Ziemowit Szczerek

Siódemka


Скачать книгу

choć można tu było teoretycznie dziewięćdziesiąt, a w praktyce to i ze sto dziesięć miałoby sens. – Wymieniacie się, mówisz, eliksirami?

      – Wymieniamy – dumnie powiedział Gerard.

      – A na co one są? – spytałeś. – Te eliksiry?

      – Ooo – odpowiedział. – To różnie. Ale jednak większość na, wiesz, rozszerzenie świadomości.

      – O – pokiwałeś głową. – Oryginalnie.

      – To znaczy, wiesz, wiedźmińskie rozszerzenie świadomości. Takie specjalne. Bo wszystkie, wiesz, supermoce wiedźmina to tak naprawdę szybsze działanie mózgu w odniesieniu do działań innych, rozumiesz – zaczął ci wyjaśniać, dość gorączkowo zresztą. – To jest trochę… jak by ci to wyjaśnić… jak w Matrixie. Neo, rozumiesz, kiedy unika kul, no nie, to się wydaje, że one tak wolno lecą. No i faktycznie lecą dla Neo wolno, bo jego mózg myśli szybciej i ciało reaguje szybciej. I wtedy Neo może tych kul uniknąć. Cała tajemnica.

      – I wy na tych waszych zjazdach się wymieniacie eliksirami – chciałeś dobrze zrozumieć, co też ten Gerard do ciebie mówi – które coś takiego mają z mózgiem zrobić?

      Pokiwał radośnie głową.

      – Przyspieszyć działanie umysłu i ciała?

      – Tak.

      – A skąd je bierzecie? Ze sklepów z dopalaczami?

      – Ależ skąd! – oburzył się. – Dopalacze są dla zwyrodnialców i dekadentów chędożonych jakichś. Sami robimy!

      – I co? Działają?

      – No działają, choć wiesz… – zacukał się Geralt. – To jeszcze takie wstępne w sumie etapy, no, eksperymentujemy, nie ma rzeczy idealnych, ale ten na przykład – wyciągnął ze skrzyneczki jadowicie niebieską fiolkę – i ten – wyciągnął różową – te są, że tak się wyrażę, najbliższe osiągnięcia pożądanych efektów. Ten – pochwalił się, potrząsając delikatnie różową fiolką – to mój.

      – A czemu różowy? – spytałeś.

      – A jakoś tak – spłoszył się jakby trochę, po czym nieco się zezłościł. – Wszyscy mnie o to pytają, „czemu różowy, czemu różowy”. A ważne jest, jak działa.

      – A jak działa?

      – A chcesz spróbować?

      Odkręciłeś Doktora Peppera, przytrzymując na chwilę kierownicę łokciem, łyknąłeś łyka, zakręciłeś, odstawiłeś na deskę rozdzielczą, po czym powiedziałeś: – A chcę.

      – To daj dziesięć złotych.

      – Słucham?

      – No dychę daj – powiedział wiedźmin Gerard. – Za darmo to było za komuny. Teraz, w sumie, też jest komuna, ale jak pogonimy raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę, to będzie normalnie. Będzie święte prawo własności, choćby świnie ujadały! Kiedyś będzie zwyczajnie, kiedyś będzie normalnie – zanucił. – Tak, że ten – podjął po chwili – dyszka, i daję eliksiry do popróbowania.

      – Słuchaj, wiedźminie Gerard – powiedziałeś. – Nie wiem, czy zauważyłeś, ale jedziesz za darmo moim samochodem. Kucu korwinowski.

      – A, faktycznie – posmutniał Gerard. – No dobra, to masz. Wymiana to wymiana. Ale – zaznaczył – będzie to znaczyło, że już nie muszę czuć wdzięczności za to, że mnie podwozisz. Deal?

      *

      Spróbowałeś różowego, niebieskiego, a z rozpędu też jasnozielonego i ciemnozielonego (Geralt zapewniał, że można mieszać). I nic. Machałeś sobie palcami przed oczami. Nic, palce nie zwalniały ani nie przyspieszały. Gerard siedział cicho i wpatrywał się z uwagą w pasy na środku jezdni.

      – I co? – spytałeś.

      – Czekaj – powiedział Gerard. – To nie tak od razu.

