choć można tu było teoretycznie dziewięćdziesiąt, a w praktyce to i ze sto dziesięć miałoby sens. – Wymieniacie się, mówisz, eliksirami?
– Wymieniamy – dumnie powiedział Gerard.
– A na co one są? – spytałeś. – Te eliksiry?
– Ooo – odpowiedział. – To różnie. Ale jednak większość na, wiesz, rozszerzenie świadomości.
– O – pokiwałeś głową. – Oryginalnie.
– To znaczy, wiesz, wiedźmińskie rozszerzenie świadomości. Takie specjalne. Bo wszystkie, wiesz, supermoce wiedźmina to tak naprawdę szybsze działanie mózgu w odniesieniu do działań innych, rozumiesz – zaczął ci wyjaśniać, dość gorączkowo zresztą. – To jest trochę… jak by ci to wyjaśnić… jak w Matrixie. Neo, rozumiesz, kiedy unika kul, no nie, to się wydaje, że one tak wolno lecą. No i faktycznie lecą dla Neo wolno, bo jego mózg myśli szybciej i ciało reaguje szybciej. I wtedy Neo może tych kul uniknąć. Cała tajemnica.
– I wy na tych waszych zjazdach się wymieniacie eliksirami – chciałeś dobrze zrozumieć, co też ten Gerard do ciebie mówi – które coś takiego mają z mózgiem zrobić?
Pokiwał radośnie głową.
– Przyspieszyć działanie umysłu i ciała?
– Tak.
– A skąd je bierzecie? Ze sklepów z dopalaczami?
– Ależ skąd! – oburzył się. – Dopalacze są dla zwyrodnialców i dekadentów chędożonych jakichś. Sami robimy!
– I co? Działają?
– No działają, choć wiesz… – zacukał się Geralt. – To jeszcze takie wstępne w sumie etapy, no, eksperymentujemy, nie ma rzeczy idealnych, ale ten na przykład – wyciągnął ze skrzyneczki jadowicie niebieską fiolkę – i ten – wyciągnął różową – te są, że tak się wyrażę, najbliższe osiągnięcia pożądanych efektów. Ten – pochwalił się, potrząsając delikatnie różową fiolką – to mój.
– A czemu różowy? – spytałeś.
– A jakoś tak – spłoszył się jakby trochę, po czym nieco się zezłościł. – Wszyscy mnie o to pytają, „czemu różowy, czemu różowy”. A ważne jest, jak działa.
– A jak działa?
– A chcesz spróbować?
Odkręciłeś Doktora Peppera, przytrzymując na chwilę kierownicę łokciem, łyknąłeś łyka, zakręciłeś, odstawiłeś na deskę rozdzielczą, po czym powiedziałeś: – A chcę.
– To daj dziesięć złotych.
– Słucham?
– No dychę daj – powiedział wiedźmin Gerard. – Za darmo to było za komuny. Teraz, w sumie, też jest komuna, ale jak pogonimy raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę, to będzie normalnie. Będzie święte prawo własności, choćby świnie ujadały! Kiedyś będzie zwyczajnie, kiedyś będzie normalnie – zanucił. – Tak, że ten – podjął po chwili – dyszka, i daję eliksiry do popróbowania.
– Słuchaj, wiedźminie Gerard – powiedziałeś. – Nie wiem, czy zauważyłeś, ale jedziesz za darmo moim samochodem. Kucu korwinowski.
– A, faktycznie – posmutniał Gerard. – No dobra, to masz. Wymiana to wymiana. Ale – zaznaczył – będzie to znaczyło, że już nie muszę czuć wdzięczności za to, że mnie podwozisz. Deal?
*
Spróbowałeś różowego, niebieskiego, a z rozpędu też jasnozielonego i ciemnozielonego (Geralt zapewniał, że można mieszać). I nic. Machałeś sobie palcami przed oczami. Nic, palce nie zwalniały ani nie przyspieszały. Gerard siedział cicho i wpatrywał się z uwagą w pasy na środku jezdni.
– I co? – spytałeś.
– Czekaj – powiedział Gerard. – To nie tak od razu.
