i poszedł spać, łazili dookoła na paluszkach z tym dziecinnym przejęciem niewolników, i szeptali „pa tisze, pa tisze, hosudar atdychajet, imperator atdychajet”.
Wsiadłeś w końcu do samochodu, zamknąłeś drzwi i włączyłeś się do ruchu. Pojechałeś w dawną Rosję.
Na siedzeniu obok leżała skrzyneczka z eliksirami. Otworzyłeś ją.
Na dnie leżał zgięty we czworo kawałek papieru. Podniosłeś go.
Była to mapa. Opisana jako droga do czarnego księcia Bajaja.
*
„No okej – myślisz sobie – Geralt Geraltem, eliksiry eliksirami, napiłem się jeszcze Doktora Peppera z wódką, (niedługo trzeba będzie dokupić, bo się kończy), ale to, że Geralt po eliksirach widział nietoperze, nie znaczy, że ja też będę. Kuce-metalowce wszędzie widzą takie rzeczy, smoki, diabły, wąpierze, nietoperze…”
Ale ty nie jesteś kucem, okej, kiedyś, w podstawówce, byłeś może kucem i słuchałeś Iron Maiden, ale to było sto lat temu, nie będzie żadnych nietoperzy. Tak sobie mówiłeś, ale trochę też się zaczynałeś, prawda, bać.
*
Jedziesz sobie więc nieco wystraszony przez Michałowice, pierwszą wiochę po dawnej rosyjskiej stronie, oglądasz reklamy Zajazdu Kosynier, myślisz sobie – niedaleko Racławice, ho, ho, miejsce pamięci, może warto zajechać, zobaczyć, nigdy, myślisz, nie byłeś w Racławicach, a to przecież niedaleko Siódemki, a Siódemkę masz zjeżdżoną w tę i we w tę, razy miliony, w zasadzie, jak tak się zastanowić, to właśnie Siódemka, nic innego, to twoja ojczyzna. Ani Warszawa, w której jakiś czas mieszkałeś, ani Kraków, do którego uciekłeś ukryć się przed Polską, i w którym teraz mieszkasz, ani Radom, w którym się urodziłeś – żadne z tych miejsc nie jest twoją prawdziwą ojczyzną, twoją ojczyzną jest przestrzeń między tymi miejscami. Siódemka.
Siódemka to twoja ojczyzna.
Niech inni sy jadą dzie mogą, dzie chcą, do Widnia, Paryża, Londynu, a ty jesteś z Siódemki i nic na to nie poradzisz. Mój Boże, to z perspektywy tej pierdolonej drogi patrzysz na świat. Z perspektywy tego pierdolonego ciągu asfaltu. A i tak dobrze, że asfaltu, bo przecież mogło być gorzej. Przecież mogło nie być nawet asfaltu. Przecież asfalt jest na tej tu i tak od niedawna. Dopiero komuniści wyasfaltowali ci ojczyznę.
Owszem, trochę jeździłeś po tym świecie, trochę liznąłeś, jesteś redaktorem w końcu tego pieprzonego portalu Światpol.pl, zajmujesz się tam sprawami zagranicznymi i czasem skapnęła jaka delegacyjka, głównie – bo tym się zajmujesz najbardziej – w polskie sąsiedztwo, do Czech, na Ukrainę, na Bałkany, do Rumunii, czasem Niemcy jakie, czasem jakaś Brukselka czy Sztrazburżek, wiadomo, patria maior, Bruksela jako nasza druga Warszawa, tylko że nikt w to nie wierzy, bo jak z polskiej perspektywy uwierzyć w stołeczność Brukseli, no jak. W każdym razie – nie jesteś w stanie przyjąć innej perspektywy niż ta siódemkowa, a próbowałeś.
