Fernando Aramburu

Patria


Скачать книгу

hotelu Londres, Bittori odparła, że nie ma mowy. Siedzieć w zamknięciu przy tak pięknej pogodzie? Xabier rozejrzał się wokoło, jakby chciał się upewnić, że ama ma rację. Rzeczywiście – pogodne niebo, lekka bryza i przyjemne jesienne ciepło zachęcały do spaceru.

      – Co chcesz robić?

      – Chodźmy tam.

      Wskazała podbródkiem w stronę paseo Miraconcha. Nie czekając na zgodę syna, ruszyła w zaproponowanym kierunku, a Xabier po chwili do niej dołączył.

      – Jak to możliwe, że jeszcze nie znalazłeś sobie żony? Nie rozumiem. Jesteś przystojny, wykonujesz prestiżowy zawód. Czego ci brakuje? Chyba nie pieniędzy. Kobiety muszą ustawiać się do ciebie w kolejce!

      – Nie patrzę za siebie.

      – A może masz słabość do mężczyzn, co? Nie martw się, nie będę się bulwersować.

      – Mam słabość do swojej pracy. Lubię pomagać pacjentom, leczyć chorych i tak dalej.

      – To nie jest odpowiedź.

      – Nie nadaję się do małżeństwa, mamo. To wszystko. Nie mógłbym też być rzeźbiarzem ani rugbistą, a mimo to nie pytasz mnie, co sądzę o tych dziedzinach.

      Bittori ujęła go pod ramię. Matka, która chwali się synem na paseo Miraconcha. Po lewej stronie pasażu panuje duży ruch: rowerzyści jadą w dwóch kierunkach, są spacerowicze, ludzie w sportowych strojach uprawiający jogging, po prawej – zatoka, ciesząca wzrok nieustanna feeria niebieskich i zielonych odcieni, fale, baranki z piany, łódki i odległy morski horyzont.

      Poprzedniego dnia Xabier wspomniał matce przez telefon, że udało mu się uzyskać pewne informacje, ale nie podał jej szczegółów. Niech wreszcie powie, bo umiera z ciekawości.

      – Najpierw muszę cię uprzedzić, że robię to po raz ostatni. Za przekazywanie poufnych informacji na temat pacjenta mogę wylecieć z pracy. Tym razem mogłem liczyć na zaufaną koleżankę, która dała mi te dane, ale w tego rodzaju sprawach trzeba być bardzo ostrożnym.

      Bittori mówi, żeby nie zawracał głowy i powiedział wreszcie, czego się dowiedział.

      Szli dalej (morze, biała balustrada, w tle wzgórze Igueldo) i Xabier zaczął opowiadać:

      – Dwa lata temu Arantxa miała udar. Nie pytaj mnie o okoliczności, bo ich nie znam. W historii choroby jest napisane, że na początku została przyjęta na oddział intensywnej terapii szpitala w Palma de Mallorca, z czego można wywnioskować, że przebywała na wyspie na urlopie, kiedy to się wydarzyło. Zapewniam cię, że sytuacja była bardzo poważna. Arantxa uległa tak zwanemu zespołowi zamknięcia z powodu niedrożności tętnicy podstawowej.

      – Mówisz jak lekarz.

      – Nie martw się, już ci tłumaczę: tą tętnicą krew dociera do centralnego układu nerwowego. W uproszczeniu, odpowiedzialna jest za obszar, w którym zbiegają się żyły prowadzące do rdzenia kręgowego. Zaburzenia w tym obszarze mogą spowodować paraliż całego ciała. I tak się w jej przypadku stało, rozumiesz? Jej umysł został zamknięty w nieruchomym ciele. I chociaż słyszy i rozumie, nie jest w stanie odpowiadać. Może tylko poruszać oczami i powiekami.

      Arantxa jest ostatnią osobą w tej rodzinie, której Bittori źle by życzyła. Pewnego dnia spotkała ją na ulicy. Czy była już wtedy żoną tego chłopaka z Renteríi? Tak, ale jeszcze nie mieli dzieci. Txato przestał brać udział w wycieczkach rowerowych i grać w karty z przyjaciółmi w Pagoecie, bardzo nad tym ubolewał, chociaż mówił: ech, są gorsze rzeczy. Na murach miasteczka pojawiły się napisy. Jeden z wielu: TXATO TXIBATO. Niby niewinna rymowanka, ale chodziło o zniesławienie i zastraszenie. Ktoś coś powie, ktoś inny coś wymaże na ścianie, a kiedy dojdzie do nieszczęścia spowodowanego przez nich obu, żaden nie poczuje się za to odpowiedzialny – przecież ja tylko namalowałem graffiti, ja powiedziałem, gdzie mieszka, a ja rzuciłem jedynie kilka obraźliwych słów, ale to przecież tylko słowa, chwilowy szum w powietrzu. Z dnia na dzień wielu mieszkańców przestało się z nimi witać na ulicy. Dzień dobry? Nie można aż tyle od nich wymagać. Ludzie odwracali wzrok. Wieloletni przyjaciele, sąsiedzi, nawet dzieci. Co te niewiniątka mogą wiedzieć? Oczywiście, przecież w domu słuchają rozmów rodziców. Bittori wpadła na ulicy na Arantxę. Dziewczyna odezwała się głośno i wyraźnie, żadnego szeptania. Każdy, kto byłby blisko, mógłby ją usłyszeć.

