godzin. Ulewny deszcz jeszcze je podsycał.

      Wayne przycisnął taksiarza z Monarchy. Wayne świsnął mu trochę amfy. Wayne zadzwonił do szkoły Lynette i zostawił wiadomość:

      Nie wracaj do domu – zatrzymaj się u jakiejś koleżanki – zadzwonię jeszcze i wyjaśnię.

      Łyknął amfę. Popił kawą. Podrajcowało go to. I wypompowało. Wywołało sekwencję obrazów.

      Czaił się na skrzyżowaniu Truman i J. Wcześniej przekopał akta. Wyciągnął policyjne fotki. Zdobył brudy na Leroya Williamsa i Curtisa Swaseya.

      Alfonsi. Gracze w kości. Dwanaście aresztowań/ dwa wyroki. Włóczędzy bez stałego adresu.

      Nie kładł się spać – pół dnia/ cała noc/ cały dzień. Obserwował parking. Obserwował kluby –