patrzył. Wayne ziewał. Wayne się przeciągał. Peavy szedł z powrotem. Wraz z nim szło dwóch mężczyzn. Dwóch mężczyzn szło bardzo blisko.
Wayne przetarł oczy. Wayne zamrugał i spojrzał raz jeszcze. O, kurwa – to Rock Hudson i Sal Mineo.
Peavy uśmiecha się szeroko. Peavy częstuje proszkiem. Rock i Sal wciągają. Uśmiechają się szeroko. Chichoczą radośnie. Wsiadają do limuzyny. Peavy im pomaga. Peavy łapie ich za pośladki i popycha.
Limuzyna ruszyła. Wayne za nią. Wayne jechał niemal zderzak w zderzak. Otworzyło się okno. Wayne ujrzał dym. Poczuł zapach marihuany.
Dojechali do północnego LV. Dojechali do hotelu Golden Cavern. Gogusie wysiadają. Rock i Sal się chwieją.
Lynette świrowała na punkcie Wielkiego Rocka – teraz chyba się, kurwa, zesra.
Duane Hinton mieszkał koło Sahary. Wayne odnotował czas: 3.07 – to baaardzo późny show.
Zaparkował. Wyrzucił puszkę po mleku. Ziewnął. Przeciągnął się. Podrapał.
Meta Hintona była nowa – cała z prefabrykatów – w jednym oknie poświata. Obraz kontrolny w telewizorze – chorągiewki i paski w geometryczne wzory – kanał KLXO.
Wayne obserwował okno. Czas pełzł. Czas się czołgał. Czas nie miał końca. Obraz kontrolny znikł. W pokoju zapaliło się światło. Hinton wyszedł.
Wayne odnotował: 3.41.
Hinton miał na sobie robocze ubranie. Wayne postawił na wyprawę do sklepu – Food King był czynny przez całą noc. Hinton uruchomił swoją furgonetkę. Hinton cofnął. Hinton ruszył na północ.
Takie śledzenie nad ranem było do dupy. Wayne tego nie cierpiał – brak ruchu/ brak krycia.
Wayne zwlekał. Wayne odliczył dwie minuty – bezpieczne opóźnienie. 1,58, 1,59… Start…
Przekręcił kluczyk. Ruszył na północ. Nadrobił poślizg. Dogonił Hintona.
Minęli Food King. Wayne czaił się z tyłu. Hinton skręcił na zachód – przez Fremont do Owens.
Ruch się zwiększył. Wayne podjechał bliżej. Wjechali do zachodniego LV. Ruch stał się jeszcze większy – bryki alfonsów i różnorakie gruchoty – murzyńskie nocne marki w akcji.
Hinton przystanął. Proszę – hamuje – za skrzyżowaniem Owens i H.
Przed Klubem Woody’ego. Słynącym z całonocnej wyżerki. Znanym ze smażonego wszystkiego.
Hinton zaparkował. Hinton wszedł. Wayne zaparkował po przekątnej. Podszedł do niego jakiś menel.
Ukłonił się. Odtańczył watusi. Spryskał szybę. Wayne włączył wycieraczki. Menel pokazał mu tyłek. Jego kolesie zawyli z uciechy.
Wayne opuścił szybę. Fe! – powietrze cuchnęło. Poczuł smród wymiocin. Poczuł smażonego kurczaka. Zamknął okno.
Hinton wyszedł. Hinton przytrzymał drzwi. Hinton przepuścił dziwkę. Miała ciemną skórę. Była gruba. Wyglądała na nawaloną.
Podeszli do furgonetki. Wsiedli. Pojechali za róg. Wayne zgasił światła. Wayne ruszył za nimi. Wayne trzymał się blisko.
Zatrzymali się. Zaparkowali. Przeszli przez pusty plac. Chwasty i bylica. Jakieś rupiecie. Przyczepa stojąca na cegłach.
Wayne podjechał i stanął przy krawężniku. Zaparkował dziesięć metrów z tyłu. Dziwka otworzyła przyczepę. Hinton wszedł. Hinton coś niósł.
Może flaszkę. Może aparat. Może jakiś erotyczny gadżet.
