James Ellroy

Sześć tysięcy gotówką


Скачать книгу

założył rękawice wypełnione śrutem. Tkanina jednej pękła. Kulki się wysypały.

      Wayne dyszał. Wayne podążał szlakiem krwi. Wayne przyglądał się jej smugom.

      Poślizgnął się na szmacie. Nadepnął na oko.

      Osiem napaści. Jedno śmiertelne pobicie.

      Słyszał to. Myślał, że to bara-bara nr 2. A to było zabójstwo pierwszego stopnia. Okaże się pewnie nieumyślnym spowodowaniem śmierci. Hinton był biały. Hinton miał wpływy. Hinton zabił kolorową dziwkę.

      Wayne jechał z powrotem. Wayne rozmyślał. Wszystko się zgadzało.

      Ofiary napaści wnosiły skargi. Mówiły, że napastnik robił zdjęcia. Wayne widział błyski flesza. Znał metodę działania sprawcy. Był już wtedy wykończony. Nie załapał.

      Spieprzył sprawę. Był tej dziwce coś winien. Koszt nie miał żadnego znaczenia.

      Wayne zaparkował w uliczce dojazdowej. Wayne obserwował dom. Robotnicy wrzeszczeli. Piły ryczały. Wiertarki jazgotały.

      Wayne się wysikał. Wayne nie trafił do puszki. Wayne obsikał siedzenie.

      Czas pędził. Wayne obserwował dom. Obserwował podjazd. Czas leciał jak szalony. Nastał zmierzch. Robotnicy się rozeszli.

      Wsiadali do samochodów. Zajeżdżali sobie drogę. Trąbili na pożegnanie. Wayne czekał. Czas zmęczył się i przysnął.

      18.19:

      Hintonowie wychodzą. Niosą torby z kijami golfowymi. Pewnie wieczorek w plenerze. Pole golfowe koło Sahary.

      Odjeżdżają. Biorą impalę Deb. Furgonetka Duane’a zostaje.

      Wayne odliczył dwie minuty. Wayne zebrał się w sobie. Wayne wysiadł i rozprostował kości.

      Podszedł. Chwycił się płotu. Przeskoczył. Opadł ciężko. Otarł skórę na dłoniach. Wytarł je w spodnie.

      Podbiegł ku werandzie. Drzwi wyglądały na liche. Zasuwka latała. Szarpnął drzwiami. Powstała szczelina. Wayne oderwał zasuwkę.

      Otworzył drzwi. Znalazł się w pralni. Pralka/ suszarka/ linki na bieliznę. Okno do wnętrza domu – i jedne drzwi wewnętrzne.

      Wayne wszedł do środka. Zamknął drzwi wejściowe. Luźne deski podłogowe w pralni pod nim podskakiwały. Uderzały w stopy Wayne’a.

      Dotarł do drzwi wewnętrznych. Poruszył klamką. Bingo – niezamknięte na klucz.

      Znalazł się w kuchni. Spojrzał na zegarek. Dwadzieścia minut – nie więcej.

      18.23:

      Szuflady w kuchni – nic ciekawego – sztućce, talerze i kupony promocyjne.

      18.27:

      Salon – nic ciekawego – nadmiar jasnego drewna.

      18.31:

      Biblioteka – nic ciekawego – strzelby sportowe i regały z książkami.

      18.34:

      Gabinet Hintona – tu powoli – to prawdopodobna kryjówka.

      Regały na dokumenty/ księgi rachunkowe/ klucze na kółku. Żadnego sejfu w ścianie/ jedno zdjęcie – Hinton i Lawrence Welk.

      18.39:

      Sypialnia – nic ciekawego – znów nadmiar jasnego drewna. Żadnego sejfu w ścianie/ żadnego sejfu pod podłogą/ żadnej luźnej klepki podłogowej.

      18.46:

      Piwnica – tu powoli – to prawdopodobna kryjówka.

      Elektronarzędzia/ stół warsztatowy/ „Playboye”. Szafa – zamknięta na klucz. Tamte klucze – pamiętasz – pęk kluczy na kółku.

      Wayne pobiegł na górę. Wayne chwycił pęk. Wayne zbiegł na dół. Wayne zaczął wtykać klucze do zamka.