Jedziesz, na przykład, do takich Czech, siadasz sobie w knajpie, przychodzi kelner, prosisz piwo, mówiąc „prosim pivo” i próbując nadać temu „prosim pivo” czeski akcent, a raczej akcent, który wyobrażasz sobie jako czeski, dostajesz to piwo, patrzysz, czy nikt nie widzi, i sprawdzasz, czy pena jest naprawdę na dwa palce, znów patrzysz, czy nikt nie widzi i kładziesz na pianie pięciokoronówkę i obserwujesz, czy ją piana naprawdę utrzymuje, potem upijasz łyk, zapalasz petrę nebo spartę, rozglądasz się po tych hobbicich twarzach wokół ciebie i wyobrażasz sobie, jak też może taki Czech patrzeć na świat. Jak widać świat z tej małej, czeskiej kotlinki. Z jednej strony Niemcy, z których przyszły wszystkie kulturowe wzorce i wszystkie kształty, bo przecież tylko dureń nie widzi, że Czechy wyglądają jak zgrzebniejsze i mniej subtelne Niemcy. Od dołu Austria, która służy Czechom do poprawiania sobie nastroju, bo to też Niemcy, tylko takie bardziej ludzkie i w zasięgu ręki, bo w zasadzie wyglądające tak samo, jak Czechy, albo może i nawet gorzej. Na wschodzie Słowacja, która też służy Czechom do podbijania ego, bo to – w sumie – takie czeskie kresy wschodnie, miejsce – jak to się mawia – orki cywilizacyjnej, i choć Czesi się nad Słowacją pochylają, ręce braterskie wyciągają, to jednak traktują Słowację w podobny sposób, w jaki Polska traktuje Ukrainę, czyli „myśmy was podźwignęli, bracia, z barbarzyństwa, więc chodźcie tu teraz, buzi dajcie, wdzięczność okażcie, pochylcie się no”. A na górze – Polska. Już czysty, prawda, Wschód. Łacińska wersja Rosji, gdzie odległości są ogromne, gdzie pełno zaśnieżonej pustki, gdzie miasta mają finezję i urok rozjeżdżonych garażowisk i gdzie człowiek się psychicznie źle z tego powodu czuje, więc lepiej toto omijać z daleka. Polska, zresztą, dzieli się na dwie części. Jedna to zachodnia, poniemiecka Polska, która
1) wygląda jak postapokalipsa rodem z Mad Maxa, bo po ruinach dawnej, wysokiej, niemieckiej cywilizacji chlupią Polaki w kufajkach w wiecznym błocie, którego naniosły swoimi wschodnimi buciorami na porządne germańskie bruki,
2) należy się Czechom, którzy by tego wszystkiego tak nie spierdolili, jak te Polaki, co to przylazły na ten zachód ze wschodu, a tak naprawdę powinny tam zostać, na tym wschodzie, bo do wschodu należą, po wschodniemu myślą i po wschodniemu ogarniają, a poza tym Wrocław, Kłodzko i tak dalej to historyczne ziemie czeskie, więc wiadomo.
Druga Polska to ta Polska właściwa, wschodnia, katolicka talibania i Tataria, która lepiej, żeby nie była za duża i za silna, bo się będzie za bardzo rzucać i narzucać wszystkim ten swój zasrany sposób widzenia świata – kazać przestrzegać swoich katolickich wartości i zakazywać Teletubisiów.
Gdybyś był, Paweł, Czechem, tobyś pewnie też tak myślał, nawet gdybyś był antynacjonalistyczny i przeciwny wszelkim narodowym przesądom, też tak podświadomie byś myślał, choćbyś to z siebie wypierał.
A jeszcze dalej jest Rosja, czyli ta słabiej znana wersja wschodu, a jeśli słabiej znana, to i egzotyczna, a jeśli egzotyczna, to i kusząca.
A potem jedziesz na Słowację, dziwiąc się, że na czesko-słowackiej granicy w ogóle jest jakakolwiek graniczna infrastruktura, że oni naprawdę potraktowali ten swój podział serio. Jedziesz przez te góry, patrzysz na te wszystkie miasteczka świeżo wymalowane jaskrawymi farbami, na te wszystkie blokowiska sterczące z gór i pagórków, na te ruiny górskich zamków przemieszane z ruinami górskich fabryk, mijasz znaki zakazu wjazdu okrem dopravnej obsluhy i okrem vozidel stavby, a potem siadasz w pieszej zonie jakiegoś miasteczka, na jakimś Namiesti snp czy Hviezdoslavowym Namesti, zamawiasz cesnakovą polewkę, znów siląc się na akcent, który jest bardziej czeski niż słowacki, i wyobrażasz sobie świat ze słowackiej perspektywy. I wygląda to tak: na dole są Madziarzy, którzy zbudowali na Słowacji w zasadzie wszystko, co zostało zbudowane, i którzy, chuje złamane, sprawili, że Słowacja nie ma żadnej własnej historii i dlatego musi sobie rozpaczliwie dokręcać jako własną historię Państwa Wielkomorawskiego. Na zachodzie siedzą Czesi, niby okej, niby spoko, koledzy, ale tak naprawdę aroganckie buce, którym się wydaje, że zeżarli wszystkie rozumy i łaskawie dopuścili biednych słowackich młodszych braciszków do swojej wyrafinowanej kultury, która, zresztą, nie jest niczym innym, jak prowincjonalno-słowiańską kopią Niemiec, więc niech się tak nie rzucają. Na wschodzie są Ukraińcy, czyli świat mafii, kurewstwa i wszystkiego najgorszego, na Ukrainie lepiej się nie pokazywać, bo zarobi się zagubioną kulą lub nadzieje na nóż przypadkowo wystawiony zza rogu. Albo zawali ci się na głowę jakaś radziecka lub poradziecka prowizorka. Polacy z kolei to kombinatorki i cwaniaki żyjące na wielkiej zasyfionej równinie, która zaczyna się mniej więcej na wysokości Krakowa. Okupują rdzennie słowackie ziemie, które leżą poniżej tego, całkiem zresztą ładnego, miasta, bo Polska – to płaskie, a Słowacja – to góry. Proste. Gorzej, że ci Słowacy żyjący w polskich górach, mówiący językiem, którzy Polacy nazywają dialektami polszczyzny, ale który, jak wie każde słowackie dziecko, jest po prostu regionalnym wariantem słowackiego, a do tego ubierający się w identyczne stroje ludowe, w jakie ubierają się Słowacy,