Dziwka weszła. Dziwka zamknęła drzwi. Światło zapłonęło i zgasło.
Wayne spojrzał na zegarek. Dwie minuty wlokły się niemiłosiernie. Czekał, aż coś zacznie świadczyć o bara-bara.
Proszę – po 2,6 minuty:
Przyczepa się kołysze. Cegły podrygują. Oboje są grubi. Przyczepa jest z cienkiej blachy.
Kołysanie ustało. Wayne zmierzył czas pieprzenia: 4,8 minuty.
Zapaliło się światło. Przez okno było widać błyski. Niebieskawe – jak od lampy przy aparacie.
Wayne ziewnął. Wayne się przeciągnął. Wayne wyrzucił kubek z moczem. Przyczepa się zakołysała – najwyżej przez minutę – światło zgasło.
Hinton wyszedł. Hinton się potknął. Hinton coś niósł. Przeciął plac. Wsiadł do furgonetki. Ruszył, drąc gumy.
Wayne włączył krótkie światła. Wayne ruszył za nim. Wayne tarł oczy i ziewał. Droga jakby uciekła – w przednią szybę stuknęły kamyki – co jest?/ co jest?
Samochodem bujnęło. Wayne odbił kierownicą. Ujrzał czerwone światło. Nacisnął hamulec. Puścił sprzęgło i silnik zgasł.
Furgonetka wjechała na wzniesienie. Furgonetka dała nura. Duane Hinton znikł.
Wayne przekręcił kluczyk. Wayne przygazował ostro. Wayne zaatakował silnik zbyt gwałtownie. Odczekał dwie minuty. Przekręcił kluczyk. Wcisnął gaz powoooooooli.
Silnik zaskoczył. Wayne ziewnął i ruszył. Cały świat zamaaaaazał się zaspaaaany.
Przyszedł świt. Wayne wpakował się do łóżka w ubraniu. Lynette się poruszyła. Wayne udał pogrążonego we śnie.
Dotknęła go. Poczuła w palcach ubranie. Wyciągnęła mu pistolet.
– Dobrze się bawisz? Ukrywając się przed żoną, oczywiście.
Ziewnął. Przeciągnął się. Walnął głową w wezgłowie. Powiedział:
– Rock Hudson to ciota.
A Lynette spytała:
– Co się wydarzyło w Dallas?
Spał. Najwyżej dwie godziny. Obudził się półprzytomny. Lynette nie było. W Dallas nie wydarzyło się nic.
Przygotował sobie grzankę. Wypił kawę. Wrócił do roboty. Zaparkował za domem Hintona. Rozejrzał się po podwórzu na tyłach.
Uliczka dojazdowa była zapchana – obok coś budowano. Jego gówniany wóz pasował jak ulał.
Rozejrzał się po podjeździe. A tam, jak zawsze – furgonetka Hintona i impala Deb Hinton. Odnotował czas swego przybycia: 9.14.
Wayne obserwował dom. Wayne drapał się i ziewał. Wayne wysikał poranną kawę. Robotnicy montowali płyty gipsowe – sześciu chłopa z elektronarzędziami – ryczące piły motorowe, jazgoczące wiertarki.
10.24:
Deb Hinton wychodzi. Deb Hinton odjeżdża. Impala Deb stuka i łomocze.
12:08:
Robotnicy mają przerwę. Ruszają do wozów. Chwytają za pudełka i woreczki z lunchem.
14:19:
Duane Hinton wychodzi.
Idzie przez podwórze. Niesie ubrania. Te z minionej nocy. Podchodzi do płotu. Wkłada ciuchy do spalarni. Zapala zapałkę.
JA CIĘ KRĘCĘ. KURWA MAĆ.
Wayne pojechał na skrzyżowanie Owens i H. Wayne zaparkował przed Klubem Woody’ego.
Otworzył bagażnik. Chwycił łom. Przeszedł za róg – ulica była wymarła – nigdzie żadnych świadków.
Przeszedł przez plac. Zastukał do drzwi przyczepy. Rozejrzał się – świadków nadal brak.
Naparł na łom. Rozwalił zamek. Wszedł do środka. Poczuł krew. Zamknął