– A kiedy zaczyna działać?
– No… Różnie, wiesz. Różnie. Raz za godzinę, za dwie, raz za piętnaście minut.
Jechaliście więc w milczeniu. Za oknami Polska się ciągnęła. Słupek drogowy, szyld z napisem piecze cie? piecze? posmaruj se maściom antypiex, słupek zaś kolejny, pagórek, szyld z napisem nostalgiczno-melancholijny salon meblowy kres wschodni żegna swoich użytkowników i zaprasza ponownie, słupek, zielona, pagórkowata nicość, słupek, zielona nicość.
– A gdzie w ogóle jedziesz? – przypomniałeś sobie, że nie spytałeś. – Ot tak, Siódemką w górę?
– Nie – pokręcił głową wiedźmin Gerard. – Jestem wysłannikiem.
– O – powiedziałeś. – A kogo?
– Innych wiedźminów. Naszego cechu, wiesz. Kaer Morhen.
– Ale wysłannikiem gdzie? – spytałeś, bo chciałeś nieco rozładować tę dziwną atmosferę. – Do Warszawy? Do ministerstwa? Pod jakie ministerstwo podpadają wiedźmini z Kaer Morhen?
No to żeś rozładował. Wiedźmina momentalnie cholera wzięła.
– A plwać mnie na wasze ministerstwa chędożone! – rozwrzeszczał się nagle. – Tylko podatki by brały, pijawki! A ani grosza ode mnie nie dostaną! Choćby świnie ujadały! A szczać mnie na nich moczem gęstym! Wiesz! Z tym kolaboracyjnym rządem nie chcę mieć nic wspólnego! Nic, tylko by się kłaniali, a to caru północy, a to Wurst Konczycie! Do rzyci on, ot gdzie! Pshaw! Humpf!
– Aha – pokiwałeś głową, zerkając na wiedźmina Gerarda z niepokojem. – No to dokąd waszmość posłujesz?
Wiedźmin wbił w ciebie wzrok, a był to wzrok ewidentnego wariata. Eliksiry, pomyślałeś. Wiedźmin jest po eliksirach. Wiedźmin po eliksirach jest bardzo niebezpieczny. Wiedziałeś z Sagi.
– Do czarnego księcia Bajaja – powiedział wiedźmin z szacunkiem i namaszczeniem.
– Aha – powtórzyłeś po chwili milczenia. – Do czarnego księcia Bajaja. A daleko książę Bajaj mieszka? – spytałeś, bo nagle zaczęło cię bardzo interesować, jak też długo jeszcze przyjdzie ci pojeba wieźć.
– A gdzieś w okolicy Łysej Góry – odpowiedział wiedźmin beztrosko.
„O Jezu” – pomyślałeś. „Aż w Świętokrzyskim. Kawał drogi. Trzeba się go jakoś pozbyć”.
– A kim jest czarny książę Bajaj? – spytałeś wariata.
– Ooo – rozmarzył się wiedźmin Gerard. – Największym Polakiem w dziejach chyba.
– Po Korwinie – dodałeś delikatnie.
– Przed Korwinem nawet – odpowiedział poważnie.
Jechaliście przez chwilę, nic nie mówiąc. Nie bardzo wiedziałeś, co powiedzieć.
– Książę Bajaj – podjął wiedźmin, a głos miał trochę wibrujący – odrodzi Polskę. Odnowi, wróci onej dawną chwałę.
– A konkretnie?
– A konkretnie to ja się dowiem, jak dojadę. Książę Bajaj to osoba, hm, mistyczna, wiesz. To jest prawdziwy przywódca, on poprowadzi legiony wolnych Lechitów, a ja mu jadę zaofiarować nasze miecze na służbę. Jadę mu dać – aż go dreszcz, widziałeś, przeszedł – armię polskich wiedźminów. Z armią wiedźminów czarny książę Bajaj pokaże, na co Polskę stać. Orężny wstanie hufiec nasz. On jest wcielonym duchem Polski, potomkiem Lecha… Piasta… Jagiellonów…
– Wazów też? – spytałeś. – Sasów?
– A to też się dowiem