      – A kiedy zaczyna działać?

      – No… Różnie, wiesz. Różnie. Raz za godzinę, za dwie, raz za piętnaście minut.

      Jechaliście więc w milczeniu. Za oknami Polska się ciągnęła. Słupek drogowy, szyld z napisem piecze cie? piecze? posmaruj se maściom antypiex, słupek zaś kolejny, pagórek, szyld z napisem nostalgiczno-melancholijny salon meblowy kres wschodni żegna swoich użytkowników i zaprasza ponownie, słupek, zielona, pagórkowata nicość, słupek, zielona nicość.

      – A gdzie w ogóle jedziesz? – przypomniałeś sobie, że nie spytałeś. – Ot tak, Siódemką w górę?

      – Nie – pokręcił głową wiedźmin Gerard. – Jestem wysłannikiem.

      – O – powiedziałeś. – A kogo?

      – Innych wiedźminów. Naszego cechu, wiesz. Kaer Morhen.

      – Ale wysłannikiem gdzie? – spytałeś, bo chciałeś nieco rozładować tę dziwną atmosferę. – Do Warszawy? Do ministerstwa? Pod jakie ministerstwo podpadają wiedźmini z Kaer Morhen?

      No to żeś rozładował. Wiedźmina momentalnie cholera wzięła.

      – A plwać mnie na wasze ministerstwa chędożone! – rozwrzeszczał się nagle. – Tylko podatki by brały, pijawki! A ani grosza ode mnie nie dostaną! Choćby świnie ujadały! A szczać mnie na nich moczem gęstym! Wiesz! Z tym kolaboracyjnym rządem nie chcę mieć nic wspólnego! Nic, tylko by się kłaniali, a to caru północy, a to Wurst Konczycie! Do rzyci on, ot gdzie! Pshaw! Humpf!

      – Aha – pokiwałeś głową, zerkając na wiedźmina Gerarda z niepokojem. – No to dokąd waszmość posłujesz?

      Wiedźmin wbił w ciebie wzrok, a był to wzrok ewidentnego wariata. Eliksiry, pomyślałeś. Wiedźmin jest po eliksirach. Wiedźmin po eliksirach jest bardzo niebezpieczny. Wiedziałeś z Sagi.

      – Do czarnego księcia Bajaja – powiedział wiedźmin z szacunkiem i namaszczeniem.

      – Aha – powtórzyłeś po chwili milczenia. – Do czarnego księcia Bajaja. A daleko książę Bajaj mieszka? – spytałeś, bo nagle zaczęło cię bardzo interesować, jak też długo jeszcze przyjdzie ci pojeba wieźć.

      – A gdzieś w okolicy Łysej Góry – odpowiedział wiedźmin beztrosko.

      „O Jezu” – pomyślałeś. „Aż w Świętokrzyskim. Kawał drogi. Trzeba się go jakoś pozbyć”.

      – A kim jest czarny książę Bajaj? – spytałeś wariata.

      – Ooo – rozmarzył się wiedźmin Gerard. – Największym Polakiem w dziejach chyba.

      – Po Korwinie – dodałeś delikatnie.

      – Przed Korwinem nawet – odpowiedział poważnie.

      Jechaliście przez chwilę, nic nie mówiąc. Nie bardzo wiedziałeś, co powiedzieć.

      – Książę Bajaj – podjął wiedźmin, a głos miał trochę wibrujący – odrodzi Polskę. Odnowi, wróci onej dawną chwałę.

      – A konkretnie?

      – A konkretnie to ja się dowiem, jak dojadę. Książę Bajaj to osoba, hm, mistyczna, wiesz. To jest prawdziwy przywódca, on poprowadzi legiony wolnych Lechitów, a ja mu jadę zaofiarować nasze miecze na służbę. Jadę mu dać – aż go dreszcz, widziałeś, przeszedł – armię polskich wiedźminów. Z armią wiedźminów czarny książę Bajaj pokaże, na co Polskę stać. Orężny wstanie hufiec nasz. On jest wcielonym duchem Polski, potomkiem Lecha… Piasta… Jagiellonów…

      – Wazów też? – spytałeś. – Sasów?

      – A to też się dowiem