      18.52:

      Klucz nr 9 pasuje. Drzwi puszczają. Szafa staje otworem.

      Dostrzegł jedno pudełko. To wszystko, nic więcej. Przejrzyjmy je.

      Kajdanki. Piłeczki. Taśma izolacyjna. Rękawice ze śrutem. Aparat fotograficzny – polaroid. Sześć rolek filmu. Czternaście zdjęć: murzyńskie dziwki, zakneblowane i zmaltretowane – osiem znanych ofiar plus sześć dodatkowych.

      Plus:

      Niewykorzystany film. Jedna rolka. Dwanaście ujęć. Dwanaście ewentualnych zdjęć.

      Wayne opróżnił pudełko. Wayne zrobił miejsce na podłodze. Wayne rozłożył wszystko. Cykaj szybko. Schowaj wszystko z powrotem. Zostaw tak, jak to znalazłeś.

      Załadował film. Cyknął dwanaście fotek. Wywoływały się i zaraz wyskakiwały. Odbitki od ręki – kolorowe, prosto z polaroidu.

      Pogrupował zdjęcia Hintona – cztery osobne ujęcia – cztery zbliżenia. Miał na fotkach kneble z piłek. Miał stłuczenia. Miał powybijane zęby i krew.

      27

      (Las Vegas, 14 stycznia 1964)

      Istny raj czarnucha: czterech szwarców/ cztery działki/ jedna szpryca.

      Zawładnęli parkingiem pod wiatą. Otoczyli starego merca. Mieli anielski pył. Mieli herę.

      Rozpuszczali ją. Podgrzewali. Napełniali strzykawkę. Przewiązywali ręce. Jęczeli. Padali. Słaniali się. Kiwali głowami.

      Czaaaaaad…

      Pete patrzył. Pete ziewał. Pete drapał się po tyłku. Obserwacja – noc nr 6 – zmiana przed świtem – ćpuńskie odloty o piątej, kurwa, nad ranem.

      Zaparkował przy skrzyżowaniu Truman i J. Zjechał na siedzeniu nisko. Patrzył. Tamten smoluch zadzwonił i dał mu cynk. Powiedział, że Wendell wrócił. Powiedział, że Wendell ma broń. Powiedział, że Curtis i Leroy – niegrzeeeeczni. Handlują białym proszkiem.

      Sprawdzić parking pod wiatą. Sprawdzić osiedle Evergreen. Fani hery lubią się tam zbierać. Fani gry w kości też. A Wendell to fan kości pieeerwsza klaaasa. Wypatrywać Curtisa i Leroya – dwóch tłustych gówniarzy z nastroszonymi kudłami.

      Pete połknął aspirynę. Jego ból głowy sięgał zenitu. Sześć nocy. Gówno warta obserwacja. Bóle głowy i żarcie od smoluchów. Brudny samochód.

      Plan:

      Stuknąć Curtisa i Leroya. Udobruchać Chłopców i odegrać grzecznego ich wielbiciela. Stuknąć Wendella Durfee’ego. Uczynić Wayne’a Juniora swoim dłużnikiem.

      Jesteś mi coś winien, Wayne. Zajrzyjmy w twoje akta.

      Sześć nocy. Brak szczęścia. Sześć nocy szlajania się po LV. Sześć nocy kulenia się w wozie.

      Pete obserwował parking. Pete ziewał. Pete się przeciągał. Dorobił się już hemoroidów wielkości Matterhornu.

      Ćpuny lataaaały.

      Popijały wodę sodową. Zapalały zapałki. Parzyły sobie dłonie. Podpalały ustniki papierosów.

      Pete ziewał. Pete drzemał. Pete odpalał papierosa od papierosa… O, kurde, a to…

      Dwóch szwarców przecięło J. Tłuści gówniarze z nastroszonymi kudłami – wielkie, nalakierowane szopy.

      Chwila, moment – jeszcze dwóch szwarców – czarny alert pierwszego stopnia.

      Przecięli skrzyżowanie Truman i K i dołączyli do tych z szopami. Wszczęli murzyńską gadkę.

      Jeden palant taszczył koc. Drugi taszczył kości. Ten od kości gadał z szopiastymi. Zwracał się do nich „Leroy”