      – To, co wam robią, jest podłe, i ja się z tym nie zgadzam.

      Nie powiedziała nic więcej. Nie czekała na odpowiedź. Nie ucałowała Bittori w policzki, jak za dawnych czasów. Poklepała ją jednak serdecznie po ramieniu i ruszyła w swoją stronę. Mniej więcej tak to wyglądało. Może Bittori przeinaczyła kilka słów, bo pamięć ją czasami zawodzi. W każdym razie Arantxa zdobyła się na ten uprzejmy gest, którego Bittori nigdy jej nie zapomni. Prędzej umrę.

      – Do szpitala w Palmie trafiła w ciężkim stanie, trzeba było zrobić jej tracheotomię, podłączyć do respiratora, wymagała innych zabiegów, których lepiej nie będę ci opisywał. Powiem ci tylko, że Arantxa obecnie nie może mówić ani samodzielnie się odżywiać. Jednym słowem jest całkowicie zależna od innych ludzi.

      Txata zabili pewnego deszczowego wieczora kilka metrów od budynku, w którym mieszkał. A ksiądz, niezły cwaniak, namawiał Bittori, żeby pogrzeb odbył się w San Sebastián. Dlaczego? Bo tam przyszłoby więcej osób. A ona, że nie ma mowy, że jesteśmy stąd, tutaj zostaliśmy ochrzczeni, tutaj wzięliśmy ślub i tutaj zabili mojego męża. Ksiądz ustąpił. Odprawił nabożeństwo pogrzebowe, rozbrzmiały dzwony, w kościele pojawiło się niewielu miejscowych znajomych, kilku polityków z opcji propaństwowych, paru krewnych, którzy przyjechali z obowiązku, i w zasadzie to wszyscy. Pracownicy firmy transportowej? Żaden nie przyszedł. Podczas homilii ani słowa o zamachu. Tragiczne zdarzenie, które wszystkimi nami wstrząsnęło. Bittori nie widziała Arantxy, ale Xabier twierdzi, że usiadła z mężem w ławce z tyłu. Nie podeszli złożyć kondolencji, ale byli obecni, w odróżnieniu od innych osób. I tego Bittori również nie zapomni.

      Matka i syn dotarli tymczasem do tunelu w dzielnicy Antiguo. Co robimy? Postanowili wrócić. Xabier opowiadał dalej, a raczej tłumaczył i streszczał, żeby ama mogła go lepiej zrozumieć. Bittori w zamyśleniu wpatrywała się uważnie, przesuwając wzrok ponad miasto, góry i dalekie, pojedyncze chmurki, obrazy, których nigdy wcześniej nie widziała: Arantxa intubowana, Arantxa mrugająca powieką, żeby powiedzieć „tak” lub „nie”.

      Zasłużyli sobie na to. Właściwie nie na coś takiego, nie ona, szczególnie nie ona.

      – Słuchasz mnie, mamo?

      – Wejdziesz do mnie na obiad?

      – Nie mogę.

      – Masz randkę? Jak ma na imię ta szczęściara?

      – Medycyna.

      Według słów Xabiera Arantxa w najlepszym wypadku będzie mogła kiedyś chodzić po domu o lasce lub z pomocą drugiej osoby. Je samodzielnie, chociaż lepiej, żeby ktoś był przy niej, kiedy połyka płyny i pożywienie. Niewykluczone też, że w przyszłości uda się jej odzyskać zdolność artykulacji.

      – Czego?

      – Mowy.

      Poza tym, o czym wspomniał, Xabier wątpił, żeby Arantxa mogła kiedykolwiek wrócić do tak zwanego normalnego życia, bez względu na to, jak ogromny wysiłek włoży w rehabilitację (a podobno bardzo się stara).

      Żegnając się z synem pod zegarami La Concha, Bittori zapytała:

      – Nie miałeś czasem dać mi wyników mojego badania krwi?

      – Ach, dobrze, że mi przypomniałaś.